Cytuj:
bonusem jest Wicked a na japońcu jest jeszcze Unguarded Instinct
dokładnie! parę słów o obu:
„Unguarded Instinct” („Diabolus In Musica”, 1998 - bonus)
Ten japoński bonus prezentuje się niezwykle okazale. Utrzymany w umiarkowanym tempie utwór oparto na wybornym riffie. Niszcząca perkusja, znakomite, pyszne wręcz sola i wściekłe, przy tym całkiem urozmaicone, pokombinowane wokale (czy to dwugłosy, czy też przetworzone partie, albo deklamowane) sprawiają, że kawałek naprawdę wspaniale smakuje!
„Wicked” („Diabolus In Musica”, 1998 - bonus)
Utwór ten jako bonus trafił na australijskie, japońskie i pierwsze europejskie wydanie „Diabolus In Musica”. Tekst do tej kompozycji napisali wspólnie Araya z Bostaphem! Przyznacie że niecodzienny i trochę dziwny to duet, ale dzieło zacne! O czym traktuje „Wicked”? Araya szybko daje odpowiedź: „Chodzi o proroctwa. To nasze naśladownictwo biblijnego objawienia, 9 krwawych serc, 9 królestw i jedno krwawiące serce, które będzie rządzić wszystkimi”. Interesujący obraz! A muzycznie? Panowie postarali się skomponować dzieło stanowiące kontynuację „Dead Skin Mask” i „213”. Rzecz zaczyna się dość leniwie, bardzo stonowanym wstępem (gitary plus talerze), po którym następuje miażdżący, ponury riff, wgniatający w fotel! Niesamowite uderzenie, potęga, moc! Kto wie czy to nie najcięższy fragment (a może i utwór jako całość?) w dorobku Slayera! Tak niszczącego, drugiego megatonowego walca grupa chyba nie ma w swym dorobku. Perkusja wbija w ziemię, zaś wściekły, brudny, hipnotyzujący, zniekształcony wokal dopełnia reszty zniszczenia. W refrenie przeobrażony głos jeszcze potęguje mroczny, tajemniczy klimat. W środkowym swym fragmencie nagranie nabiera tempa, następuje lekkie przyspieszenie. Ożywia się też (od strony wokalnej) Araya... Żwawszy fragment jednak trwa krótko... Następuje wyciszenie, po którym wchodzi mocny, wręcz miażdżący refren, a po nim wybrzmiewa genialne solo... perkusja dopełnia tu zniszczenia i dobija słuchacza, podobnie jak druga, świdrująca solówka. Araya krzyczy coraz mocniej, kompozycja jeszcze nabiera ciężaru, gęstnieje... końcówka to istny brud, siarka, piekło na ziemi... Całość trwa 6 minut! Slayer jest wielki, bo choć sztuką jest nagrać pędzący, szybki numer, to już prawdziwym mistrzostwem jest skomponowanie wolnego, ciężkiego utworu, który nie znuży, a wciągnie klimatem i powali na kolana. I „Wicked” naprawdę powala i poraża. I zastanawia mnie tylko, dlaczego chłopaki nie zamieścili tak znamienitych kawałków, jak „Unguarded Instinct” i „Wicked” na normalnej, znaczy się podstawowej edycji płyty? Pozostanie to ich słodką tajemnicą. Wszak to prawdziwe czarne perełki, które jeszcze podniosłyby rangę płyty!
Cytuj:
Pewnie Was zaskocze, ale w chwili obecnej Diabolus to mój nr 1
mój też byłby, ale kilka kawałków średnio mi pasi:)))
no, a może recka?
Slayer - Diabolus In Musica
9 lipca 1998 roku nakładem American Recordings ukazał się ósmy (wliczając ‘Undisputed Attitude’, krążek z punkowymi przeróbkami) studyjny album Zabójcy, zatytułowany ‘Diabolus In Musica’. To druga płyta, na której partie perkusyjne zagrał Paul Bostaph. Materiał, jaki trafił na omawianą płytę był już ukończony we wrześniu 1997 roku i miał pierwotnie pojawić się na półkach sklepowych ostatniego października 1997 roku. Tak się jednak nie stało, premiera albumu została – z powodu kłopotów z wytwórnią – przesunięta aż o dziewięć miesięcy. W pierwszym tygodniu sprzedaży krążek zadebiutował na 31 miejscu listy ‘Billboard 200’. Był to efekt zakupienia w samych Stanach 46 000 egzemplarzy tegoż wydawnictwa.
