Jednak się zdecydowałem
Postanowiłem, że jednak i tak się ogranicze w treści
Miłego
CTE jest pierwszym albumem Megadeth jaki usłyszałem. Poznałem go jakoś w 1994.
Pewnego dnia przekopywałem zbiór kaset mojego ojca i natknąłem się na mc, które natychmiast przyciągnęło moją uwagę. Wychudzony mężczyzna zamknięty w celi i „demoniczne” logo na okładce zrobiły na mnie ogromne wrażenie i bardzo mnie zaintrygowały. Pozostało więc sprawdzić zawartość.
Czym prędzej włożyłem kasetę do wieży.
Dźwięki, które wydobyły się z głośników były szokujące, ale nie doznałem tego uczucia słysząc jeszcze openera. Dopiero przebrnąwszy przez ten utwór z kolumn wydobył się odgłos jakiegoś chóru…a po nim riff, który raz na zawsze odmienił moje życie, ale o tym w dalszej części.
Reszta płyty wydawała mi się piękna, ale byłem mały i powiem szczerze, że się jej bałem, bałem się takiej muzyki, dlatego praktycznie wyłącznie słuchałem Symphony i Ashes. Trwało to około 2 lata, oczywiście nie katowałem ich codziennie, ale prawie codziennie.
Z biegiem czasu poznawałem album w coraz większym stopniu i wciągał mnie coraz głębiej, dostarczał niesamowitych emocji, takich, których dotąd nie otrzymałem słuchając innych wybitnych rzeczy.
To jest jak gdyby zespół złapał w dłoń istotę, kwintesencję, piękno, magię, klimat heavy metalu i uwięził je na taśmie, dokładając swoje pomysły, tworząc dzieło, które jest wybitne i ponadczasowe.
Nie byłbym w stanie ocenić tego albumu patrząc na poprzednie dokonania grupy, a w szczególności na RIP. Tamte czasy i muzykę odkładam na bok.
Megadeth w ciągu dwóch lat nagrało jeden z najwybitniejszych albumów thrash metalowych i jeden z najwybitniejszych albumów heavy metalowych, dlatego ani trochę nie mam im za złe, że zmienili styl, ponieważ nagrali dzieło wielkie.
Ja osobiście nigdy nie słyszałem lepszego dokonania heavy niż CTE (proszę nie pisać później czegoś w stylu „to mało słyszałeś”). Nie biorę pod uwagę kwestii technicznych itd. Album nie musi być świetny technicznie, by być niekwestionowanym liderem w środowisku metalowym i takim jest dla mnie CTE. Jest dużo mniej skomplikowany od poprzednika, ale w swojej klasie i tak zmiata z powierzchni większość płyt, dlatego absolutnie nie będę spoglądał w przeszłość.
Megadeth zarejestrowało muzykę, która potrafi niesamowicie oddziaływać. Za każdym razem kiedy słucham tego LP jestem zupełnie gdzie indziej, poza rzeczywistością. Muzyka zawarta na tym krążku przenosi w inny wymiar, wabi swoim pięknem, by „zniszczyć” cię wewnętrznie, byś po przesłuchaniu zastanawiał się czy słyszałeś kiedyś coś lepszego i czy w ogóle coś lepszego powstanie.
CTE jest według mnie pozbawiona jakichkolwiek zbędnych momentów. Każda kompozycja składa się na klimat, który ten album posiada. Poszczególne utwory pełnią tutaj wzorowo swoje funkcje. Może być moment „gorszy” (muszę używać tutaj „”, bo twierdzę, że nie ma na CTE złych momentów), ale i tak jest bardzo dobry, tyle że na tle pozostałych wypada nieco „bladziej”. Każdy kawałek dokłada od siebie po cegiełce najwyższej jakości i tworzy nam atmosferę, która jest nieopisywalna. „Budowlę” rozpoczyna nam stawiać…
*Skin O’ My Teeth (8.5/10) – Świetny dynamiczny opener, jednak zgodzę się, że faktycznie może to być jeden ze „słabszych” momentów płyty. Myślę, że to też poniekąd kwestia tego, że nie ma w sobie tej mroczności, w którą zabiera nas…
*Symphony Of Destruction (11/10) – Tutaj powrócę do wątku zawartego na początku swojej wypowiedzi. Odtwarzając album pierwszy raz, kiedy skończył się SOMT i rozbrzmiał głos chóru poczułem pewien niepokój…Gdy rozległy się dźwięki gitar po prostu wgniotło mnie w podłogę. Nigdy nie słyszałem czegoś tak pięknego. To było niesamowite. Nie byłem w stanie pojąć jak człowiek może wymyślić coś tak genialnego. Kiedy utwór doszedł do refrenu to o mało się nie popłakałem, dosłownie. Nigdy nie słyszałem tak pięknego i mrocznego refrenu.
