Hmm....pewnie zostane za to zlinczowany
ale nie zabardzo mi podchodzi nowe
dzieło Megadeth. Moim zdaniem na płytce
nie ma zadnego wałka który był by
naprawde dobry i zapadał w ucho , utwory
są poprostu zwyczajne. Album dobry dla
maniaków Megadeth , ludziom którzy tylko
czasami lubią posuchac tej kapeli
proponuje zostać przy Countdown to
Extinction ,Peace Sells... But Who's
Buying? czy Rust in Peace. Troche słabo
jak na album ktury podobna ma byc
pozregnalnym kapeli ale Dave udowodnił
ze ponim nigdy nic nie wiadomo. Pozdro
\m/ |
Ding-dong, doręczyciel stoi u drzwi,
podpisik tu, potwierdzenie tam i w moich
łapach ląduje pre-order nowego albumu
Megadeth. Rozrywam szary papier,
zdzieram folię i wdycham toksyczne opary
farby drukarskiej. Wkładam stuff do
odtwarzacza a słuchawki lądują na
radarach i mózg przestaje się pocić lub
jak kto woli kamień spada z serca. Co za
ulga, myślę- „nie dali
dupy”, a morda chacha mi się od
lewej do prawej. Po świetnej „The
System Has Failed”, Dave Mustaine
kontynuuje akt zemsty na całej scenie
thrash/heavy, a batem w jego ręku jest
nowiuśki „United
Abominations”, na którym razem z
załogowymi niesławnego Eidolon siecze i
kroi jak za najlepszych czasów Bay Area
Thrashers. Na dzień dobry zmyłka-
akustyczna wstawka ala
„Battery” made in Metallica,
ale po tych paru sekundach już kończą
się subtelności.
„Sleepwalker” i
„Washington Is Next!” plują
jadem i riffem nie znanym w tym zespole
od czasów obskurnej „So Far, So
Good… So What!”, kolejne
„Never Walk Alone” i
„United Abominations” to
salwa miażdżącego, kontrolowanego
chaosu. Dla mniej wytrzymałych jest tu i
pięć minut oddechu w postaci „A
Tout Le Monde” z cizią z Lacuna
Coil na voxie, jednak to tylko chwila na
przeładowanie armaty, która już na
poziomie „You’re Dead”
i porytego „Burnt Ice”
zamienia różowy amerykański sen, znany
ze słonecznego patrolu i rozkładówek
Playboya, w pole bitewne, które widać na
okładce tego krążka. Szczęśliwcy, którzy
zamówili
„…Abominations”
wcześniej przez neta, dostają prezent na
pożegnanie w postaci dostają prezent w
postaci „Black Swan”, a że
żaden śmieć z tej pieśni o odlatujących
aniołach, to nikt się nie obrazi. Po
pożodze jaką serwuje regularna track-
lista, ciekawostką jest usłyszeć jak
brzmiałby Dave Mustaine grając w Black
Sabbath. Rudy Skurczybyk z Arizony po
raz kolejny pokazał wszystkim środkowy
palec dłoni i nagrał najmocniejszą rzecz
w karierze, pokazując Slayerowi gdzie
drzemie fantazja, a Metallice co to
szczerość i ciężar, dlatego ze spokojnym
sumieniem położę tę płytę na półce z
napisem „classic
masterpiece”, zaraz obok
“Rust In Peace”,
„South Of Heaven”, i
„Ride The Lightning”,
cholera może nawet zapalę znicz pamięci?
Jedyne co nurtuje to fakt, że maskotka
zespołu- Vic Rattlehead na okładce ma
skórę!!!, lifting czy co? |