Dobra, wypadałoby w końcu coś napisać o tej płycie. Nieco już ochłonąłem po początkowym rozczarowaniu, osłuchałem się i mogę w miarę obiektywnie ocenić Super Collidera w naszej rankingowej skali.
Kingmaker - Prosty, ale dobry riff otwierający zaostrza apetyt, później jednak w uszy mocno kują nawiązania do wiadomego numeru Sabbathów. Mi się takie coś nie podoba, trzeba było po prostu sieknąć cover Panie Mustaine, a nie robić jakieś mniej lub bardziej zakamuflowane rimejki. W sumie jednak jako otwieracz całkiem nieźle się sprawdza. 5/10
Super Collider - Pierwsze wrażenie miałem masakryczne. Teraz uważam, że da się tego słuchać... pytanie tylko - po co? Numery tego typu z CW i Riska brzmiały bardziej przekonująco, chyba szczerzej, no... lepiej po prostu. 2/10
Burn - Potężny, mroczny wstęp... Czyżby wycieczka w stronę klimatów z dwóch pierwszych płyt? Po chwili nadzieja na tego typu rozwinięcie umiera bezpowrotnie... Perfidna zżyna z Burning Bridges i tyle. Refren skrojony na chwytliwość, choć mnie jakoś specjalnie nie porwał. 3/10
Built For War - Główny riff jest całkiem niezły, jednak ostatecznie ten powtarzany w nieskończoność, krzyczany refren mnie niemiłosiernie irytuje. Zwrotki nużące, naprawdę kiepskie... Początek solówki za to bardzo epicki, a późniejsze "oooo oooo" i melodia w tle to dla mnie oczywiste nawiązanie do muzyki Ennio Morricone i jego ścieżek dźwiękowych tworzonych do spaghetti westernów - bardzo podobny klimat, tyle że zagrany na metalowo. Za to plus. 3/10
Off The Edge - No i tutaj, pewnie niektórych zaskoczę, pojawia się pierwszy kawałek z tej płyty, który naprawdę mi się spodobał
Galopujący riff w zwrotkach, ciężkie wiosła w refrenie i dużo melodii... Ten refren za mną chodzi i z przyjemnością przytupuję do niego nóżką. Przebojowy Mustaine jakiego lubię. 7/10
Dance In The Rain - Na pewno jeden z najlepszych numerów na albumie. Interesujące, melancholijne nieco melodie zapadają w pamięć, ale refren wydaje mi się trochę za słodki. Końcówka brzmi nieco jak lekko koślawe Ministry, nie pasuje mi do pierwszej części kawałka, ale można się w sumie przyzwyczaić. Tak czy owak, geniuszu nie stwierdziłem, jeno przebłyski czegoś ambitniejszego. 7/10
Beginning of Sorrow - Dużo dobrych melodii, fajne riffy... Nastrojowy kawałek, choć refren nie do końca mnie porywa, z czasem trochę nuży. Ogólnie jednak nie jest źle. W pewnych momentach słyszę tu nawet Coronera z Mental Vortex (tak od 1:57). 6/10
The Blackest Crow - Bardzo ciekawy kawałek. O oryginalności (w skali Megadeth oczywiście) wspominać chyba nie muszę. Naprawdę dobry refren, podoba mi się jego klimat. Dla mnie, w tej chwili, chyba numer 1 z tej płyty, brakuje mi tu tylko jakiegoś zapadającego w pamięci sola. 7/10
Forget To Remember - Nie wiem, gdzie tu niektórzy słyszą Nickelbacka, to numer utrzymany w zupełnie innym klimacie. Początkowo myślałem, że to coś w stylu jakiejś kolejnej przeróbki numerów typu Smalltown Boy (
http://www.youtube.com/watch?v=f9XiD_2K7-Q), itp... W sumie niezły rockowy numer, kojarzył mi się momentami z Paradajsami z tego ich najbardziej rockowego okresu. Miłe dla ucha, przebojowe granie. 6/10
Don't Turn Your Back... - Co to, Hendrix?! Po tego typu inspiracje Mustaine chyba jeszcze nie sięgał, trochę mnie to zaskoczyło, oczywiście in plus. Intro i outro jest jednak mylące, reszta kawałka to całkiem znośne, przebojowe wymiatanie. Nie ma wstydu, refren git. 6/10
Cold Sweat - całkiem udany cover. 6/10
All I Want - Dziwny numer, niby z punkowym feelingiem, ale czegoś tu brakuje. Taki wypełniacz trochę, choć ma fajne zakończenie. 4/10
A House Divided - Trąbki, gimnazjalne riffy i podniosły refren. Groch z kapustą, przy czym kilka fragmentów jest całkiem ciekawych. 4/10
Uważam, że Mustaine jako wymiatacz się nieco wypalił. Gdy próbuje nagrywać mocniejsze numery, to albo ucieka się do zżynek z innych lub plagiatowania samego siebie, albo też nagrywa numery, których za bardzo się nie chce słuchać i które nie wytrzymują porównania z konkurencją... Dave najlepiej w tym momencie odnajduje się w megadethowym, przebojowym heavy metalu, ale warto zauważyć, że jednocześnie nie boi się jednak eksperymentować i wykraczać nieco (ostrożnie bo ostrożnie, ale jednak), poza ramy brzmienia typowego dla Megadeth. Płyta z potencjałem, wymagająca kilku dobrych podejść i bardziej otwartego niż zwykle umysłu, co jednak nie zmienia faktu, że daleko jej do najlepszych osiągnięć tego bandu.