‘Diabolus In Musica’ to pierwszy materiał, na którym muzycy z Los Angeles odeszli od typowo thrashowej stylistyki, a raczej należałoby napisać od czystego chemicznie thrashu. W pewnym sensie zapowiedzią zmian w muzyce zespołu był już dziwny, wyjątkowo wolny jak na Slayera numer ‘Gemini’. Ten niesamowity walec zamykał album z punkowymi coverami, i był jedyną premierową, autorską pozycją Zabójcy na tym wydawnictwie, od razu dopowiem, że zupełnie nie pasującą swym charakterem do reszty kawałków. Utwór ten, a właściwie jego szkielet, autorstwa Kinga, powstał podczas przygotowywania ‘Divine Intervention’, ale w 1994 roku po prostu na niego nie wszedł, został odłożony na półkę. Miał trafić jako ścieżka dźwiękowa jakiegoś filmu, jednak termin oddania materiału był nierealny, więc ponownie kawałek trafił do szuflady. Po cóż więc ‘Gemini’ na dokładkę do płyty z coverami? Araya: ‘By fani znaleźli na tej płycie coś, co jednoznacznie kojarzy się ze Slayerem!’ Dobre wytłumaczenie, tyle tylko, że jakoś nie przekonuje do samego nietypowego charakteru kompozycji, gdyż to bez wątpienia najwolniejszy utwór, jaki do 1996 roku Slayer nagrał. To taka wycieczka w zupełnie inne rejony niż te, w których znalazły się punkowe numery. Nisko strojone gitary wyciosują masywne riffy jakby od niechcenia, do tego dochodzą: leniwie wybijająca rytm perkusja oraz niedbale (z założenia) dorzucony wokal. Araya śpiewa tak jakoś dziwnie niemrawo, ale ma to swój urok i – duszny – klimat, pasuje do całości. Zresztą w refrenach Tom ożywia się, śpiewa z większym przejęciem, pojawiają się nawet dwugłosy. Świetnie wpasowano sola. Po drugim utwór nabiera nieco większej prędkości, Araya skanduje poszczególne wersy... a raczej wypluwa z siebie słowa. Brzmienie utworu jakby celowo przytłumiono. Końcówka znów spowolniona, wieńczą ją pojedyncze dźwięki gitary. Walec przetoczył się przez umysł słuchacza. Celowo więcej miejsca poświęciłem tej kompozycji, gdyż jak to się wkrótce wydało, ‘Gemini’ okazał się zapowiedzią zmian, jakie miały nastąpić na następnej dużej płycie Zabójcy. Lider zespołu Kerry King nie ukrywał, że ‘Gemini’ stanowił zapowiedź nowego kierunku: ‘Kiedy komponujesz utwór, który ma być otoczony samymi czadami, on automatycznie wychodzi inaczej. ‘Gemini’ jest chyba najwolniejszym numerem w całej naszej karierze, myślę że dodał muzyce nowego smaku. Zawsze próbowaliśmy kombinować z nowymi rzeczami – żeby to ciągle brzmiało jak Slayer, a zarazem trochę inaczej.’ Nadchodził czas zmian.
