Megadeth Info Forum

Forum poświęcone amerykańskiemu zespołowi metalowemu Megadeth
Obecny czas: Sob Lis 23, 2024 18:33

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 1517 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1 ... 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18 ... 76  Następna

Najlepszy album to
Kill 'Em All 19%  19%  [ 18 ]
Ride the Lightning 27%  27%  [ 26 ]
Master of Puppets 20%  20%  [ 19 ]
...And Justice for All 25%  25%  [ 24 ]
Black Album 5%  5%  [ 5 ]
Load 2%  2%  [ 2 ]
Re-Load 0%  0%  [ 0 ]
St. Anger 1%  1%  [ 1 ]
Death Magnetic 1%  1%  [ 1 ]
Razem głosów : 96
Autor Wiadomość
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 22, 2009 15:40 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Żułek napisał(a):
ale kto powiedział że thrash nie może być melodyjny ? idealny przykład to ostatnie 3 albumy Kreatora

RTL i MOP to zdecydowanie thrash

Nikt tak nie powiedział. Muzyka sama w sobie składa się z melodii. Chodzi zwyczajnie o to, że według mnie, bliżej MOP do melodyjności tradycyjnego heavy, a nie thrashu, który nie jest jednak taki chwytliwy.
Trzy ostatnie albumy Kreatora nie są tak melodyjne jak MOP czy RTL, no bez przesady.
Mam swoje zdanie na ten teamt i go nie zmienię. Dla mnie MOP i RTL zawsze będą płytami heavy w mniejszym stopniu wymieszanymi z thrashem.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 22, 2009 16:06 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
Sorry Mateusz ale Master to thrash w czystej postaci. To na Kill Em All było jeszcze sporo Motorheada, NWOBHM czy nawet punku, na Ride The Lighting sa jeszcze ostatnie echa NWOBHM - chociaz obydwie to juz absolutnie thrash, tylko taki wcześniejszy, że tak powiem, ale juz Master jest kwintesencja thrashu co swierdzam z całą stanowczoscia.
Pamietaj, że thrash to nie jest jakiś zupełnie inny gatunek, powstal przeciez na styku kilku innych, jest po prostu szybsza i bardziej zakrecona wersja bardziej kasycznego heavy metalu czy nawet heavy rocka i hard rocka - dlatego melodia musi być. Nie na pierwszym planie ale musi, Reign In Blood tez momentami ma bardzo melodyjne motwy.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 22, 2009 17:38 
Offline
Head Crusher
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Sty 09, 2009 05:46
Posty: 1288
Miejscowość: Warszawa
Żułek napisał(a):
AJFA bym już thrashem nie nazwał ;)


więc co to jest jak nie thrash? bo chyba nie zwykłe heavy


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 22, 2009 21:32 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Yer Blue napisał(a):
Sorry Mateusz ale Master to thrash w czystej postaci. To na Kill Em All było jeszcze sporo Motorheada, NWOBHM czy nawet punku, na Ride The Lighting sa jeszcze ostatnie echa NWOBHM - chociaz obydwie to juz absolutnie thrash, tylko taki wcześniejszy, że tak powiem, ale juz Master jest kwintesencja thrashu co swierdzam z całą stanowczoscia.
Pamietaj, że thrash to nie jest jakiś zupełnie inny gatunek, powstal przeciez na styku kilku innych, jest po prostu szybsza i bardziej zakrecona wersja bardziej kasycznego heavy metalu czy nawet heavy rocka i hard rocka - dlatego melodia musi być. Nie na pierwszym planie ale musi, Reign In Blood tez momentami ma bardzo melodyjne motwy.

Dzięki Piotrek za definicję, genezę thrashu, ale dla mnie to zbyt lekkie i przyjemne bym mógł nazwać to w pełni thrashem.
Melodia w muzyce jest zawsze, więc nie rozumiem po co o tym w ogóle pisać. Mnie chodzi jedynie o to, że ta melodyjność na MOP jest zbliżona do klasycznego heavy, a nie thrashu - no jest to jakoś ze sobą wymieszane, i według mnie z naciskiem na heavy.
Możecie argumentować jak chcecie, powoływać się na samego Boga, ale ja zdania i tak nie zmienię, bo dla mnie ten album jest thrashowy gdzieś w 40 %. Nie są dla mnie ważne zdania autorytetów itd., ponieważ ja będę zawsze uważał, że to nie jest czysty thrash, ponieważ zbyt dużo tam chwytliwych melodii. No jak porównam taki PSBWB do MOP to naprawdę słychać różnicę i daje to zrozumieć o co mi chodzi ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Śro Wrz 23, 2009 05:50 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Cytuj:
Cały album ma miłe melodyjne wstawki i w ogóle jest bardzo melodyjny


nieprawda, przeginasz kolego... BARDZO melodyjny??? gdzie? że co druga kompozycja zaczyna się jakimś wstępem/intrem? plus te trzy z melodyjnymi środkeczkami, o których wyżej było...

do rzeczy: gdzie masz heavy w "Damage, Inc"? a gdzie w takim "The Thing That Should Not Be"? (że jest walcowaty?? wolny, za to totalnie przytłaczający), a "Disposable Heroes" też heavy? albo "Battery" (pomijam intro, które i tak nie jest jakies tam melodyjne, a zimne)

Cytuj:
Są to wyjątkowo przyswajalne płyty, właśnie przez swoją melodyjność (znowu to określenie). Dla mnie to tam thrashu jest jak na lekarstwo.


cóż, Metallica ma jednak większe zasługi dla METALU niż jej przypisywano... Metallica odmieniła metal, który stał się pełnoprawnym gatunkiem MUZYKI jako takiej ;) i Ty kolego jesteś tego najlepszym przykładem, zresztą bodajże w połowie lat 90tych utwór "Master of puppets" był puszczany normalnie w stacjach radiowych w godzinach popołudniowych (dane mi było parę razy usłyszeć w sklepie spożywczym czy mięsnym), ot Metallica zmieniła oblicze - a raczej nasze postrzeganie muzyki, także thrashu, który stał się klasyką - nie pozostając przy tym ekstremą (tu inne gatunki go wyparły)... ale do rzeczy: THRASH to nie tylko "Pleasure to kill", "Darkness descends" czy "Reign in Blood" - to nie tylko EKSTREMA (ówczesna, z połowy lat 80tych)

Cytuj:
w życiu nie uznam MOP i RTL za płyty w większości thrashowe


no OK, ale tak nie zostawię tej kwestii... i mam nadzieję, że podejdziesz do sprawy uczciwie i dokładnie to samo powiesz o melodyjnych płytach Slayera, czyli o "South of heaven" i "Seasons in the abyss" - że one też NIE SĄ THRASHOWE - bo sa melodyjne (i do cholery - SĄ MELODYJNE!!! SITA nawet bardzo... to najbardziej komercyjny Slayer) - CZEKAM zatem na poniesienie rękawicy ;)

Cytuj:
Trzy ostatnie albumy Kreatora nie są tak melodyjne jak MOP czy RTL, no bez przesady.


o w mordę jeża!!! jak to nie są tak melodyjne? jak są jeszcze bardziej!! "Violent Revolution" jest znacznie bliżej heavy niz RTL i MOP razem wzięte!! EOG i HOC są już lekko cięższe niż VR, ale daleko im do czystego thrashu!! (cóż Millemu zaszkodził nadmiar szwedzkiego melodyjnego death metalu, co ma przełożenie na złagodzony thrash na ostatnich 2 płytach Kreatora, a ledwie uthrashowiony VR to jeszcze efekt czkawki wywołanej na "Outcast" i "Endoramie" plus bardzo melodyjna gra Sami'ego)

Cytuj:
Mam swoje zdanie na ten teamt i go nie zmienię. Dla mnie MOP i RTL zawsze będą płytami heavy w mniejszym stopniu wymieszanymi z thrashem.


jasne, OK... to na takiej zasadzie, jak ja powiem, że "Youthanasia" to pop i basta ;) bo zbyut słodko i melodyjnie, jak na metal... NIE?

mateusz napisał(a):
No jak porównam taki PSBWB do MOP to naprawdę słychać różnicę i daje to zrozumieć o co mi chodzi


to może zacznij od tego co to dla Ciebie jest thrash?

