Megadeth Info Forum

Forum poświęcone amerykańskiemu zespołowi metalowemu Megadeth
Obecny czas: Wto Lis 26, 2024 21:42

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 238 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 12  Następna

Twój ulubiony album to
The Legacy 21%  21%  [ 8 ]
The New Order 26%  26%  [ 10 ]
Practice What You Preach 8%  8%  [ 3 ]
Souls of Black 13%  13%  [ 5 ]
The Ritual 5%  5%  [ 2 ]
Low 5%  5%  [ 2 ]
Demonic 3%  3%  [ 1 ]
The Gathering 13%  13%  [ 5 ]
The Formation of Damnation 5%  5%  [ 2 ]
Razem głosów : 38
Autor Wiadomość
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pią Mar 20, 2009 15:54 
Offline
Prince Of Darkness
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 12:41
Posty: 5418
Miejscowość: from hell
hehe cfaniak se dziek zgarnał do filmika :P

fajne fajne ale jakoś sztywno zagrali

_________________
Image
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pią Mar 20, 2009 18:07 
deceiver napisał(a):
Testament, Meshuggah oraz Dillinger Escape Plan będą gwiazdami Knock Out Festival. Metalowe święto odbędzie się w dniach 11 i 12 lipca w Krakowie.


Łoo!!! jedziemy!!!

EDIT : no kurde, to jest to info na które czekałem :mrgreen: skład z tego co widze poki co taki sobie, ale dla samego testamentu przejade cala polske, co nawet nie bedzie takie zle, bo poloczenia z olsztyna do kracka są lepsze niz do wawy :roll: jak by jeszcze owe death angel walnęli... :mrgreen:


Góra
  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Sob Mar 21, 2009 16:25 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pon Sty 26, 2009 18:41
Posty: 1152
Miejscowość: Kapitol Siti/Wojenna Piła
coz, tez sie wybiore:)
:twisted: :twisted: :twisted:


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Czw Mar 26, 2009 22:59 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 17:42
Posty: 1301
Miejscowość: Zabrze
Po pierwszym od dłuższego czasu odsłuchaniu The Gathering, muszę przyznać, że album ten (pomimo upływu 10 lat od jego premiery) w ogóle się nie zestarzał... MOC!

_________________
www.believer.dbv.pl - moja strona o jednym z najlepszych bandów grających progresywny/techniczny thrash
www.crossroads-of-metal.blogspot.com


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pon Kwi 20, 2009 22:52 
Offline
Prince Of Darkness
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 12:41
Posty: 5418
Miejscowość: from hell
łaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa :P

ziutki kojarzycie taką epke Live at Eindhoven '87 ?

no to niespodzianka bo teraz jest premiera tego gówna na CD !!!!!!!!!!!!!!!!!
ale najlepszze jest to ze JEST CAŁY KONCERT !!!!!!!!! :mrgreen:

Image

1. Disciples of the Watch
2. The Haunting
3. Apocalyptic City
4. First Strike Is Deadly
5. Burnt Offerings
6. Alex Skolnick Guitar Solo
7. Over The Wall
8. Do Or Die
9. Curse of the Legion of Death (C.O.T.L.O.D.)
10. Reign of Terror

zamówione :mrgreen:

_________________
Image
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Wto Kwi 21, 2009 16:03 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Oooo, fajnie, fajnie :D


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Czw Kwi 23, 2009 18:52 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pon Sty 26, 2009 18:41
Posty: 1152
Miejscowość: Kapitol Siti/Wojenna Piła
[*][*][*] dodałam trzy swieczki.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Czw Kwi 23, 2009 21:32 
czemu :?:


Góra
  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pią Kwi 24, 2009 05:42 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Cytuj:
ziutki kojarzycie taką epke Live at Eindhoven '87 ?

no to niespodzianka bo teraz jest premiera tego gówna na CD !!!!!!!!!!!!!!!!!
ale najlepszze jest to ze JEST CAŁY KONCERT !!!!!!!!!


niby fajnie, ale... widać kasy muzykom brakuje ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pią Kwi 24, 2009 08:58 
Offline
Prince Of Darkness
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 12:41
Posty: 5418
Miejscowość: from hell
eeeetam, bardzo fajnie ze wrescie to wydali bo to swietny koncercik

chociaz mogliby już nagrać nowy album ;)

_________________
Image
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Sob Kwi 25, 2009 18:02 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Cytuj:
eeeetam, bardzo fajnie ze wrescie to wydali bo to swietny koncercik


w sumie masz rację, zażyczę sobie ten albumik na jakiś tam mały prezencik (imieninowo-urodzinowy) ;)

Cytuj:
chociaz mogliby już nagrać nowy album


za 8 lat ;) nie szybciej


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pią Maj 08, 2009 12:07 
Offline
Prince Of Darkness
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 12:41
Posty: 5418
Miejscowość: from hell
Anka napisał(a):
w sumie masz rację, zażyczę sobie ten albumik na jakiś tam mały prezencik (imieninowo-urodzinowy) ;)


ja mam zawsze racje ;) a płytka swietna :D

Cytuj:
za 8 lat ;) nie szybciej


wtedy bedą w domu starców wiec lepiej niech płyta bedzie za rok ;)

Cytuj:
W wywiadzie dla portalu Billboard.com gitarzysta Testament Eric Peterson przyznał, że jego zespół planuje rychłe rozpoczęcie prac nad następcą wydanego w 2008 r. albumu "The Formation of Damnation".

