Oj Aniu w końcu sie doigrasz
A tak starałem sie bronić tej plyty w swojej recenzji...
To jakiś głupi stereotyp, że ta płyta jest lekka jak puszek - z całą stanowczościa są tam 3 metalowe kawałki - Insomia, Prince, The End (inna sprawa brzmienie ale to jest jednak surowy metal, któremu y może tylko pozazdrościc
), i kilka hard rockowych w róznych odmianach ale z pazurem i jajami - Crash Em, Doctor, Seven - mysle, że podwyższyłyby średnia agresji na Y.
To juz mamy 6 utworów, które sa kaleczone takimi ogólnikami tylu lekkie, śmekkie, do bani, Bon Jovi
Jest jeszcze Wonderlast, który jest bardzo ambitny, wciagający, nie banalny, nie sztampowy, z mocnym refrenem i posępnm klimatem. OK żadne to Megadeth, ale i żadna komercha.
I co pozostaje: I'll Be There, Breadline, Estasy - pop rock - 3 (słownie: TRZY) utwory do radia, pobujac sie. TYLKO.
Biorac Time: The Begining za wstep do The End (jakoś nikt nie czepaia sie Good Morning przed Black Friday - tez świernie pasuje, tworząc super ambitna całosc) mamy kurde TRZY komercyjne nagrania, po których można jeździc jak po łysej kobyle ale po reszcie...
Czy naprawde Prince Of darkness jest az tak załosny, to dla mnie mistrzostwo ostrego grania, którego Y może pozazdrościc.
Rozumiem, można wydziwaiac na inne brzmienie, ale trzeba też miec troche szacunku dla klasy i poziomu agresi, której na płycie wclae nie brakuje... po co generalizowac i sprowadzać do słowa pop całe Risk?