Tak nie lubiany (przez większość fanów) ‘Diabolus In Musica’ jest bez wątpienia najbardziej mrocznym, klimatycznym krążkiem z dyskografii Slayera. To na tym, w gruncie rzeczy przecież całkiem dobrym, odważnym wydawnictwie panowie poeksperymentowali z brzmieniem, z różnymi modnymi w drugiej połowie lat 90. XX wieku dźwiękami (hardcore, groove). Już pierwszy fragment otwierającego album ‘Bitter Peace’ (poświęconego wojnie i pokoju) przynosi niespodziankę w postaci niżej strojonych gitar, zaś niezwykle wolne, masywne dźwięki wgniatają w fotel. Podobnie rzecz ma się z utrzymanym w umiarkowanym tempie ze zwolnieniami, nowocześnie brzmiącym ‘Death’s Head’ (eksperymenty wokalne, hardcore’owe gitary, funkująca sekcja, fajne zwolnienie). ‘Bitter Peace’ w końcu jednak nabiera siły, mocy i prędkości... jest chyba najbliższy wcześniejszym dokonaniom grupy, pomimo niższego strojenia gitar i nietypowej jak na Slayera pracy perkusji. Ta ostatnia w drugiej części kompozycji roznosi wszystko w drobny pył. Araya albo krzyczy, albo nawet dość stylowo śpiewa. Wspólnym mianownikiem dziwnego ‘Death’s Head’, niespokojnego ‘Stain Of Mind’ czy ‘Love To Hate’ okazują się skandujące wokale Toma. Zresztą wokale Arayi nie stanowią jedynej niespodzianki na płycie. Sporym zaskoczeniem może być już sama konstrukcja intensywnego, choć nie za szybkiego ‘Stain Of Mind’ z ciekawą linią melodyczną. Większych niespodzianek nie przynoszą za to punkowy ‘Scrum’, pozornie zachowawczy ‘Perversions of Pain’ i ostry, ale w sumie dość przeciętny (najsłabszy na płycie zdaniem niżej podpisanego) ‘Point’.
To na tym krążku przeważają nastrojowe, ale zarazem ciężkie, masywne numery, którym chciałem się w tym miejscu bliżej przyjrzeć... Pierwszym takim kawałkiem, jest czwarty na płycie ‘Overt Enemy’. Jego posępne i spowolnione dźwięki przywodzą jednoznaczne skojarzenia. To wyraźny ukłon w stronę Black Sabbath, taki hołd Slayera dla legendy metalu. Nie jedyny zresztą na ‘Diabolus In Musica’, gdyż jak podkreślał King: ‘Tego po prostu nie da się uniknąć. Black Sabbath to pierwszy zespół, grający mroczną muzykę’. Kawałek rozpoczynają bas i stopa, do których później dołączają gitary. Obniżone strojenie wioseł wyzwala więcej brudu, mocy. W środkowej części tempo utworu wzrasta do średniego (mamy typowy slayerowy stuff), Bostaph serwuje istną kawalkadę perkusyjną, gitary chodzą miarowo, dostajemy świetne, choć krótkie sola (drugie niezwykle ‘chore’). Omawiany utwór to kolejne udane dzieło Hannemana, zarówno od strony muzycznej, jak i lirycznej. ‘To utwór antyrządowy, wymierzony przeciwko ludziom, mającym zbyt dużo władzy’ – wyjaśnia Jeff, który dodaje też ‘długo walczyłem z Tomem, by ten nie wrzeszczał, ale zaśpiewał na luzie, dzięki czemu utwór nabiera fajnego klimatu’. Araya rzeczywiście dostosował się do zaleceń kolegi, zaśpiewał z przejęciem, zadziornie, dostosował poziom ekspresji do nastroju kompozycji. Krzyk mamy dopiero w finale, kiedy nagranie przybiera na mocy i tempie... choć na sam koniec grupa znów zdecydowanie zwalnia, stawiając na ciężar. W niemal identycznym tonie utrzymany jest ‘Desire’. Delikatna gitara i szelest talerzy wprowadzają w mroczny klimat następnej spokojnej, wciągającej kompozycji... Śmiało można się domyślać, że od strony muzycznej stoi za nią Jeff. Rzecz traktuje o... miłości, ale nie jest to słodziutka ballada, poza tym skoro już muzycy Slayera zdecydowali się na taką tematykę to musieli to zrobić ‘po