PS
"I Ain't Superstitious" i "My Last Words" to dla Ciebie thrash???

pozdrawiam


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Śro Wrz 23, 2009 06:34 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Anka napisał(a):
do rzeczy: gdzie masz heavy w "Damage, Inc"? a gdzie w takim "The Thing That Should Not Be"? (że jest walcowaty?? wolny, za to totalnie przytłaczający), a "Disposable Heroes" też heavy? albo "Battery" (pomijam intro, które i tak nie jest jakies tam melodyjne, a zimne)

That Should Not Be - dla mnie nic w nim przytłaczającego nie ma. Battery - jeszcze bym się zgodził. Disposable - niby szybki itd., ale trochę "miękki".
Anka napisał(a):
a raczej nasze postrzeganie muzyki, także thrashu, który stał się klasyką - nie pozostając przy tym ekstremą (tu inne gatunki go wyparły)... ale do rzeczy: THRASH to nie tylko "Pleasure to kill", "Darkness descends" czy "Reign in Blood" - to nie tylko EKSTREMA (ówczesna, z połowy lat 80tych)

Możliwe. To, że thrash to nie tylko ekstrema, to raczej jasne, jednak dla mnie Metallica poszła dalej z melodyjnością i może też dlatego ja osobiście nie uznaje tego albumu za w pełni thrashowego.
Anka napisał(a):
no OK, ale tak nie zostawię tej kwestii... i mam nadzieję, że podejdziesz do sprawy uczciwie i dokładnie to samo powiesz o melodyjnych płytach Slayera, czyli o "South of heaven" i "Seasons in the abyss" - że one też NIE SĄ THRASHOWE - bo sa melodyjne (i do cholery - SĄ MELODYJNE!!! SITA nawet bardzo... to najbardziej komercyjny Slayer) - CZEKAM zatem na poniesienie rękawicy

Tutaj zaczyna się już kwestia bardzo sporna (może od samego początku taka jest). Otóż, według mnie ww płyty nie są za cholerę tak melodyjne i przyjemne w odbiorze jak MOP. Ktoś powie, ze są i nikt nikogo nie przekona do swoich racji - proste.
Anka napisał(a):
jasne, OK... to na takiej zasadzie, jak ja powiem, że "Youthanasia" to pop i basta bo zbyut słodko i melodyjnie, jak na metal... NIE?

Możesz tak myśleć, przecież ja tego nie zmienię, tak samo jak Ty mojego podejścia ;)
Anka napisał(a):
PS
"I Ain't Superstitious" i "My Last Words" to dla Ciebie thrash???

My Last Words - owszem. I Ain't Superstitious - no mógłbyś odpuścić ten przykład, chyba sam wiesz dlaczego. Dziwne, że nie czepiłeś się reszty płyty - no tak, nie było do czego ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Śro Wrz 23, 2009 07:58 
Offline
Head Crusher
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Sty 09, 2009 05:46
Posty: 1288
Miejscowość: Warszawa
A mi się wydaje, że Ty Mateusz po prostu nie znosisz Metalliki i dlatego tak się przyczepiasz.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Śro Wrz 23, 2009 08:29 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
absolutnie-to jeden z moich ulubionych zespołów, a MOP wręcz uwielbiam! To płyta, która oczarowała mnie natychmiastowo, choć i tak wolę RTL.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Śro Wrz 23, 2009 08:46 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Cytuj:
Disposable - niby szybki itd., ale trochę "miękki".


a thrash musi być szybki? (wbrew pierwotnej definicji, że niby thrash to "młócenie")

Cytuj:
jednak dla mnie Metallica poszła dalej z melodyjnością i może też dlatego ja osobiście nie uznaje tego albumu za w pełni thrashowego.


bo nie jest w pełni thrashowy... ale daleko mu do tradycyjnego heavy! polecam wypowiedzi Larsa Ulricha z 1987 roku - podczas wizyty w Polsce powiedział jak sam odbiera muzyke Metalliki i jak ją klasyfikuje (nie thrash, ale też nie heavy)

Cytuj:
Tutaj zaczyna się już kwestia bardzo sporna (może od samego początku taka jest). Otóż, według mnie ww płyty nie są za cholerę tak melodyjne i przyjemne w odbiorze jak MOP


dla mnie SITA jest bardzo melodyjna i bardziej komercyjna niż MOP

Cytuj:
My Last Words - owszem. I Ain't Superstitious - no mógłbyś odpuścić ten przykład, chyba sam wiesz dlaczego. Dziwne, że nie czepiłeś się reszty płyty - no tak, nie było do czego


jak nie było... tytułowy "Peace sells" zapodaję ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Śro Wrz 23, 2009 09:06 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
O, i ta wypowiedź Larsa jest bardzo trafna! Z tym się mogę zgodzić, bo jednak to sprawiedliwe określenie.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Śro Wrz 23, 2009 11:17 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Ja osobiście nigdy bym nie powiedział że MOP czy RTL to nie jest thrash, jak również nie za bardzo zgadzam się z tezą, że thrash i melodyjność muszą się nawzajem wykluczać.
Niemniej jednak jeśli już coś może być bardziej thrashowe lub mniej thrashowe, to uważam że Kill'em All jest zdecydowanie najbardziej thrashową płytą Metalliki. W tej najczystrzej pierwotnej thrashowej postaci. ;)
Trzeba w końcu pamiętać, że thrash jest w pewnym sensie połączeniem tradycyjnego heavy głównie spod znaku NWOBHM oraz punka. Stąd właśnie te niektóre kluczowe cechy charakterystyczne thrashu jak przede wszystkim zawrotne tempo, stosunkowo proste aranżacje, ultraszybkie solówki i w ogóle szaleństwo i nieokiełznanie ;)
Z takim własnie thrashem w tej naczystrzej pierwotnej postaci kojarzą mi się płyty, które głównie powstawały u zarania gatunku, takie jak właśnie Kill'em All ale również Fistful Of Metal, Bonded by Blood, Game Over itp...
Dopiero później (między innymi a może nawet przede wszystkim za sprawą Metalliki) ten gatunek zaczął ewoluować, stawał się coraz bardziej wyrafinowany. Częściej pojawiały się utwory dłuższe, dużo bardziej rozbudowane i bogaciej zaaranżowane. Płyty jako całość były bardziej urozmaicone z dużo lepszą profesjonalną produkcją. Poźniej również pojawiły się zespoły spod znaku technicznego czy progresywnego thrashu.
Krótko mówiąc ten gatunek coraz bardziej zatracał te wszystkie elementy charakterystyczne dla punka (jak i tym samym w pewnym sensie równiez dla thrashu). Co oczywiście nigdy nie zaczęło znaczyć że thrash przestał być thrashem itp.
Tylko po prostu trochę ewoluował, jak przecież chyba każdy gatunek muzyki.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Czw Wrz 24, 2009 14:36 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
Ciekawa teza Bialkomacie z tą ewolucja thrashu, nawet bym sie z tym zgodził. Tyle, że ja uważam, że w 83 roku thrash był jeszcze taka szybsza wersja NWOBHM, natomiast dopiero w okolicach 86 roku w pełni sie zdefiniował.
Moim zdaniem debiut Anthraxu był zdecydowanie bliżej NWOBHM akurat, nie ma tam tych charakerystycznych dla stylu "chłoszczacych" gitar ani zawrotnych temp, jak na pierwszych płytach Slayera i Metalliki. Fistful Of Metal to jeszcze klasyczne heavy.