"Zdecydowanie nie zamierzamy robić kolejnej długiej przerwy" - komentuje muzyk. "Prawdopodobnie rozpoczniemy pracę nad nową płytą po koncertach w Japonii. Zamierzamy komponować nowy materiał przez październik, litopad i grudzień. Jeżeli będziemy gotowi, to planujemy wejść do studia i rozpocząć nagrywanie w styczniu, tak żeby płyta ukazała się na rynku w czerwcu 2010".


no no oby ;)

_________________
Image
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pią Maj 08, 2009 12:35 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Cytuj:
wtedy bedą w domu starców wiec lepiej niech płyta bedzie za rok


ja już jestem w domu starców ;) no i nowej płyty Testament nie wyczekuję (przecież nic nowego-odkrywczego nie będzie) ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Pią Maj 08, 2009 12:36 
Offline
Prince Of Darkness
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 12:41
Posty: 5418
Miejscowość: from hell
nie musi byc odkrywcze, wystarczy ze bedzie fajnie bujac ;)

_________________
Image
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Wto Lip 21, 2009 19:14 
Offline
Hook In Mouth

Rejestracja: Nie Lut 22, 2009 19:12
Posty: 31
No ja na Knock oucie byłem (nie ma to jak być z Krakowa, w końcu w tym roku się coś tu dzieje ;)) i Testament rozmiótł. Co tam że mieli pół godzinne opóźnienie a nagłośnienie jak zwykle to na polskich koncertach - było do dupy, Set rozjebał (m.in Over The Wall, Preacher, Practice what~, More than meets the eye, The formation of damnation), panowie w świetnej formie, solówki Skolnicka na żywo są niesamowite. Jedyny minus to że polacy albo nie wiedzieli co to jest ściana śmierci, albo nie rozumieli tłumaczenia Wall of Death ;/


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Śro Lip 29, 2009 22:04 
Offline
Prince Of Darkness
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 12:41
Posty: 5418
Miejscowość: from hell
bootleg audio z Knockout Fest, format FLAC (ponad 400mb)

http://www.sendspace.pl/file/8aa237789819e04e1b1c3a3
http://www.sendspace.pl/file/bf0d62648646edeb7f1a592

byłbym wdzięczny gdyby ktoś to sciągnał i wrzucił na inny serwer (moze byc w mp3)

_________________
Image
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 08:47 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
Piotrek napisał(a):
Acha i jeszcze coś: nigdy nie lubiłem Testamentu. Np The Gathering to w zasadzie jeden utwór i to o jednym tempie - bum bum bum bum. Te wczesne plyty maja swietne rzemiosło ale jednak brak talentu kompozytorskiego rzuca sie w oczy, a to jest najwazniejsze.


ja na to: "brak telentu kompozytorskiego?? wszak takie "Over the wall", "Burnt offerings", "Do Or Die", "Alone In The Dark" (cholernie zgrabna piosenka!) czy "Apocalyptic City" toć to bardzo równe, dobre nagrania
to z debiutu, a "The New Order"? też zacna"

bialkomat napisał(a):
Dla mnie również dwie pierwsze płyty są genialne, które śmiało mogłyby zakwalifikować Testament do Big 4 (albo Big5 ).
Niestety później było już tylko coraz gorzej aż... do rewelacyjnego "Low".


Yurmaster napisał(a):
(Oczyiwscie moim skromnym zdaniem) Cała wielka czwórka mogłaby czyścić Testamentowi instrumenty... no dobra, Megadeth nie Jeśli Big four to big four, to Testament to The Biggest One ...Practice what you preach? Souls of Black? Heeelloo!!



bialkomat napisał(a):
Practice uważam jeszcze za bardzo dobry (choć już nie tak genialny jak dwie pierwsze).
Z Souls Of Black jest niestety już gorzej. Jedynie tytułowy klasyk jest super, reszta w ogóle nie zapada w pamięć.
A Ritual to już szkoda gadać



widzę że trza tu po pociski sięgnąć!:))))

Testament "The Legacy"

W historii muzyki metalowej parokrotnie zdarzyło się, że pierwszy album jakiegoś wykonawcy (który zrobił później znaczącą karierę) ustawił bardzo wysoko poprzeczkę dla dalszej twórczości danej grupy i osiągnięty na debiucie pułap już później nie udało się przeskoczyć. Taka sytuacja przytrafiła się kilku znanym formacjom amerykańskim w latach 80-tych, że wspomnę tylko o takich kapelach, jak: Metal Church, Exodus, Flotsam & Jetsam i Testament. Zdania na ten temat w przypadku dwóch ostatnich wymienionych grup z pewnością są podzielone, ale nikt nie zaprzeczy, że pierwsze płyty Amerykanów od lat należą do klasyki thrash metalu. I właśnie debiutanckiemu albumowi Testament została niniejsza rubryka i recenzja poświęcona. Oczywiście równie dobrze w tym miejscu mogły znaleźć się inne dzieła Kalifornijczyków, jak chociażby „The New Order” czy „The Ritual”. Wybór nie był więc jednoznaczny.

Cztery długie lata żmudnej i ciężkiej pracy Kalifornijczyków, wiele trudnych chwil, kilka ostrych zakrętów, czy nawet zwrotów opłaciło się, gdyż w 1987 roku świat metalu wzbogacił się o jeden z najwspanialszych thrashmetalowych debiutów. Zanim przejdę do omawiania pierwszego wydawnictwa Testament, postanowiłem kilka słów poświęcić samej formacji i drodze, jaką grupa przeszła, zanim doczekała się wydania (przez wytwórnię Megaforce/Atlantic Records) swojej pierwszej płyty.