swojemu’, zachowując swoje podejście i ‘zły’ charakter. I rzeczywiście mamy piosenkę o miłości, ale takiej, która jest tak silna, że aż popycha do zbrodni. W tekście z tej kompozycji dopatrywano się nawiązań do głośnej sprawy Simpsona, oskarżonego o zamordowanie swej byłej żony i jej partnera. Ale autor tekstu, Araya, wskazuje na inną inspirację, mianowicie na sprawę tzw. ‘Morderstwa Kadetów’ w Teksasie. Po obejrzeniu filmu o tym zdarzeniu powstały słowa: ‘Pożądanie, zrobię dla ciebie wszystko. Pożądanie, zabiję dla ciebie’. Sielski nastrój ze wstępu przerywa gitarowe gruchnięcie, ale żwawsze tempo szybko ustępuje zwolnieniu. Mocną stroną kompozycji są potężne, w drugiej części nawet takie ‘kroczące’, lekko zacinające gitary i praca perkusji. Szkoda tylko, że większość tekstu Tom po prostu wymruczał. Ledwie milkną dźwięki ‘Desire’, a Zabójca zaprasza na kolejny niezwykły spektakl, zatytułowany... ‘In the Name of God’. Nieco szybsze od wyżej omawianych nagranie budzi grozę... zarówno od strony muzycznej, jak i tekstu. Za stronę liryczną odpowiada Kerry, który popełnił chyba najbardziej satanistyczny utwór ze wszystkich, jakie kiedykolwiek napisał. Doszło nawet do tego, że Araya (katolik) odmówił zaśpiewania podsuniętego tekstu! Ale Kerry dopiął swego. Pierwsza część nagrania – utrzymana w średnim tempie, oparta na potężnej ścianie masywnych, nisko strojonych gitar, podwójnej stopie Paula i skandowanym wokalu – frapuje. Druga – szybka – zabija. W połowie bowiem utwór nabiera tempa, Araya rozpaczliwie krzyczy: ‘Antychryst to imię Boga!’ Przetworzony wokal, rozwalający riff sprawiają, że kompozycja staje się niesamowicie ciężka, prawie nie do wytrzymania... Zwolnienie, po którym z głośników wylewają się megatony dźwięków, podczas których King gra niesamowite, ‘chore’, ‘psychiczne’, demoniczne solo... Cudowny ból... Równie demoniczne solo wyciosał Kerry w innym ciekawym nagraniu, w ‘Screaming From the Sky’. Siłą tego utworu jest znakomity riff i transowy, świetny rytm, utrzymywany przez jednostajną pracę perkusji. Miarowe, średnie tempo wzmaga się po ‘chorej’ solówce Kinga. Dobrze wypada wypluwający poszczególne słowa Araya. Od strony lirycznej mamy tu opowieść pilota z czasów II Wojny Światowej.
Jeżeli chodzi o warstwę liryczną, to trzeba zaznaczyć, że i tym razem nie obyło się bez nawiązań do wojny (‘Bitter Peace’, ‘Point’), przemocy, zabijania, śmierci i Boga. W ‘Death’s Head’ powraca temat seryjnych morderców (jakby kontynuacja cyklu z ‘Dead Skin Mask’ i ‘213’), tym razem rzecz tyczy się człowieka zatracającego świadomość tego, co czyni. ‘Stain Of Mind’ traktuje z kolei o kimś, kto przynosi ludziom cierpienie i ból. ‘Love To Hate’ został napisany do filmu Howarda Sterda, ‘Części Intymne’, jednak okazał się zbyt mocny i ostatecznie na soundtrack nie trafił. Jako ciekawostkę można dopowiedzieć, że inspiracją do liryków ‘Stain Of Mind’ oraz ‘Perversions Of Pain’ był horror ‘Hellraiser’. O pozostałych tekstach już wspominałem.
Na okładkę trafiła przerażająca fotka jakiegoś faceta z martwymi oczami... podobieństwo do Nosferatu pewnie przypadkowe. Nowoczesne logo bardzo przypadło do gustu samym muzykom, fanom już nie. Po raz pierwszy w historii zespołu tytuł albumu nie pochodzi od konkretnej kompozycji. Zresztą pierwotnie płyta miała być inaczej nazwana, jak? ‘Violent By Design’, ale podobno szyld ten okazał się zbyt uniwersalny i ogólny i za mało slayerowy. Poza tym z chęcią dorzucono jeszcze diabła...