Ale generalnie wiem o co Ci chodzi i na pewno wiele osob sie z Toba zgodzi. Thrash dla wielu to przede wszystkim predkosć i szaleństwo, ja osobiscie upatrzyłem ten styl jako ambitniejszy w metalu i uwazam, że kwintesencja thrashu jest dopiero MOP czy PS i te płyty w pełni go definiuja.
Idac Twoim tropem Ace Of Spades to jest 100% thrash (zaprzeczysz? Bo na pewno jest szybszy i bardziej zawariowany od Fistful Of Metal). A ja sie z tym nie godze.

mateusz napisał(a):
ale ja zdania i tak nie zmienię, bo dla mnie ten album jest thrashowy gdzieś w 40 %. Nie są dla mnie ważne zdania autorytetów itd., ponieważ ja będę zawsze uważał, że to nie jest czysty thrash, ponieważ zbyt dużo tam chwytliwych melodii. No jak porównam taki PSBWB do MOP to naprawdę słychać różnicę i daje to zrozumieć o co mi chodzi ;)


Na PS jest tyle samo melodii co na MOP, jeśli nie wiecej. Peace Sells, My last Words czy Devils Island może zanucic dziecko.
Wg mnie tylko The Thing That Should Not Be nie jest thrashowy (za dużo Sabbathu, za duży cieżar i prostota -nie sadzicie, że to kierukowskaz na Czarny Album?), a wiec 90% płyty to thrash moim zdaniem. Welcome Home całościowo już jest, mimo delikatnego wstepu. Reszta chyba nie podlega dyskusji. Orion nie musi byc szybki, jeśli gitary, zwłaszcza na końcu tak charakterystycznie "chłoszcza", że nie sposob pomylić to z innym stylem. Ja przynajmniej takie własnie brzmienie automatyczie kojarze jako thrash.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Czw Wrz 24, 2009 17:51 
Offline
Psychotron

Rejestracja: Pon Sty 05, 2009 00:57
Posty: 375
Miejscowość: Zagłębie Dąbrowskie
Generalnie powinienem już moderować ten temat ponieważ wychodzi poza Metallikę, ale dam Wam jeszcze szanse ;) .

Jeśli chodzi o thrash to zdefiniował się właśnie na debiutach kapel uznawanych za thrashowe po dziś dzień, a potem ewoluował w charakterystyczny dla każdego zespołu z osobna styl.
Dowód? Wspomniane debiuty: Anthrax, Meta, Megadeth, Slayer, Testament, Overkill, Exodus (żeby wspomnieć te najbardziej znane i najważniejsze) nagrały albumy jakby nie spojrzeć cholernie do siebie zbliżone, łączyły wpływy punka i NWOBHM i to jest podwaliną thrashu. Potem jak już wspomniałem poszły w swoją stronę i rozwijały prymitywny na początku gatunek (niektórzy nazywają to progresją inni komercjalizacją). Efektem tego różne stylistycznie, choć nadal w konwencji thrashu kolejne albumy rozsławiły ten gatunek i sławią nadal mobilizując do dyskusji (takich jak powyżej), które do niczego nie prowadzą. :lol: Akurat tutaj fakty są jedne i nie ma argumentów, które je obalają. To, że TTTSNB nie jest kawałkiem thrashowym tylko w stylu "sabbathów" nie stanowi o tym, że MOP nie jest thrashową płytą. Zresztą kto ponoć nagrał pierwszy thrashowy riff? Właśnie Sabbaci (Symptom of the universe).

Inną historią jest moje osobiste odczucie, że kapele amerykańskie zrobiły podwaliny pod czysty zabójczy thrash, thrash europejski (niemiecki). Ale to raczej sprawa tego, że jako dzieciak utożsamiałem thrash jako metalowe napierdalanie z punkową energią. To jest tylko moje zdanie i totalnie nieprawdziwe, ale i tak je mam ;) . Zwłaszcza biorąc pod uwagę to co napisałem wyżej: jest to też jedna z form ewolucji thrashu.

Gdzieś ktoś wspomniał, że nowe płyty Kreatora nie są tak melodyjne jak MOP... Nie uważam się za fana Kreatora, ale to jedna z moich ulubionych kapel, a na Masterce się wychowałem. Są dużo bardziej melodyjne i nie mają thrashowego brudu, który wg mnie też jest nieodzowny w tym gatunku (biorąc pod uwagę genezę). Zresztą kwestia tego co kto uważa za melodię to też indywidualna sprawa. Dla mnie wcześni Kanibale (3 pierwsze płytki) też są melodyjni co nie wszyscy potrafią sobie wyobrazić :twisted: . W dodatku jak można zarzucić nadmiar melodyjności gatunkowi (tym samym go dyskredytować), który wywodzi się m.in. z NWOBHM :?: :!:

Wróćmy do tematu Mety albo dajcie znać czy wydzielić temat.

_________________
"You can't play God then wash your hands of the things you've created"


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Czw Wrz 24, 2009 19:49 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
deceiver napisał(a):
Wróćmy do tematu Mety albo dajcie znać czy wydzielić temat.

W sumie cały czas i tak trzymaliśmy się tematu o Metallice, bo jednak w okół niej była dyskusja. Mnie bardzo przypadła wypowiedź Larsa, którą przytoczył Tomek i temat jest dla mnie zamknięty. Kwestia melodyjności poszczególnych płyt, które były porównywane jest indywidualną sprawą, jak wspomniałeś, a wcześniej zrobiłem to ja. Dla mnie wszystko jest jasne ;)
Chciałbym jeszcze tylko poznać jakąś szerszą opinię na temat Death Magnetic od Tomka, może jakaś recenzja, konkretniejsze odczucia ? :)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Pon Wrz 28, 2009 07:10 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Cytuj:
Niemniej jednak jeśli już coś może być bardziej thrashowe lub mniej thrashowe, to uważam że Kill'em All jest zdecydowanie najbardziej thrashową płytą Metalliki. W tej najczystrzej pierwotnej thrashowej postaci.


pełna zgoda

Cytuj:
Moim zdaniem debiut Anthraxu był zdecydowanie bliżej NWOBHM akurat, nie ma tam tych charakerystycznych dla stylu "chłoszczacych" gitar ani zawrotnych temp, jak na pierwszych płytach Slayera i Metalliki. Fistful Of Metal to jeszcze klasyczne heavy.


pierwsze dwa Anthraxy - bliżej heavy niz thrashu

Cytuj:
Wg mnie tylko The Thing That Should Not Be nie jest thrashowy (za dużo Sabbathu, za duży cieżar i prostota -nie sadzicie, że to kierukowskaz na Czarny Album?)