W 1983 roku w San Francisco dwaj młodzi zapaleńcy, perkusista Louie Clemente i gitarzysta Eric Peterson zapragnęli grać bardzo szybki heavy metal, więc założyli własny zespół. Gdy dołączył do nich drugi gitarzysta, Derrick Ramirez, muzycy postanowili skupić się już tylko na pracy nad własnym materiałem. W 1984 roku nagrana została pierwsza taśma demo młodych zapaleńców z San Francisco, zawierająca cztery kompozycje: „Legacy”, „Palace Of Torture”, „Intruder” i „Soul Snatcher”. Warto jeszcze odnotować, że wokalami zajął się Derrick Ramirez. Skład kapeli dość długo nie był stabilny, właściwie do momentu, aż pojawili się w nim wokalista Steve „Zetro” Souza i ściągnięty przez niego basista Greg Christian. Wówczas wybrano dla grupy nazwę - Legacy. Owocem pracy piątki Amerykanów była taśma demo z 1985 roku (zawierająca utwory: „Burnt Offerings”, „Reign Of Terror”, „Alone In The Dark”, „Raging Waters”), która spotkała się wręcz z entuzjastycznym przyjęciem w okolicy Bay Area, zaś grupa odnosiła coraz większe sukcesy na scenach Kalifornii. Nic dziwnego, demo zawierało cztery czadowe, kapitalne numery. Krzykliwy śpiew Souzy znakomicie wpasowany został w bardzo dynamiczną i ekspresyjną muzykę. Gorąco polecam sympatykom muzyki metalowej tę taśmę demo. Później nastąpiła jeszcze tylko jedna istotna roszada w składzie, Ramireza zastąpił Alex Skolnick. Na zespół zwrócili uwagę przedstawiciele kilku wytwórni płytowych. W przededniu podpisania przez ekipę kontraktu okazało się, że do Exodusa, na miejsce Paula Baloffa odszedł wokalista Steve Souza. Utrata śpiewaka tuż przed nagraniem pierwszej płyty to duży cios dla każdego zespołu, ale jak się okazało “nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Rzeczywiście przyszłość Legacy stanęła pod znakiem zapytania, na szczęście nie na długo, gdyż wkrótce w grupie pojawił się Chuck Billy - Indianin z pochodzenia, znany z występów między innymi w speedmetalowym zespole Rampage. Okazało się bardzo szybko, że Chuck dysponował znacznie lepszym, mocniejszym głosem niż jego poprzednik. Ale to nie koniec kłopotów młodej, obiecującej kapeli. Grupa została niejako zmuszona do zmiany nazwy, gdyż pod szyldem “Legacy” ukrywał się w latach 70-tych jakiś dyskotekowy zespół. Był to kolejny, bolesny, ale chyba konieczny krok, zwłaszcza, że kapela miała już wyrobioną markę, renomę i pozycję wśród całkiem dużego grona fanów z Bay Area. Szkoda było jednak czasu i pieniędzy na ewentualne procesy sądowe, więc szybko poszukano nowego szyldu. Formację przemianowano na Testament, zaś dawną nazwę zachowano na tytuł pierwszej płyty.

Debiutancki album Testamentu „The Legacy” ukazał się w Stanach Zjednoczonych według jednych źródeł 13 kwietnia, według innych w czerwcu 1987 roku. Płyta stała się prawdziwą sensacją roku, prasa przyjęła ją wręcz fantastycznie. Nic dziwnego, że ostatecznie w samym tylko 1987 roku album rozszedł się w ilości przekraczającej 100 tysięcy egzemplarzy. Na krążku znalazły się trzy z czterech nagrań z taśmy demo, zrezygnowano jedynie z utworu „Reign Of Terror” (tak naprawdę nie wiem dlaczego), cztery inne nagrania skomponowane jeszcze z dawnym wokalistą („Over The Wall”, „The Haunting”, „C.O.T.L.O.D.”, „First Strike Is Deadly”) i dwa utwory, napisane przez zespół w nowym składzie („Apocaliptic City”, „Do Or Die”). Autorem większości tekstów był Souza. Stylistycznie otrzymaliśmy album, będący rozwinięciem muzyki Exodusa. Co ciekawe, kilka lat później role odwróciły się i to Exodus starał się grać “pod Testament” (płyta „Force of Habit”). Zaskakiwać może bardzo wysoki jak na debiut poziom wykonawczy poszczególnych utworów, tym bardziej, że średnia wieku muzyków oscylowała wówczas wokół liczby: 20 (lat). W tym miejscu wypada tylko przypomnieć, że na “The Legacy” znalazł się materiał, który był bardzo dobrze ograny podczas klubowych koncertów grupy... Legacy, co oczywiście w niczym nie pomniejszało umiejętności piątki Amerykanów.

Na baczniejszą uwagę zasługiwały zwłaszcza znakomite partie gitarowe, czyli charakterystyczne dla grupy riffy oraz wspaniałe solówki Alexa Skolnicka (cóż za wyborna technika). Agresywne, pomysłowe, skomplikowane utwory zawierały oprócz zadziornych riffów także sporą dawkę melodii, co uczyniło omawiany album wzorcem nieco bardziej komercyjnego stylu w tej thrashmetalowej muzyce. Na osobną pochwałę zasługiwały niesamowite, bardzo wszechstronne wokale Chucka Billy'ego. Chuck swobodnie przechodził od typowego heavy metalowego śpiewu w średnich rejestrach (a chwilami w wysokich!) do niemal growlu (by wspomnieć tylko numer „C.O.T.L.O.D.”), potrafił śpiewać ciężko i miękko, jego głos był melodyjny i agresywny jednocześnie. Billy po prostu dysponował znacznie większą skalą niż Souza. Ten drugi, jak stwierdził kiedyś perkusista grupy, Louie Clemente: “używał skrzypiącego, wysoko nastrojonego wokalu, który bardzo szybko przechodził w pisk”. Melodyjne partie wokalne Billy'ego tylko jednak w niewielkim stopniu łagodziły drapieżny charakter płyty. Z “The Legacy” biła porażająca, piekielna wręcz energia i siła, zaś dynamiczna, intensywna i bardzo szybka muzyka zespołu okazała się tym, czego najbardziej pragnęli fani znad Zatoki Bay Area. Co ciekawe, Testament na swoich kolejnych płytach pod tym względem nawet nie zbliżył się do swojego debiutu. Jedynym mankamentem pierwszej płyty w porównaniu z następnymi okazała się jej dość marna produkcja. Ucierpiały przy tym najbardziej niektóre słabiej słyszalne partie gitarowe, w tym także bas Christiana.