Pamiętam, że zawsze podczas „seansu z Symphony” wyobrażałem sobie tysiące takich mężczyzn z okładki płyty, którzy idą przez ulice i płaczą w gniewie. Może to się wydawać śmieszne, ale moja wyobraźnia obfitowała w różne apokaliptyczne sceny w czasie słuchania SOD. Gdyby miał nadejść Armagedon, to chciałbym aby na cały świat rozległa się właśnie ta melodia.
Obecnie wiem, że to jest prosty utwór itd., ale jak wiadomo „w prostocie tkwi piękno” i ‘deth to osiągnęli. Prostymi środkami osiągnęli szczyt możliwości kompozytorskich.
Kolejnym kawałkiem, bijącym w nas pociskami jest…
*Architecture Of Aggression (9) - …który wypuszcza swoje naboje już na samym wejściu, w którtkim „intro”. Kolejna świetna kompozycja. Dave śpiewa tutaj nisko i jest to utwór, który mógłby spokojnie zostać wpisany w setlist. Mustaine nie miałby z nim kłopotów wokalnych, a fani byliby zadowoleni.
Na plus zaliczę grę Nicka Menzy, bo nie jest tutaj uproszczona i dosyć ciekawie urozmaicona. Werbel jakby naśladował w pewnych momentach strzały z karabinu.
Podsumowując – świetne następstwo wybornego SOD, następstwo, po którym otrzymujemy nieco spokoju w postaci…
Foreclosure Of A Dream (9.5) – Do celi CTE doszło trochę światła w postaci tego numeru. Bliżej mu pod względem klimatu do SOMT, ale jest od niego dużo lepszy. Ciekawe akustyczne wejście, nastawiające na chwilę wytchnienia.
Kompozycja jest mniej agresywna od poprzednich, ale za to posiada najlepszą solówkę z nich wszystkich, według mnie oczywiście. Świetny refren, który Nick podkręca podwójną stopą. Słucha się tego bardzo dobrze. Idealny śpiew Dave’a dopełnia całości.
Moim ulubionym momentem jest chwila kiedy Mustaine wyśpiewuje „answers in the sky” a wyraz „sky” ciągnie dłużej i w tym momencie wchodzi ta piękna solóweczka – niesamowicie to brzmi.
FOAD wprowadza nieco rozluźnienia przed pokręconym…
*Sweating Bullets (9.5) – Nieźle połamana kompozycja. Wejściowy riff brzmi potężnie wręcz, właśnie jego bałem się najbardziej w młodości. Niesie pewien niepokój. Tylko Megadeth potrafi tak grać, właśnie dzięki takim riffom tworzą swoją wyjątkowość. Nikt nie jest w stanie się do nich upodobnić. Mają świetne pomysły i tacy też są.
Wracając do SB. Trudno mi napisać, że to wyróżniający się utwór na tle innych, bo tutaj każdy się wyróżnia, jednak coś może w tym jest. Powiedziałbym, że jest trochę nietypowy. Posiada interesujący tekst do tego bardzo dobrą solówkę. Najbardziej pocieszające jest to, że nakręcili do niego wyjątkowo ciekawy i pomysłowy teledysk, sądzę, że ich najlepszy.
Środek albumu. Nie ma to jak porozmawiać „o życiu”…
*This Was My Life (9.5) – zgadzam się z Tobą Yer Blue - refren chwyta za serce. Mnie ten utwór spodobał się natychmiastowo. Doskonały wokal Dave’a, który śpiewa z niesamowitym przejęciem, idealnie komponując się z porywającą muzyką. Bardzo dobry, choć krótki środek z przyjemną solóweczką no i genialna końcówka, która waży z tonę. Dave prawie growluje w finiszu
Takie było to życie, a taki będzie koniec wszystkich, pozostaje nam tylko zacząć odliczać…
*Countdown To Extinction (11/10) – w końcu ktoś to napisał…Brawo Yer Blue za tą wypowiedź - również uważam, że CTE ma najpiękniejszą melodię w historii Megadeth.