NIEEE, jak dla mnie "The Thing That Should Not Be" to swietna zapowiedź spowolnionej "...And Justice For All"

Cytuj:
W sumie cały czas i tak trzymaliśmy się tematu o Metallice, bo jednak w okół niej była dyskusja. Mnie bardzo przypadła wypowiedź Larsa, którą przytoczył Tomek i temat jest dla mnie zamknięty.


i OK

Cytuj:
Chciałbym jeszcze tylko poznać jakąś szerszą opinię na temat Death Magnetic od Tomka, może jakaś recenzja, konkretniejsze odczucia ?


jak najbardziej... oto moja recka sprzed roku:))))

METALLICA „Death Magnetic”

Nie liczyłem na powrót „Czterech Jeźdźców” w glorii i chwale, nie po tak odpychającym, zwłaszcza brzmieniowo, kontrowersyjnym i denerwującym „St. Anger”. Właściwie nie miałem żadnych oczekiwań wobec następcy tej „płyty”, postanowiłem tylko, że na pewno się z nią zapoznam i zmierzę, choćby tylko po to, aby wyrobić sobie własne zdanie. Pierwsze numery, publikowane na oficjalnej stronie zespołu, potem kontrolowane przecieki z netu podgrzały wystarczająco atmosferę... Ta gorączka udzieliła się także i mojej skromnej osobie... Jest nieźle... a po zapoznaniu się z całością od razu wiedziałem – jest dobrze! Pozostawię na boku wszelkie dywagacje, czy miał to być powrót do źródeł (przy „St. Anger” też tak trąbiono), czyli do grania thrashu. Dla mnie była to mało istotna kwestia, zresztą przekonałem się – choć z małymi oporami – do bardziej hardrockowego oblicza Metalliki, a wszelkie „LOADY” mnie osobiście pasują.

Metallica przygotowała w 2008 roku materiał będący swoistym pomostem łączącym cztery pierwsze – thrashowe – albumy z krążkiem, który przyniósł zespołowi mega popularność – mam tu na uwadze rzecz jasna płytę „Metallica”. „Death Magnetic” śmiało mógłby (a może powinien?) ukazać się w 1990 roku. Być może dlatego już sam układ płyty nawiązuje do sprawdzonego i kultywowanego na trzech kolejnych albumach (od „Ride The Lightning” po „...And Justice For All” i częściowo także na „piąteczce”) schematu: pierwszy i ostatni numer – szybkie killery, przy czym otwierający kawałek zaczyna się krótkim, stylowym intrem (jak za dawnych czasów „Figh Fire With Fire”, „Battery”, „Blackened”), czwarta – stylowa półballada, pod koniec rozbudowany kawałek instrumentalny... tylko gdzie utwór tytułowy? Powinien być jako drugi...

Całkiem sporym nakładem czasowym (dwa lata) formacja stworzyła kolejne ogromne, tym razem dziesięcioutworowe dzieło, które rzeczywiście pasuje jako brakujące ogniwo między krążkami „…And Justice For All” i „Metallica”, co więcej, to dzieło, jako „całość” wcale nie sprawia wrażenia jakoby grupa odcinała kupony. Najważniejsza jest sama muzyka, a konkretniej same kompozycje, trwające średnio siedem minut, złożonością nawiązujące do czasów „Master Of Puppets” i „...And Justice For All”. Niemal same „kloce” powie ktoś... owszem, ale znużenia przy ich odsłuchu nie ma. James Hetfield przyznał w jednym z wywiadów, że lepiej jest mieć osiem - dziesięć mocnych utworów niż czternaście jako takich (to aluzja do czasów „Load/Reload”). Jest w tym sporo racji, zaś kawałki, jakie trafiły na „Death Magnetic” do krótkich nie należą, wszystkie zaś są bardzo dopracowane, dopieszczone... i co ważne nie przekombinowane i wszystkie bez mała trzymają dobry, wyrównany poziom. Znowu zespół sprężył się, zmobilizował (wróciła dawna dyscyplina?) na tyle, że nagrał album praktycznie pozbawiony wypełniaczy (a takowe pojawiły się przecież na „Load” i „Reload”).

Powstała nad wyraz spójna, zwarta płyta, zawierająca znów sporo mocnych, ciężkich, ale chwytliwych zarazem a nawet chwilami błyskotliwych riffów, dobrych, pomysłowych, długich, szybkich solówek, niewymuszonych zmian tempa. Co najważniejsze – panowie przypomnieli sobie, że kiedyś... znaczy się jeszcze 20 lat temu grali thrash. „Death Magnetic” nie jest wprawdzie typowo thrashowym albumem, ale nawiązuje do chlubnej przeszłości i stylu, jaki Metallica współtworzyła. To taka uthrashowiona, brudna, niedbale, surowo brzmiąca (niektórym bardzo to przeszkadza), mocna metalowa muza ze szczyptą rocka lat 90tych. Właśnie... słowo jeszcze o brzmieniu... jako że daleko mu do idealnego, krystalicznego, takiego, jakie znamy z produkcji choćby Andy’ego Sneapa. O brzmieniu i „złym” masteringu nowego albumu Metalliki dyskutowano już parę dni po premierze płyty. Nie da się ukryć, że na wydanym albumie słychać przestery (zwłaszcza perkusja jest za głośna i trochę dziwnie brzmiąca) i trzaski. Mnie one, jak również domniemane ślady tzw. „wojny głośności” (czyli wyróżnienia utworów pod względem głośności, agresywności basu i przestrzenności) nie przeszkadzają, nie zwracam na nie uwagi. Metallica to kapela zbyt dużego formatu, by pozwolić sobie na jakieś błędy, niedociągnięcia... czy pomyłki. Myślę, że „Death Magnetic” właśnie taki miał być... i mam nadzieję, że proces ponownego zmiksowania płyty nie nastąpi... bo i po co? Dla kasy? Nie sądzę, bowiem omawiany krążek i tak sprzeda się w ilości nieosiągalnej dla wszystkich innych grup metalowych i zadowalającej samych autorów.

Parę grzeszków należy grupie wytknąć... właściwie jeden zasadniczy: cytowanie samej siebie, gdyż odwołań do własnej twórczości jest sporo (ale komu wadzą te małe autoplagiaty?). Każdy średnio obyty w twórczości Metalliki dostrzeże, że fragmenty „That Was Just Your Life” kojarzą się trochę z „Dyers Eve” i zwłaszcza „Blackened”, że taki „My Apocalypse” jawi się jako młodszy brat „Demage inc.” i „Dyers Eve”, a z kolei półballadowy „The Day That Never Comes” to zgrabna fuzja motywów z „Fade To Black”, „The Unforgiven” i „One”, albo inaczej – udana i zgrabna wariacja na temat wspomnianych. W zwrotkach „The End Of The Line” Hetfield śpiewa niemal identycznie jak w „Creeping Death”. Ale w muzyce Amerykanów (i jednego Duńczyka ma się rozumieć) nie ma przypadkowości... to celowe zagrywki, zresztą nawiązań do przeszłości jest znacznie więcej. Na „Death Magnetic” mamy istny koktajl wcześniejszych dokonań grupy, może jedynie z pominięciem poprzedniego krążka. Gdzieniegdzie pojawiają się też cudze patenty (ale zawsze one były, w mniejszym czy większym wymiarze), że wspomnę tylko niemal „ironowe” solo w „The Day That Never Comes” (ale to nie zarzut, wszak tego typu sola Kirk ciosał jeszcze za czasów swej bytności w... Exodusie!) oraz „purpurowe” naleciałości w tymże (solo w szybszym fragmencie pod Richiego Blackmere’a oraz podkład niczym w „Highway Star”), jak też krótki motyw z „Cyanide”. Zgrabny „Broken, Beat & Scarred” zalatuje mi lekko Zeppelinami... Mamy więc tu swoiste zaglądanie do lat 70-tych, podobnie jak to miało miejsce kilkanaście lat wcześniej na „Load” i „ReLoad”.