Wśród 9-ciu kompozycji zamieszczonych na tym krążku jedynie jedna utrzymana była w średnim tempie, mam tu na uwadze całkiem duży przebój grupy - „Alone In The Dark” z pięknym wokalem i melodyjnym refrenem, żelazny punkt koncertów. Do znakomitego, dynamicznego, energicznego „Over The Wall”, opartego na świetnym riffie i bardzo dobrej pracy perkusji nakręcono teledysk. Utwór zawierał stylowe zwolnienie i niesamowicie chwytliwe, melodyjne solo. Najmocniejszymi, sztandarowymi kompozycjami na krążku były ultraszybkie „Do Or Die” z mrożącymi krew w żyłach gitarami, ostrym wokalem, wspartym chóralnymi okrzykami i „C.O.T.L.O.D.”, niemal deathowy numer. Kapitalne riffy, niebanalne aranżacje stały się udziałem najbardziej urozmaiconych kawałków na tym albumie. Delikatne dźwięki i nastrojowe solo wprowadzały w mocny, ostry, ciężki „Burnt Offerings”. Gęste gitary, świetny wokal, wspaniałe przyspieszenie i melodyjne solo stanowiły rozwinięcie tej mojej ulubionej na “The Legacy” kompozycji. Nic nie ustępowały jej „Raging Waters”, który zaskakiwał zmiennością partii gitarowych i zmiennością tempa oraz wieńczący dzieło „Apocaliptic City” ze stylowym wstępem, ciężką perkusją i ostrymi gitarami, momentami przechodzącymi w galopujące fragmenty. Ozdobą tej kompozycji były zwłaszcza dwa sola (drugie bardzo melodyjne) i jak zwykle świetny riff. Genialna zmiana rytmu, wyborny drugi riff (nie ten podstawowy), fantastyczne wtrącenie powodowały, że średni w sumie „First Strike Is Deadly” nabierał rumieńców i naprawdę frapował. Uzupełnienie płyty stanowił (drugi w kolejności) powoli rozpędzający się, nieco transowy, z urozmaiconą pracą sekcji „The Haunting”.

W muzyce Testament z debiutu nie było miejsca na zbyt długą chwilę oddechu, bezustannie pulsowała ona w zwariowanym, szalonym tempie. Tak szybkich utworów nie zdarzyło się nagrać grupie aż do 1999 roku, czyli do płyty “The Gathering”. Jako ciekawostkę chciałbym jeszcze wspomnieć, iż w 2001 roku muzycy Testament ponownie nagrali część swojego najstarszego materiału. Sześć kompozycji z debiutu oraz na nowo nagrany „Reign Of Terror” znalazło uznanie w oczach Petersona i spółki i wypełniło w połowie album „First Strike Still Deadly”. Warto jeszcze dodać, że w dwóch utworach („Reign Of Terror” i „Alone In The Dark”) zaśpiewał Steve Souza, pierwszy rasowy wokalista ...Legacy.

Pora na krótkie podsumowanie. Nie ukrywam, że “The Legacy” jest od lat moim ulubionym krążkiem Testament i nie tylko moim skromnym zdaniem właśnie tej płycie należy się pierwszeństwo wśród wszystkich dzieł grupy. Bez wątpienia zalicza się ona do klasyki nie tylko thrash, ale ogólnie heavy metalu. Obok takich wydawnictw jak “Bonded By Blood” Exodus i “Rust In Peace” Megadeth stanowi niemal wzorcowy przykład na czym powinna polegać thrashmetlowa muzyka. Każdy szanujący się fan muzyki metalowej powinien zapoznać się z tym wydawnictwem. Płyta wybitna, wstyd nie znać!

9/10

Testament - THE NEW ORDER

Okres świetności thrash metalu przypadał na drugą połowę lat 80-tych XX wieku. Swoją kulminację ten podgatunek ciężkiego grania osiągnął w niesamowicie owocnym (w bardzo udane wydawnictwa) 1988 roku. Właśnie wówczas swoją drugą studyjną płytę – “The New Order” nagrała formacja Testament. Następca “The Legacy”, obok “So Far, So Good... So What!” Megadeth, “No Place For Disgrace” Flotsam & Jetsam, “South Of Heaven” Slayera, czy “...And Justice For All” Metalliki wzbudzał chyba największe zainteresowanie thrash maniaków, także w kraju nad Wisłą. “The Legacy”, jak to z wieloma debiutami bywało, stanowił podsumowanie pierwszego okresu w działalności grupy, która rzecz jasna na „jedynce” umieściła swoje dotychczasowe, ograne i w większości dobrze znane fanom kawałki. Na “dwójce” członkowie Testament już musieli potwierdzić swoją klasę i udowodnić, iż stać ich na zrealizowanie równie udanego, całkowicie premierowego materiału, który świadczyłby o tym, że grupa rozwija się muzycznie.