Utwór ten jest dla mnie niesamowicie wyjątkowy. Jestem przywiązany do niego jak sznurówka do butów
Melodyka ścina z nóg. Nie jest przesłodzona itd. – jest surowa, płacząca, gniewna, apokaliptyczna, niepokojąca i mógłbym wstawiać tutaj kolejne epitety wyrażające to co czuję, ale jest to bezcelowe, ponieważ nie da się ująć tego, co drzemie we mnie podczas „spotkań” z tym utworem. W ogóle Yer Blue zapomniałem, co pisałeś o tym utworze częściowo, zapamiętam to zdanie z melodyką, zaglądam teraz do twojego postu i nasze wypowiedzi są bardzo podobne. Zrobiłem to zupełnie nieświadomie.
Faktem jest, ze ciężko opisać piękno zawarte w tej kompozycji. Dodam, że momentem, który wyjątkowo mnie porywa i zabiera do świata, w którym jestem tylko ja i dźwięki, jest gra gitar po wypowiedzi Pani, istna utopia, którą trochę „zanieczyszcza”…
*High Speer Dirt (8) – Nie jest to zły kawałek, ma niezłe solówki i ta bluesowy wstawka, o której wspomniał Yer Blue, ciekawa rzecz, ale jednak czegoś mu brakuje. Przede wszystkim zbytnio podobny jest do SOMT. Momenty zwrotek są niemal identyczne, tylko sposób śpiewania inny.
W każdym bądź razie słucha się go przyjemnie, ale nie tak dobrze jak…
*Psychotron (9) - …którego również się bałem za młodu. Największą zaletą jest tu śpiew Dave’a i wciągający refren, który stanowi o „wadze” i sile tego utworu. Solówki także robią dużo i wielkim plusem jest, że „powciskali” je również między wersy zwrotek. Niezłe zakończenie, przypominające trochę momenty ze SB.
Mówi się czasem, że honor jest najważniejszy w życiu…
*Captive Honour (9.5) – nie wiem jak jest z honorem więźnia, ale honor tego utworu nie jest nadszarpnięty w najmniejszym calu.
Yer Blue, cieszę się, że ktoś docenia ten zacny kawałek.
Słuchając pierwszy raz myślałem, że cała kompozycja zostanie utrzymana w klimacie wstępu, aż tu nagle zaskoczenie, ale wyłącznie pozytywne.
Początek wyjątkowo intrygujący, aż za spokojny, piętnuje nam doskonały klimat, który nastąpi za kilkadziesiąt sekund, na niesamowitym przeciągnięciu wokalu Dave’a. W momencie gdy padają słowa
And when you kill a man, youre a murderer
Kill many, and youre a conqueror
Kill them all...ooh...oh youre a god!
utwór nabiera jeszcze większej mocy. Mustaine zrobił to wręcz ślicznie.
Utwór ma bardzo ciekawy tekst, szczególnie podoba mi się ten ze wstępu. Wstawki Nicka są genialne, solówki to ogień i mało jest tak dobrych na tej płycie, ale są również piękne na kończącym całość…
*Ashes In Your Mouth (11/10) – lepszego finiszu nie mogłem się spodziewać. Faktycznie, może trochę różniący się od pozostałych, ale i tak znakomicie pasujący do CTE.
Zapada w pamięć natychmiastowo, zapada na tak długo, że już nigdy się od niego nie uwolnimy. Ponownie Dave zaskakuje swoją świetną formą wokalu.
Całość kojarzyć się może z RIP jak najbardziej, jest naprawdę ostro. Gra Nicka bez uproszczeń, wszystko współpracuje ze sobą idealnie.
Mnóstwo cudownych melodii, wszystkiego, co najlepsze w Megadeth. Niezapomnianym momentem są fantastyczne sola, kwintesencja doskonałości. Chwilą, która kładzie mnie również na kolana jest, wspomniany przez YB moment grany na 2 gitary – to jest diamentowo – krystaliczne po prostu.
Utwór wybitny !
Wracając jeszcze do kawałka tytułowego, to jednak w wersji demo jest lepszy. Przede wszystkim gra Nicka bardziej skomplikowana i podkreślająca moc całości kompozycji.
Crown Of Works włączyłbym do całości tracklisty, choćby za tą niesamowitą solówkę.
Nie będę podsumowywał płyty, bo w zasadzie powiedziałem najważniejsze na samym początku. Dzieło w swojej klasie wybitne. Dla mnie to najlepszy czysto heavy metalowy album na tej planecie.