Największe plusy, oczywiście poza samymi kompozycjami? Z pewnością powrót do krzykliwych wokali Jamesa Hetfielda, a także solówki Kirka Hammetta, za którymi tak wielu fanów się stęskniło. Partie gitarowe stanowią o sile tego albumu, choć trzeba uczciwie przyznać, że sprawiają wrażenie trochę za mało drapieżnych. Jak prezentują się utwory? Więcej niż dobrze! Największe wrażenie sprawiają na mnie trzy pierwsze numery oraz istna petarda w postaci niesamowicie ciężkiego i szybkiego „All Nightmare Long” (fragmentów tego ostatniego nie powstydziliby się muzycy Slayera, bo to prawdziwy thrashowy killer). Wiarę w powrót starej-dobrej Metalliki przywraca już otwierający album, naprawdę thrashowy „That Was Just Your Life”. Nie gorzej wypada niełatwy i jednoznaczny (na pierwszy odsłuch) w odbiorze, bardzo fajnie zaaranżowany „The End Of The Line” z miłym rozwinięciem i zgrabnym środkowym fragmentem. Na rewelacyjnym, zniewalającym, lekko orientalnym motywie oparty został mój cichy faworyt z całego albumu, czyli „Broken, Beat & Scarred”, mocny i przebojowy zarazem. Świetnie prezentuje się bardziej heavymetalowy „The Judas Kiss”. Cieszy mnie także fakt, że Metallica wróciła do komponowania długich, instrumentalnych, naprawdę pomysłowych kawałków. W masywnym, utrzymanym w średnim i wolnym tempie „Suicide & Redemption” dzieje się naprawdę sporo. Nie mogło w nim zabraknąć obowiązkowej balladowej wstawki w środku.

Pora kilka słów poświęcić dwóm balladom. Do „The Day That Never Comes” będę wracał dość często, bynajmniej nie dlatego, że to jakiejś wyjątkowej urody kompozycja, nieeee, ot to całkiem dobry, miły numer. W czym więc rzecz? Otóż z premierą omawianej płyty zbiegła się w moim prywatnym życie pewna kwestia... w tym samym czasie nad przepaścią zawisła moja trzynastoletnia już (jak ten czas leci!) przyjaźń. Podobno niemożliwa jest prawdziwa przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną w sytuacji, gdy nie idą razem przez życie, nie są w żadnym (formalnym czy też nie) związku. I ten nostalgiczny fragment z „The Day...” właśnie tę sytuację i tę wspaniałą kobietę przywodzi mi na myśl, każdorazowo kiedy go słucham... Równie korzystnie wypada druga ballada - „The Unforgiven III”, która swoje poprzedniczki przypomina chyba tylko tytułem i klimatem. Utwór rozpoczyna piękne intro na pianinie (smyczki w tle), potem dołączają masywne gitary. Najmniej jak dotąd przekonały mnie dość zadziorny, żwawy „Cyanide” oraz zamykający album, szybki, mocny „My Apocalypse” z ciekawą linią basu Roberta Trujillo. Ale to i tak dobre numery, innych tu po prostu nie ma!

Wypada jeszcze dopowiedzieć, że nastąpiła zmiana na stołku producenckim. Związanego z zespołem od 1991 roku Boba Rocka zastąpił nie mniej znany w metalowym światku Rick Rubin, który okazał się nie tyle stricte producentem, co doradcą, czy nawet niezłym psychologiem. W znacznej mierze to jego zasługa, że Metallica narodziła się na nowo. Znamienne są słowa Ricka, jakie pod adresem muzyków wypowiedział, zanim ci przystąpili do prac nad utworami: „Spróbujcie przypomnieć sobie, w jaki sposób komponowaliście w połowie lat 80tych, czego wtedy słuchaliście i jaki był wasz stan umysłu”. Jak widać, a raczej słychać... poskutkowało, bo panowie sobie przypomnieli...

Pora na krótkie podsumowanie. Jesteśmy świadkami bardzo udanego powrotu Metalliki do takiej formy muzycznej, która zadawala zdecydowaną większość i tak niemałego przecież grona fanów. Ciekawe, gdzie teraz podziali się Ci wszyscy, którzy twierdzili jakoby Metallica skończyła się na „Kill’Em All”? „Magnetyzm śmierci” zaskakuje, frapuje... przyciąga i wciąga, w dodatku nie da się go skonsumować z marszu, poszczególne utwory wymagają dłuższego obcowania... i dobrze! Cieszę się, że grupa znów podąża ścieżką, z której zeszła w 1991 roku. Rodzi się tylko pytanie: czy na kolejny album przyjdzie nam czekać 5 długich lat?

8/10

jeszcze jedno stwierdzenie: „Death Magnetic” zawiera coś, co może stac się w niedalekiej przyszłości nowym wyznacznikiem (kierunkiem) twórczości grupy, mam tu na uwadze element GROOVE (wyraźny w takich kawałkach, jak „Cyanide” i zwłaszcza „Broken, Beat & Scarred” ), jest to pewien powiew świeżości w twórczości Metalliki


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Pon Wrz 28, 2009 21:03 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Czułem, że będzie praktycznie w same superlatywy obfitowała ta recenzja ;)
Dzięki za wyczerpujące zdanie o tym albumie. Mam nadzieję, że doczekamy się też czegoś od Ciebie dotyczącego Endgame, i że będzie również tak wyczerpujące.
Miałem też od dawna podejrzenia, że pisujesz (pisywałeś) dla jakiegoś czasopisma muzycznego, bądź portalu i chyba ktoś nawet o tym wspominał.
Dawno nie czytałem tak dobrze napisanej recenzji. Mnie ten album w ogóle nie porusza, ale fajnie wyraziłeś swoją opinię i forma jej wyrazu stoi naprawdę na wysokim poziomie.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 29, 2009 06:44 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Cytuj:
Czułem, że będzie praktycznie w same superlatywy obfitowała ta recenzja


ale nie ma samych superlatyw ;)
wszak stoi też napisane:
"Parę grzeszków należy grupie wytknąć... właściwie jeden zasadniczy: cytowanie samej siebie, gdyż odwołań do własnej twórczości jest sporo", albo też: "Najmniej jak dotąd przekonały mnie dość zadziorny, żwawy „Cyanide” oraz zamykający album, szybki, mocny „My Apocalypse” z ciekawą linią basu Roberta Trujillo. Ale to i tak dobre numery, innych tu po prostu nie ma!"