Formacja zmobilizowała się i zarejestrowała dziesięć kompozycji, które złożyły się na dopracowany, skończony, okazały krążek, który umocnił pozycję Testament w czołówce thrashu. Zdecydowanej poprawie, w porównaniu z debiutem, uległa strona produkcyjna i samo brzmienie kompozycji. Zbyt drastycznych zmian nie wprowadzono, ale też “The New Order” nie stanowił oczywistej kontynuacji poprzednika. Na pewno “dwójka” okazała się bardziej spójna, dobrze ułożona i przemyślana, ale też znacznie bogatsza i urozmaicona od debiutu. Sporo tu drapieżnych, ciężkich zagrywek gitarzystów i mocnej pracy sekcji, ale znalazło się też miejsce na niespodzianki w postaci spokojnych, nastrojowych fragmentów (czyżby syndrom „Master of Puppets”?). Zespół zamieścił dwa piękne, instrumentalne utwory (“Hypnosis”, „Musical Death (A Dirge)”) oraz wprowadził intra, których nie stosował na pierwszej płycie. Nadało to nowemu albumowi zupełnie innego wydźwięku i nowego rodzaju feelingu. Intra stanowiły interesujące tło dla agresywnych, rwących partii gitarowych, momentami nawet karkołomnych, pełnych ciekawych pomysłów i rozwiązań harmonicznych. Przyspieszenia rytmu, nieustanne zmiany tempa takich utworów „Eerie Inhabitants”, „The New Order”, „Into The Pit”, „Disciples Of The Watch”, „The Preacher” i „A Day Of Reckoning” stanowiły o sile tego równego wydawnictwa, choć należy od razu zaznaczyć, że w porównaniu z debiutem tempo utworów wyraźnie zmalało. Testament wyraźnie zwolnił, wprowadził na pewno większą dawkę melodii, ale zadziorności i energii nie zatracił.

Ciężko, mocno i... melodyjnie (jak na thrash oczywiście)... czyli gitarowo-perkusyjny łomot z pięknymi solami oferowały dwa pierwsze, bardzo dobre kawałki („Eerie Inhabitants”, „The New Order”), po których następował rozbudowany, wykonany w podobnym co „Alone In The Dark” tempie „Trial By Fire”. Urzekać mogło w nim doskonałe połączenie melodii (znakomite ozdobniki gitarowe!), rytmiki z typowym dla grupy ciężarem gitar. Miarowy wstęp, żwawe, szybkie granie przynosił „Into The Pit”. Zaskakujące uspokojenie czekało na słuchacza w krótkim “Hypnosis”. Kapitalne przejścia, piękny wstęp, ozdobniki, zwarte gitary, świetny refren (nieco wolniejszy i bardziej melodyjny), salwy perkusyjne stanowiły o sile i mocy szybkiego, ostrego, bardzo energicznego „Disciples Of The Watch”. Następujący po nim „The Preacher” urzekał niezłym riffem i super wtrącanym ozdobnikiem gitarowym. Bez wątpienia prawdziwą perłą „The New Order” okazała się piękna, instrumentalna kompozycja zamykająca płytę - „Musical Death (A Dirge)”. Wspaniała uczta na dwie przeplatające się wzajemnie gitary przyniosły grupie uznanie nie tylko fanów thrashu. Apokaliptyczne teksty zespołu dotykały tym razem dość istotnych problemów i spraw, jak zagrożenie nuklearne świata. Zresztą świetna okładka znakomicie obrazowała zarówno samą muzykę, jak i teksty.

Cały album potwierdził nieprzeciętne zdolności aranżacyjne i techniczne muzyków. Klasę samą w sobie stanowiła znakomita współpraca gitarzystów Skolnicka i Petersona, począwszy od bardziej skomplikowanych aranżacji, przez znakomite riffy, na wspaniałych, czasami przebojowych solówkach kończąc. Partie solowe nie były już tak melodyjne jak na „The Legacy”, więcej można było doszukać się ostrych, świdrujących zagrywek. Zaskakiwała, jak na album thrashowy, mnogość klimatycznych, nastrojowych wstawek. Wyeksponowano bas Christiana (na przykład w „Trial By Fire”, „Disciples Of The Watch”), zaś charakterystyczne, dynamiczne uderzenia bębnów Clemente niejednokrotnie wysuwały się na pierwszy plan. O znakomitym śpiewie Billy’ego chyba nie trzeba się rozwodzić, wypada wspomnieć jedynie o ciekawych nakładkach wokalnych („Trial By Fire”).
„The New Order” zawiera czterdzieści minut wspaniałego thrashu. Klasyka, której wstyd nie znać.