Slayer nie gonił za trendami, a raczej starał się wpasować czy też przywdziać nowszą szatę, pod która wciąż była ta sama agresja, bunt, dzikość i nienawiść jak to miało miejsce w latach 80tych XX wieku. Nowsza forma, parę nowoczesnych naleciałości zgrabnie zaadoptowanych do własnego stylu, nie zmieniły formacji, co więcej Zabójca wciąż proponuje ten sam mocny, bezkompromisowy przekaz. Stąd ten cały hardcore’owy groove w ‘Stain Of Mind’ czy niemal rapowane wokale w ‘Love To Hate’. Ale wciąż słychać, jaki gra zespół. To płyta nowoczesna, nowatorska w pewnym sensie dla Zabójcy, płyta, na której wyraźnie wyczuwalne są nawiązania czy podobieństwa do dokonań Machine Head i Pantery. ‘Diabolus In Musica’ może być odbierana jako udany eksperyment, pokazujący nowoczesne oblicze Slayera. Co ciekawe recenzenci przyrównywali ‘diabolusa’ do ‘South Of Heaven’. Skojarzenie dość luźne, przyznam, ale po części nawet trafne, zważywszy na fakt, że głównym kompozytorem obu płyt był Jeff. To chyba najbardziej niedoceniana płyta z dorobku Zabójcy, a szkoda, gdyż to taki nietypowy, ale frapujący, poszukujący Slayer.
Więcej pola do popisu, więcej przestrzeni dostał Paul Bostaph i to wyraźnie słychać na tym krążku. Z bardzo dobrej strony pokazał się Araya, jego zaciekłe, chwilami przetworzone wokale znakomicie wpasowały się w nowoczesny na wskroś przekaz Zabójcy. Nic ze swej mocy nie straciły gitary Jeffa i Kerry’ego, wprawdzie solówki skrócono (kolejny znak czasów), ale stały się one bardziej zakręcone. ‘Diabolus In Musica’ to w gruncie rzeczy ciekawy, dość zróżnicowany, ale zwarty przy tym, równy album, pozbawiony jednak wyraźnie wyróżniających się numerów, może nie na miarę ‘Dead Skin Mask’, ‘South Of Heaven’ czy ‘Angel Of Death’, ale choćby tak dobrych, jak ‘213’ czy ‘SS-3’. Chyba że pod uwagę weźmiemy bonusy, oba naprawdę przednie! Z ‘normalnej’ wersji mnie osobiście najbardziej podobają się otwierający album ‘Bitter Peace’, wolniejsze ‘Overt Enemy’, ‘Desire’ oraz niesamowity ‘In the Name of God’ i chyba najbardziej nawiązujący do ‘South Of Heaven’ ‘Perversions Of Pain’.
Limitowana edycja płyty została wzbogacona o bonusowy CD, zawierający sześć utworów w wersjach koncertowych (‘Raining Blood’, ‘Angel Of Death’, ‘Mandatory Suicide’, ‘Chemical Warfare’, ‘Dittohead’, ‘South Of Heaven’) oraz multimedialną prezentację (w tym też specjalny wideoklip złożony ze wszystkich dotychczasowych teledysków zespołu) i dodatki na komputer (tapety, ikony).
Po pierwszym wysłuchaniu tego materiału (w momencie, kiedy ten album ujrzał światło dzienne, czyli w 1998 roku) byłem zaskoczony i zniesmaczony (głównie brzmieniem). Odrzuciła mnie ta płyta, nie wracałem do nie prawie przez osiem lat! W międzyczasie jednak przyswajałem sobie nieco nowoczesnych dźwięków, przyszedł w końcu taki moment, że dałem ‘diabolusowi’ druga szansę. I ‘zaskoczyło’, do tego stopnia, że niniejszy album uważam za jeden z najbardziej odważnych w latach 90tych XX wieku. Poza tym to obecnie jedna z moich ulubionych pozycji w dyskografii Zabójcy. Notka będzie jednak wyważona.
8/10
Cytuj:
Wicked bonusem? Znam go od 1998 roku, wyszedł normalnie na pierwszym wydaniu plyty. To zreszta jeden z moich żelaznych faworytów od zawsze.
cholera, nie posiadam tej wersji!!!