Cytuj:
Dzięki za wyczerpujące zdanie o tym albumie. Mam nadzieję, że doczekamy się też czegoś od Ciebie dotyczącego Endgame, i że będzie również tak wyczerpujące.


nie chcę obiecywać, bowiem z czasem u mnie bardzo różnie, poza tym ostatnio coraz rzadziej piszę obszerniejsze recki czy inne materiały, zdarza mi się to, ale praktycznie sporadycznie, na koniec roku planuję jedną bardzo dużą pracę - mam nadzieje, że zapału, pomysłu i chęci mi wystarczy, a co i jak się zdarzy - nie wiem, ale nie jest to praca o Megadeth ;)

kiedyś chciałbym zmierzyć się z większością płyt Megadeth (ze Slayerem mi się udało) i zawrzeć swoje odczucia i przemyślenia w większej formie (rozbudowane, dogłębne recenzje), ale nie wiem czy (czasowo) dam radę, ostatnio bardzo nieregularnie słucham muzyki (a bywa, że całymi tygodniami nie słucham), niestety życie bywa brutalne, piszę sporadycznie, z doskoku

Cytuj:
Miałem też od dawna podejrzenia, że pisujesz (pisywałeś) dla jakiegoś czasopisma muzycznego, bądź portalu i chyba ktoś nawet o tym wspominał.


rzeczywiście tak było, pisałem dla własnej satysfakcji i dla wyrażenia własnego zdania (często zupełnie odmiennego od opinii lansowanych w magazynach wytwórnianych)

Cytuj:
Dawno nie czytałem tak dobrze napisanej recenzji... fajnie wyraziłeś swoją opinię i forma jej wyrazu stoi naprawdę na wysokim poziomie


dzięki za - chyba zbyt dobrą - opinię, tak naprawdę mam o sobie dość krytyczne zdanie, znam osoby piszące znacznie lepiej, cóż jednak jestem amatorem, zupełnym ;) pisania na powiedzmy przyzwoitym poziomie uczyłem się samemu - po prostu sporo czytając i próbując swych sił

Cytuj:
Mnie ten album w ogóle nie porusza


dla mnie, jako kiedyś gorliwego fana Metalliki (w latach 1987-1999) jest to ważna płyta, przywracająca niejako wiarę w ten band, w to, że panowie jeszcze coś na dobrym poziomie mogą skomponować

PS
mam wypasione (kilka lat temu napisane) recki "MOP", "RTL", "LOAD"... nie udało mi się (a kiedyś miałem takowy zamiar) zrecenzować wszystkich płyt Metalliki


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 29, 2009 14:44 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Anka napisał(a):
ale nie ma samych superlatyw

Dlatego napisałem "praktycznie w samych superlatywach" ;)
Anka napisał(a):
dzięki za - chyba zbyt dobrą - opinię, tak naprawdę mam o sobie dość krytyczne zdanie, znam osoby piszące znacznie lepiej, cóż jednak jestem amatorem, zupełnym pisania na powiedzmy przyzwoitym poziomie uczyłem się samemu - po prostu sporo czytając i próbując swych sił

W porównaniu z tym, co można przeczytać w internecie i wielu magazynach to naprawdę wysoki poziom.
Anka napisał(a):
mam wypasione (kilka lat temu napisane) recki "MOP", "RTL", "LOAD"...

Wrzucaj śmiało, ja bardzo chętnie poczytam.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 29, 2009 16:25 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
dobra, coś wrzucam

Metallica “Load”

Płytę “Metallica” dzieliły od “...And Justice For All” trzy lata. Na kolejny krążek sympatycy zespołu musieli czekać już znacznie dłużej, bo aż pięć lat. Fani zastanawiali się w jakim kierunku tym razem podąży czwórka Amerykanów. W 1995 roku Metallica zrobiła następny krok w stronę złagodzenia brzmienia. Wówczas powstało 27 kompozycji, a mnie przypomniała się sytuacja z 1991 roku, kiedy to Guns'N'Roses mocno napracowali się i wypuścili dwie części “Use Your Illusion”. Muzycy Metalliki widocznie nie chcieli być gorsi, skomponowali blisko 160 minut muzyki na dwupłytowe wydawnictwo! Nie zdążyli jednak dopracować wszystkich kawałków, połowa z nich nie otrzymała wówczas ostatecznego szlifu, więc aby nie przedłużać o kolejny rok czasu wyczekiwania na następcę “Black Albumu”, zdecydowali się wydać jedynie materiał już definitywnie skończony, dopieszczony. Uzbierało się tego... czternaście numerów, które w sumie dały 79 minut muzyki (bez jednej sekundy), maksymalnie tyle ile zmieścić mogło się na jednym dysku. Trzeciego czerwca 1996 roku światło dzienne ujrzał szósty studyjny album Metalliki, zatytułowany tajemniczo “Load”, czyli ...ładunek. Zawartość tego dzieła okazała się niemałym szokiem dla dawnych fanów grupy. Dla piszącego tę recenzję także!

Pamiętam dokładnie moje pierwsze przesłuchanie kasety “Load” (wówczas jeszcze wyłącznie słuchałem muzyki z kaset), trwało nie więcej niż 30 minut. Nie mogłem przetrawić ani jednego całego numeru, słuchałem ich we fragmentach, średnio po dwie minuty każdy. Po raz pierwszy naszła mnie myśl, aby rzucić kasetą o ścianę! Ale syf! Pewnie na tym jednym podejściu zakończyłbym swoją męczarnię i “Load” poszedłby do kosza. Kaseta przetrwała, bo była wadliwa... poszedłem ją wymienić. Dałem tej nowej muzyce jeszcze jedną szansę. Z ciekawości drugi raz załączyłem “to dzieło” i na spokojnie wysłuchałem, potem jeszcze ze cztery razy podobnie uczyniłem i już o nowej (wówczas) Metallice wiedziałem wszystko... zajarzyłem to, co się stało... na tyle, że bez wahania we wrześniu 1996 roku pojechałem do Spodka na koncert grupy. Tych kilka przesłuchań uświadomiło mi, że z czternastu kompozycji zawartych na “Load” jedenaście znakomicie broni się... Czym? Zapraszam do lektury.