8,5/10

Testament - PRACTICE WHAT YOU PREACH

W świecie muzyki nie tylko heavy metalowej, ale ogólnie rockowej utarło się stwierdzenie, że trzecia płyta danego wykonawcy świadczy o jego rzeczywistej wartości i klasie. Ta reguła doskonale sprawdziła się w przypadku twórczości takich grup, jak Iron Maiden, Metallica, Slayer czy nawet Exodus. Czy także muzycy Testament stanęli na wysokości zadania i swoim trzecim albumem potwierdzili to niepisane prawo? Na pewno nie, gdyż płyta „Practice What You Preach” z 1989 roku nie przebiła, ani nawet nie dorównała dwóm poprzednim, choć zwolenników twierdzących, że to najlepszy Testament z pewnością nie brakowało. Sukces komercyjny „trójki” w jakimś tam niewielkim procencie potwierdzał tę chyba nazbyt śmiałą tezę. Trzeci album Kalifornijczyków pozbawiony został energii i przebojowości debiutu oraz ciężaru i melodyki „The New Order”. Wprawdzie w kilku utworach z trzeciej płyty (tytułowy, „Envy Life”, „Blessed In Contempt”, „Greenhouse Effect”) wyraźnie słychać było nawiązania czy nawet próbę kontynuacji poprzednika, ale w przeważającej mierze sprawiały one wrażenie trochę mało udanych popłuczyn po „The New Order”. Przykro mi to pisać, ale „Practice What You Preach” to płyta nieco zachowawcza, zawierająca utwory utrzymane w średnich tempach, do tego w większości monotonne, jednostajne, wyraźnie pozbawione pazura, choć od strony technicznej zagrane bez zarzutu. Najbardziej ucierpiały partie gitarowe, które chyba zbyt cofnięto za dość mocno wyeksponowany wokal. Gitary sprawiały wrażenie stanowczo za cicho nagranych, być może to efekt niezbyt dobrej produkcji. Do tego dochodziła nie najlepiej brzmiąca perkusja. Większości numerów niewiele pomagał nawet niezły, wyjątkowo czysty wokal Chucka Billy’ego, gdyż zespołowi wyraźnie zabrakło pomysłów na bardziej udane, ciekawsze kompozycje. Niestety z „trójki” miejscami powiewało nudą. Nie oznacza to jednak, że na „Practice…” nie trafił ani jeden dobry kawałek. Na wyróżnienie zasługiwały z całą pewnością: utwór tytułowy z wysmakowaną częścią środkową (rewelacyjne solo), pierwsza w historii grupy ballada o znamiennym tytule „The Ballad”, z mocniejszym fragmentem oraz najszybszy i chyba najlepszy na płycie, żwawy “Sins Of Omission” z wreszcie brudną gitarą i finezyjną solówką. Podobać się mógł także dość szybki “Nightmare (Coming Back To You)”. To stanowczo za mało, by cieplej wyrażać się o tym w sumie przyzwoitym materiale. Ale od twórców „The Legacy” i „The New Order” należało oczekiwać i wymagać znacznie więcej. Muzycy chyba sami wyczuli, że temu wydawnictwu zbrakło mocy i na koncertach kilka lat później grali jedynie dwa najlepsze kawałki reprezentujące „Practice…”. Niezbyt trudno wskazać jakie.

7/10


Testament - SOULS OF BLACK

Artystyczny rozwój formacji Testament został zatrzymany w 1989 roku, wraz z ukazaniem się tylko dobrej płyty “Practice What You Preach”. Muzycy grupy nie mieli możliwości spokojnie nad nią popracować. Z kolejnym albumem sprawy potoczyły się podobnie. W 1990 roku światło dzienne ujrzał czwarty studyjny krążek Petersona i spółki, zatytułowany „Souls of Black”. Na zrealizowanie tego materiału zespół miał „aż” sześć tygodni! Sesja odbyła się pomiędzy długimi, wyczerpującymi trasami koncertowymi. Nic dziwnego, że formacja nie sprężyła się należycie i fani otrzymali jedną ze słabszych płyt Amerykanów, przynajmniej z okresu ze Skolnickiem. Słabszych nie oznacza tu bynajmniej – słabych, Testament poniżej pewnego, wysokiego poziomu do 1995 roku nie zszedł.

„Souls of Black” to bardzo pesymistyczny w wymowie krążek, na którym muzycy odnieśli się i skomentowali wszystko to, co w otaczającym ich (nas) świecie budziło ogólnoludzki sprzeciw czy niezadowolenie. Płyta traktowała o przeróżnych przekrętach. Tytułowy numer dotykał ludzi wysoko postawionych o „czarnych, ciemnych charakterach”, którzy wykorzystują władzę do własnych interesów, celów, którzy nadużywają władzy. A dokładniej rzecz dotyczyła korupcji. „Love To Hate” poświęcony został wojnie w Zatoce Perskiej… I tak można wymieniać i zagłębiać się w treść poszczególnych kawałków.

Sześć tygodni to bardzo krótki okres czasu i piątce muzyków z Bay Area nie udało się należycie dopracować większości kompozycji. Zabrakło pomysłów na urozmaicenie generalnie nużących, utrzymanych w jednostajnym, niezbyt szybkim tempie utworów. Chłopaki ledwie utrzymali formę z wcale nie rewelacyjnego „Practice What You Preach”, o jakimkolwiek porównaniu do dwóch pierwszych płyt nie ma mowy. Chociaż w kilku numerach muzycy próbowali nawiązać do klimatu „The New Order”. Mam tu na uwadze „Falling Fast” z niezłym wokalem oraz zupełnie bezbarwny „Absence Of Light”. Oklepane riffy, niewyszukana praca perkusji, zbyt monotonne wokale, niezłe gitarowe zagrywki i piękne solówki złożyły się na obraz omawianego wydawnictwa. Trudno pisać o muzyce, która jako całość nie porywa. Serce nieco żywiej biło tylko podczas obcowania z kilkoma dobrymi kawałkami. Kapitalny początek, a w nim świetny riff w „Face In The Sky” dawał nadzieję na dobry album. Typowe, miarowe gitary, galopada, niskie wokale i fantastyczne solo Skolnicka jeszcze niwelowały zbyt jednostajne tempo utworu. Podobać się mogła dość wolna, bardzo mroczna kompozycja tytułowa, którą otwierał... grzmot. Opowiadające wokale przy znakomicie pracujących gitarach – intrygujący riff, świetne zacinanie, urozmaicona i melodyjna solówka – stanowiły bardzo wymowny przykład, iż w thrash metalu nie zawsze należy grać z prędkością światła, aby było ciekawie. Niezłe, melodyjne refreny, iście slayerowy riff oferował z kolei żywszy „One Man’s Fate”. Na „Souls of Black” znalazł się pierwszy utwór oryginalnego składu zespołu, napisany przez Skolnicka w 1986 roku. Mowa tu o balladzie „The Legacy”, której miły, nastrojowy, tajemniczy klimat zawdzięczaliśmy znakomitej współpracy gitary, wokalu i sekcji. Na całość kompozycji składały się spokojne zwrotki i mocniejsze refreny oraz wspaniałe przejścia z solówkami w roli głównej. Urozmaicone thrashowanie, nieco zadziornych wokali, fantastyczne nakładki gitarowe i świetne sola wypełniały wyróżniający się „Seven Days Of May”. O reszcie nagrań lepiej nie wspominać.

