Myślę, że powodem, dla którego dzisiaj tak wielu z nas patrzy na Riska nieco przychylnym okiem jest to, że oceniamy go z perspektywy lat (kilkunastu już, jak by nie patrzeć). Fani po prostu przywykli już do tego albumu, oswoili się z nim, część na swój sposób polubiła, część traktuje go jedynie jako osobliwą acz nieszkodliwą ciekawostkę, jeszcze inni z uznaniem patrzą na muzyczne eksperymenty i doceniają odwagę poniesionego wtedy nomen omen ryzyka itd. (w pewnym sensie również się do tych grup zaliczam).
Ale wyobraźcie sobie, że ten stary poczciwy Risk wychodzi dzisiaj. Zamiast SC...
Przecież byśmy ten album tutaj zmiażdżyli! Roznieśli w pył! Nie byłoby nawet co zbierać
No i wieszczylibyśmy jak najczarniejsze scenariusze na przyszłość. Po prostu klęska na całej linii.
Super Collider również jest płytą bardzo rozczarowującą, tylko że akurat w tym pojedynku startuje z dużo gorszej pozycji - tutaj po prostu nasz wkurw jest ciągle świeży...
Poza tym w przypadku Riska wiemy jak potoczyła się dalej historia - zespół dokonał potem swoistej ekspiacji, grzechy zostały wybaczone i myślę, że dlatego też możemy teraz z taką pobłażliwością tego Riska odbierać - właśnie jako taką całkiem oryginalną ciekawostkę, mały skok w bok, wypadek przy pracy, czy jak by tam tego jeszcze nie nazwać.
Aktualnie nie mamy tego "luksusu" i nie wiemy co przyniesie przyszłość, a ta raczej nie jawi się w jasnych barwach.
szejkfor napisał(a):
Co do Riska to już wielokrotnie o tym pisano na tym forum, że największy niesmak związany z tym albumem jest wtedy kiedy człowiek przypomni sobie, że autorami tej płyty są też autorzy RiP czy Countdown.
Jeśli chodzi o autorów to u mnie akurat największy niesmak powoduje obecność takich nazwisk jak Bud Prager (niegdyś związany m.in z Foreigner) czy w roli producenta Dann Huff (tutaj wolę nawet nie wymieniać w jakim towarzystwie się obracał i obraca
)