Pięć długich lat dzielących płyty “Metallica” i “Load” bardzo mocno odmieniło grupę. Okazało się, że panowie z Metalliki uważnie śledzili wszystko to, co wówczas w ciężkim graniu działo się, a więc powstawanie coraz to nowych trendów, stylów, mieszanie się i przenikanie różnych podgatunków rocka (i nie tylko). O tym, że Ulrich i spółka nie boją się zmian i eksperymentów przekonaliśmy się już na “Czarnym Albumie”, zdecydowanie łagodniejszym od całej poprzedniej twórczości. Ponieważ i tym razem w roli producenta (i wielkiego przyjaciela zespołu) wystąpił Bob Rock, należało się spodziewać kolejnej super produkcji i ...no właśnie, jakiej muzyki? Zanim przejdę do samej muzyki zatrzymam się na całej otoczce, jaka towarzyszyła ukazaniu się tego albumu. W jednym numerze Metal Hammera z niedowierzaniem dostrzegłem zdjęcie Metalliki. Co to za The Rolling Stones?! ...pomyślałem. Metallica zmieniła się po raz kolejny i to bardzo, zarówno muzycznie, jak i wizualnie! Tak, panowie obcięli włosy, Kirk pomalował sobie paznokcie i oczy, wstawił sobie ćwieka pod dolną wargę (ale pedzio). Potem przyszła kolej na okładkę... jakieś kleksy, plamy (?). “Load” zdobiło dzieło autorstwa niejakiego Andersa Serrano – “Blood & Semen” (“krew i nasienie”). Co jeszcze, ano chyba tylko to, iż na okładce widnieje inne, mocno wygładzone logo zespołu, stare ostre widocznie nie pasowało już do muzyki i poszło w odstawkę. Gdy otworzyłem książeczkę dołączoną do płyty to własnym oczom nie wierzyłem! Brakowało tekstów poszczególnych kawałków (powstawiano ledwie jakieś niedbale nabazgrane fragmenty), natomiast ironiczny uśmiech na twarzach musiały wzbudzać zdjęcia muzyków. Dziwne pozy, zabawnie “groźne” miny, pełen luz, totalna alternatywa, ot ...gwiazdy rocka, ale czy to choć w minimalnym stopniu było szczere? Ulrich (też z wymalowanymi oczami) we futrze, Hetfield wystrojony, zaś Kirk... o Kirku już było kilka wersów wyżej, tyle że doszedł jeszcze mały drobiazg... Hammetta widzimy palącego cygaro! Opary dymu najwidoczniej musiały unosić się także podczas nagrywania płyty, której klimat idealnie oddawał atmosferę, jaka towarzyszyła jej powstawaniu. A sama muzyka... to już inna Metallica, ale to wciąż Metallica, zespół, którego nie sposób nie rozpoznać.

Najdłuższy album w historii grupy (do 1996 roku) zawierał mroczną, brudną, skłaniającą do zadumy, ciężką, absorbującą muzykę, w której nie znalazło się (prawie) miejsca na thrash metal! Szok? umarł thrash – niech żyje hard rock (nawet do rymu)... to najkrótszy komentarz do stylistyki, jaką zapragnęła prezentować w połowie lat 90-tych dawna gwiazda metalu. Muzycy Metalliki poszli drogą, jaką wyznaczył już poprzedni album, ale w kilku numerach skręcili w inny wymiar, w inną przestrzeń. Zespół zaczął eksperymentować z brzmieniem gitar, z wokalami, wykorzystał w kilku kawałkach organy B3 Hammonda (zupełna nowość w twórczości grupy). Wprawdzie niektóre solówki Kirka przypominały stare (dobre) czasy (“King Nothing”, “Bleeding Me”) , ale można było dostrzec, a raczej usłyszeć wiele nowych patentów, rozwiązań, jak na przykład podcięcia w riffach (“Cure”), sprzężenia (zupełnie inne niż to co zdarzało sie grupie na wcześniejszych krążkach, na “Load” były one zamierzone, skrupulatnie zaplanowane), zabawę potencjometrem, pojawianie się i zanikanie dźwięku, trochę industrialnych elementów (“Poor Twisted Me”), a nawet bluesa (“Ronnie”). Jednak zupełnym zaskoczeniem i nowością w muzyce Metalliki okazały się zagrywki techniką slide (doczytałem, iż jest to “ślizganie metalowym, bądź szklanym paluchem” po strunach gitary), które zdominowały praktycznie cały album. Dużą niespodziankę stanowiły na tej płycie partie wokalne. Hetfield już na poprzednim wydawnictwie poczynił spore postępy w śpiewaniu, teraz zachciało mu się poeksperymentować. Obok zachrypniętego – rockowego głosu, który zdominował album, pojawił się w kilku kawałkach nieprzyzwoicie łagodny, delikatny, wręcz taki zwiewny śpiew (“Hero Of The Day”). Na pewno ciekawe efekty przyniosło połączenie szokującej łagodności z ostrą, przeszywającą partią. Takie zabiegi mogliśmy usłyszeć w “Bleeding Me”, czy “The House Of Jack Built”. Pojawiły się także, chyba po raz pierwszy, przetworzone wokale (“Wasting My Hate”, “Poor Twisted Me”). Zaskakiwać mogła także bardzo oszczędna, prosta gra Larsa Ulricha. Śmiało poczynał sobie Jason Newsted, który na “Load” miał swoje przysłowiowe pięć minut. Wystarczyło uważniej wsłuchać się w “The Outlaw Torn” czy w “King Nothing” (niezły motyw grany na basie).

Najwyższy czas przystąpić do omawiania utworów zamieszczonych na “Load”. Część kompozycji z pewnością podciągnąć można pod... heavy metal (do czego to doszło... zastanawiamy się co gra kapela mająca “metal” w nazwie!). Do tego grona zapewne zaliczyć można otwierający płytę “Ain't My Bitch”, mocny, niezbyt szybki, uderzający niskimi tonami i niezłym pseudothrashowym doładowaniem w refrenie. Drugim, mocniejszym kawałkiem okazał się dość prosty, żwawy, w miarę szybki “Wasting My Hate” lekko bluesowy, czy nawet rock'n'rollowy. Tym razem w zdecydowanej przewadze wystąpiły wyraźnie wolniejsze kompozycje, jak ciężki, “tłusty”, kołyszący, nieco psychodeliczny “2x4” (co za tytuł!), w którym zamiast typowej solówki otrzymaliśmy bardzo piękny, stonowany gitarowy fragment. Z kolei taki “King Nothing” spokojnie mógłby znaleźć się na poprzednim wydawnictwie, a to z racji samej budowy utworu, klimatu, wokalu, czy choćby “normalnego”, typowego metallicowego sola. Drażnić mogła jedynie ta wstrętna, brzęcząca “mucha” we wstępie. Zabawa z dźwiękiem, mocne, ostre riffy, świetny mroczny klimat, niezły wokal (chwilami podwójny) wypływały z nagrania “Cure”, które tylko dzięki wyjątkowo oszczędnej pracy gitar zawdzięczało, iż nie znalazło się w gronie moich faworytów z “Load”. Czegoś mi zabrakło w tej mimo wszystko bardzo intrygującej kompozycji. Wątpliwości nie miałem za to podczas obcowania z “Thorn Within”, którego mocnymi stronami okazały się: świetny klimat, sporo przestrzeni, dobry riff, ciężkie gitary (ale też delikatne wstawki), podwójne wokale, zmiany nastrojów i celowo wyciszona solówka. Dość długo nie potrafiłem przekonać się do podbarwionego industrialnym klimatem, lekko bluesowego “Poor Twisted Me”, ale w końcu zajarzyłem o co chodziło w tym numerze. Szybko znudził mi się za to kołyszący “Ronnie”, którego atutem na pewno był chwytliwy, zadziorny bluesowy riff. Mocno wyluzowane gitary jakoś mnie nie przekonały do tej kompozycji. Poza tym wydaje mi się, iż Metallica niezbyt dobrze poradziła sobie z takim klimatem. Przyjemne (nie dla każdego) wyciszenie potężnego brzmienia większości utworów stanowiły ballady: “Hero Of The Day”, “Mama Said” czy nastrojowy “Until It Sleeps”. Pierwszy z wymienionych zaskakiwał, a co niektórych wręcz zniesmaczał ładnymi do bólu gitarami (co to za pop?) i pewnie kandydowałby do miana najgorszego kawałka w całej historii grupy, gdyby nie fakt, iż numer ten rozpędzał się do dość mocnego, ostrego fragmentu. Ja dziękuję Metallice za to, że w Katowicach zamiast “Hero of The Day” (grany na całej trasie promującej “Load”) zaprezentowała “Bleeding Me”. Po szokująco pięknym i łagodnym “Nothing Else Matters” z 1991 roku, wydawało się, że formacja nie będzie w stanie już niczym nowym swoich gorliwych fanów zaskoczyć. Nic bardziej mylnego! Na omawianej płycie znalazła się bowiem kolejna milutka kompozycja “Mama Said”, która śmiało mogła kandydować do Country Music Television. Akustyczna gitarka w sam raz pasująca do podśpiewywania przy ognisku... Ale to tylko pozornie banalny, prosty utwór, zapuśćcie go sobie w słuchawkach, a ironiczny uśmiech zniknie z Waszych twarzy. Singlowy, nastrojowy, przebojowy “Until It Sleeps”, w którym łagodne dźwięki mieszały się z mocniejszymi, cięższymi fragmentami sprawiał całkiem dobre wrażenie. Kompozycja znakomicie sprawdzała się na koncertach. A pamiętacie ten alternatywny teledysk?