Testament zatracił wigor, pazur, muzykom zabrakło nie tylko pomysłowości, ale też i świeżości. Bez werwy, bez ognia, bez mocy, bez siły nie da się niczego zdziałać w thrash metalu. Pośpiesznie zrealizowana płyta do zbyt udanych nie należy, choć o tragedii nie ma mowy. Ogromnym atutem nawet paru przeciętnych kompozycji okazało się ich świetne brzmienie. Ale od czołowej ekipy z Bay Area należało oczekiwać i wymagać znacznie więcej.

6,5/10


Testament - THE RITUAL

Zaskakujące w 1991 roku złagodzenie muzyki przez thrashmetalową w latach 80-tych XX wieku Metallikę oraz sukces komercyjny piątej płyty Ulricha i spółki nie pozostał bez echa w przypadku innych „wielkich” thrashu. O ile Exodus w rok później nagrał jeszcze thrashowy, dobry, ale też bardziej przystępny krążek, o tyle muzycy Megadeth i Testament poszli już wyraźnie w ślady Metalliki. Mustaine zrealizował niezwykle ciekawy album “Countdown to Extinction”, który doszedł do drugiego miejsca listy Billboardu. Ekipa Petersona tyle szczęścia już nie miała, ale... Wiosną 1992 roku na półki sklepowe trafił piąty studyjny album Testament, zatytułowany “The Ritual”. Zrealizowana bez pośpiechu, jaki towarzyszył powstawaniu “Souls Of Black” płyta zupełnie zaskoczyła zarówno fanów, jak i krytyków. Powstał bardzo dojrzały, celowo wolniejszy materiał, zupełnie inny niż cztery poprzednie dzieła (dwa pierwsze – klasycznie thrashowe, dwa kolejne – jeszcze thrashowe, ale pozbawione werwy i polotu). Solidny, ostry i zadziwiająco melodyjny album zyskał bardzo przychylne recenzje i opinie krytyków, ale znaczną część fanów rozczarował. Czy słusznie? Fakt, iż Testament w 1992 roku przestał być typowym thrashowym bandem jeszcze nie przesądzał niczego, nie przekreślał potencjału twórczego grupy. A ten właśnie po dwóch nieco słabszych płytach ponownie eksplodował! “The Ritual” to płyta głównie Alexa Skolnicka, ale swoje piętno mocno odcisnęli także wokalista Chuck Billy i perkusista Louie Clemente... Ale po kolei.

Na pewno została uproszczona struktura samych kompozycji, przez co muzyka formacji stała się bardziej “przyswajalna” dla szerszego grona odbiorców, klarowna, ale też bardziej potężna (posłuchajcie pracy sekcji). Testament przygotował bardzo spójny, rytmiczny, celowo nieco wolniejszy, bardziej przestrzenny materiał, który jednak oparty został o thrashowe riffy. Soczyste, mięsiste, a przy tym mniej intensywne, nie tak gęste jak to do tej pory bywało gitary odpowiadały za ten spory (mimo złagodzenia muzyki) ciężar numerów. Wspaniale wyeksponowano perkusję, całość zaś uzupełniały fantastyczne, mocne, wyraziste, dojrzałe, melodyjne i zadziorne zarazem wokale. Takich znakomitych partii wokalnych Testament nie miał nigdy wcześniej i nigdy później. Delikatna zmiana stylu wyszła grupie na dobre, zyskały na tym same kompozycje, bardzo starannie dopracowane, w których mniej tym razem było miejsca na agresywne, bezkompromisowe zagrywki, a więcej na świetne, przejrzyste harmonie gitarowe, wyborne sola i całkiem dużą dawkę melodii. Wprawdzie nadal podstawą muzyki Amerykanów pozostawały ciężkie riffy, ale równie istotny na “The Ritual” okazał się wciągający klimat kompozycji.

Formacja nagrała na “piątkę” jedenaście zwartych, ciekawych numerów, wśród których kilka to prawdziwe perełki. Chyba najbardziej znanym utworem z tej płyty okazał się nie za szybki, dość przebojowy, mocny, ale i melodyjny w refrenie “Electric Crown”, ze wspaniałą partią wokalną Chucka i kapitalną solówką Alexa. Fantastycznym klimatem czarował utwór tytułowy, w pierwszej części taka pół-ballada, potem majestatyczny, wolny, niczym walec, mroczny, ciężki, ze świetnymi zmianami motywów, z doładowaniem, z genialnym wokalem oraz niesamowitymi gitarami. Dobry riff, ciężkie akordy, bluesowe momentami zagrywki, wściekłe solo przy ciężkim podkładzie drugiej gitary... zapytam: czego jeszcze do szczęścia potrzeba? Chwilami dublowany wokal, mocne uderzenia perkusji uzupełniały ten przepiękny przeplataniec spokojniejszych zwrotek i ostrzejszych refrenów. Nie mniej wrażeń zafundowali nam Peterson i spółka w też wolnym, ale bardzo ciężkim (super riff) i klimatycznym “So Many Lies”, opartym na świetnej pracy gitar i kawalkadzie perkusji na początku i końcu numeru. Chuck zaśpiewał mocno, przejmująco (bardzo melodyjny i wciągający refren), zaś Alex wyciął fenomenalne sola. Dobre wrażenie pozostawiały: najszybszy, ale nie aż tak szybki jak kawałki z debiutu, ostry “Agony”, a także masywny, wolniejszy “The Sermon” oraz balladowy “Return To Serenity”. Pozostałe kompozycje też trzymały wysoki poziom, zaś ozdobą każdej bez wyjątku były przepyszne, pełne wirtuozerii, głębi i uczucia sola Skolnicka.