Na koniec pozostawiłem sobie najlepsze moim zdaniem trzy kawałki, w których muzycy chyba najbardziej postarali się i pokombinowali zarówno z brzmieniem, różnorodnością i mnogością dźwięków. Ale po kolei. Tajemniczym, psychodelicznym klimatem, ciężkimi gitarami (nieco powolnego thrashowania), wspaniale budowanym nastrojem (brawa dla sekcji rytmicznej) frapował stylowy, brudny, genialny “The House Jack Built”. James początkowo łagodnie w nim śpiewał, ale im numer rozkręcał się – tym pozornie niedbałe wokale nabierały mocy, drapieżności, świetnie podkreślając mroczny nastrój (świetny refren!). Uznanie wzbudzały z pewnością partie gitarowe Kirka, a zwłaszcza jego fantastyczne ozdobniki, dziwaczne solo – choć tę “gadającą gitarę” trudno nazwać solem. Najdłuższe, najbardziej rozbudowane, złożone nagrania, czyli: “Bleeding Me” i “The Outlaw Torn” do dzisiaj najbardziej mi się podobają z całego krążka “Load”. Świetnie dawkowane, narastające napięcie aż do kulminacji... wszak to patent, z którego Metallica słynęła od bardzo dawna. Dobrze że grupa przypomniała sobie o tym elemencie także na tym “innym” albumie, w wymienionych właśnie numerach. “Bleeding Me” zwalał z nóg od pierwszej nuty, zarówno od strony wokalnej, jak i instrumentalnej. Delikatny wstęp, po którym słychać organy Hammonda i zwiewny śpiew Jamesa, który w refrenach przechodził w drapieżną partię. Gitary także dostosowane zostały do zmiennego nastroju, zaś świetna (najlepsza na płycie, najdłuższa) solówka Kirka przypominała dawne czasy. Uwagę przykuwał także mocny fragment, zagrany wyjątkowo oszczędnie. Ciężkie brzmienie uzyskano przy zastosowaniu prostych akordów... kiedyś w tym miejscu mielibyśmy istną ścianę gitar. Warto jeszcze wspomnieć, iż “Bleeding Me” znalazł się w radiowej “trójce” w audycji pana Piotra Kaczkowskiego poświęconej rockowi progresywnemu. To też o czymś świadczyło! “Load” wieńczył najdziwniejszy kawałek. Mroczny, agresywny, wolny “The Outlaw Torn”, bo o nim mowa, o stopniowo budowanym nastroju, jednych irytował, innych (w tym autora recenzji) porażał! Ostre gitary (nieco thrashowania, ale także ślizgi gitarowe), zadziorny – rockowy wokal, świetny refren i całkiem duże partie basu składały się na największego kloca w historii grupy. Wspaniałe zakończenie płyty! Kirk Hammett w jednym z wywiadów powiedział, ze ten utwór z powodzeniem mógłby znaleźć się na “Master Of Puppets”...ale chyba po kilku przeróbkach. Zapomniałbym o jeszcze jednym małym szczególe... “The Outlaw Torn” zdobiło króciutkie, ale jakże diabelskie, genialne solo... niczym łkanie przeklętych, strąconych do piekła!

Czas na podsumowanie... Na “Load” Metallica podążyła w kierunku bardziej swobodnego, luźnego grania, przy tym stawiając na taki przybrudzony, postgrunge'owy klimat. Pozornie niedbała, uproszczona muzyka wymagała większej uwagi, skupienia i cierpliwości, której najwyraźniej nie wszystkim starczyło. Dostaliśmy bardzo różnorodny, bogaty, rockowy – lub hardrockowy album... stanowiący istną mieszankę wielu niekoniecznie metalowych wpływów. Stylistyczny chaos bił z tego dzieła, przypomnę tylko niektóre jego elementy składowe: blues, alternatywne i industrialne dźwięki, psychodelia, country, rock, gdzieniegdzie metal. Niezły mętlik, wszystko tu jednak pasuje, w tej dość dziwnej układance, tworząc logiczną, nierozerwalną całość. Co ciekawe, taka eksperymentalna płyta osiągnęła duży sukces komercyjny. Chociaż w tym wypadku zapewne zadziałała magia słowa: “Metallica”. Zespół po wydaniu “Load” stracił wielu fanów, ale jak to w życiu bywa – zyskał nowych. Przekonałem się do tej odmienionej Metalliki, tak że kolejny ich krążek... “Re-load” wszedł mi od razu. Muszę przyznać, iż podziwiałem i podziwiam nadal panów z Metalliki za odwagę i inwencję twórczą, choć wolałbym, aby formacja ta nadal grała cięższą około thrashową muzykę. Godząc się z faktem, że w 1996 roku otrzymaliśmy jedynie hard-rockowy album, zaznaczam wyraźnie: hardrockowy, bardzo ciekawy materiał, któremu, gdyby nie zawierał trzech wypełniaczy (“Hero Of The Day”, “Wasting My Hate”, “Ronnie”) postawiłbym niemal maksymalną notę. A tak... moim zdaniem jest to tylko i aż bardzo dobry krążek... Wszystkich, którzy sądzą inaczej pragnę zaprosić do jego ponownego przesłuchania, bez zbędnych emocji i oglądania się na bardziej chlubną przeszłość grupy.

Ocena: 8,3/10


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Metallica
PostWysłany: Wto Wrz 29, 2009 18:35 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Dzięki za recenzję. Ponownie czytało się z wielką przyjemnością :)
Anka napisał(a):
Pamiętam dokładnie moje pierwsze przesłuchanie kasety “Load” (wówczas jeszcze wyłącznie słuchałem muzyki z kaset), trwało nie więcej niż 30 minut. Nie mogłem przetrawić ani jednego całego numeru, słuchałem ich we fragmentach, średnio po dwie minuty każdy. Po raz pierwszy naszła mnie myśl, aby rzucić kasetą o ścianę! Ale syf!

Hehehe, dobry fragment. Miałem podobnie i także później się wkręciłem w ten album. W ogóle podejrzewam, że płyta ta, obecnie, ma więcej zwolenników niż przeciwników.


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 1517 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1 ... 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18 ... 76  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group