Formacja przyłożyła się także do warstwy tekstowej, liryki tym razem zaskakiwały swoją dojrzałością. W “So Many Lies” zespół opowiadał o telewizyjnych kaznodziejach, szybko i nadmiernie wzbogacających się. W “As The Seasons Grey” poruszono temat starzenia się, zaś “Electric Crown” poświęcony został skazańcowi, który za moment zasiądzie na krześle elektrycznym i który raz jeszcze wspomina swoje czyny.
Reasumując: “The Ritual” według mnie należy do największych osiągnięć Testament, to obok “The Gathering” najdojrzalszy i najlepiej brzmiący krążek, na pewno też najlżejszy ze wszystkich dotychczasowych dzieł grupy i najbardziej niedoceniany. Muzykę z “piątki” trudno nazwać thrash metalem, najwygodniej i najbardziej trafnie można ją określić jako: heavy/thrash metal. Od strony wokalnej dostaliśmy niemal arcydzieło. Pod względem solówek gitarowych z “The Ritual” równać mogą się jedynie dwa pierwsze albumy zespołu. “The Ritual” dzisiaj nadal frapuje i broni się, pomimo że taka muza modna nie jest... a może dlatego tak mi się podoba?

8/10


TESTAMENT - The Formation Of Damnation

Bardzo długo kazali nam czekać muzycy Testament na następcę „The Gathering”, bo aż dziewięć lat, a przecież jako takiej przerwy w działalności grupy nie było. Warto było jednak czekać, gdyż nie dość, że „The Formation Of Damnation” oferuje muzykę najwyższych lotów, to został on zrealizowany przez niemal klasyczny skład: Chuck Billy, Eric Peterson, Alex Skolnick, Greg Christian, którzy zostali jeszcze wzmocnieni Paulem Bostaphem. Ten znakomity perkusista zastąpił w ostatniej chwili Dana Barkera, a bynajmniej nie jest zupełnie „nowym” w zespole, gdyż już dwukrotnie (na krótko wprawdzie w 1993 i 2004 roku) zasilał Testament. Spełniło się zatem marzenie wielu fanów grupy z Oakland, marzenie które odżyło trzy lata temu, kiedy kapela zeszła się w swym oryginalnym składzie po raz pierwszy od 1992 roku. Po niezwykle udanym tour zdecydowano, by właśnie ten oryginalny skład nagrał nowy album... I prawie tak też się stało... prawie, gdyż w składzie kapeli nie ma perkusisty Louie Clemente. Z ogólnych informacji trzeba jeszcze nadmienić, że niniejszym albumem Testament debiutuje w barwach Nuclear Blast. Dopowiedzieć wypada, że wspomniana wytwórnia ma w swych szeregach już trzeci (po Exodus i Death Angel) tak znaczący, legendarny band z Bay Area. Jakże wspaniałym byłaby wspólna trasa wspomnianej thrashowej trójcy!

Pora przejść do zawartości płyty. Fanów zespołu zapewne nurtowały zasadnicze dwa pytania: w jakim kierunku podąży legenda thrashu oraz czy nowe dzieło kwintetu z Oakland dorówna „The Getherning”. Na pierwsze pytanie odpowiedź nasuwała się niejako sama, choć w życiu nie ma „pewników”. Powrót Skolnicka do składu dla większości sympatyków oznaczał jedno: ponowne położenie większego nacisku na melodię. I tak rzeczywiście się stało, ale od razu trzeba podkreślić – z korzyścią dla samej muzyki. Na nowym krążku Kalifornijczyków nie znajdziemy niczego, czego już wcześniej w twórczości Petersona i spółki nie słyszeliśmy, gdyż „The Formation Of Damnation” stanowi solidne połączenie typowego dla Testament thrashu końcówki z lat 80. i początku 90. z elementami deathowej ekspresji drugiej połowy ostatniej dekady XX wieku. Nowy album przynosi bowiem pierwiastki charakterystyczne dla bardziej melodyjnych płyt zespołu („Souls Of Black”/ „The Ritual”) oraz najlepsze składniki, na jakich bazował „Low”, a wszystko brzmieniowo zbliżone jest do „The Gathering”. Zresztą takiej wysmakowanej, wybornie wyprodukowanej płyty należało się spodziewać, gdyż za brzmieniem stoi nie kto inny, jak sam Andy Sneap. Najkrócej rzecz ujmując... dostaliśmy zagrany w bardzo świeży, nowy... nowoczesny sposób, taki wręcz dociążony „Ritual”, z czego niżej podpisany jest bardzo zadowolony.

„The Formation Of Damnation” to przede wszystkim płyta Chucka Billy’ego, który wciąż dysponuje niesamowitym, bardzo mocnym, ekspresyjnym, wszechstronnym głosem. Wielki Indianin udowodnił, że znajduje się w życiowej formie i świetnie poradził sobie zarówno z czystymi partiami, które wyraźnie zdominowały album jak i growlingiem. Ten ostatni pojawia się w kilku numerach na zasadzie ozdobników oraz w tytułowym utworze, jedynym w którym Chuck zdecydował się wyłącznie na deathową partię. Tytułowa kompozycja jako jedyna też w prostej linii stanowi jakby rozwinięcie, kontynuację stylistyki z „The Gathering” (nie tylko z racji wokali).

Krążek rozpoczyna bardzo fajne, stylowe intro, w postaci „For the Glory of”, z którego można by zrobić całkiem zgrabny oddzielny kawałek! Dalej jest więcej niż dobrze. Na nowym albumie znalazło się miejsce zarówno na dość ciężkie, szybkie numery nie pozbawione jednak pewnej dozy przebojowości („The Evil has Landed” czy galopujący „More Than Meets the Eye”), które na stałe powinny wejść do koncertowej ramówki jak też i bardziej melodyjne, strukturalnie prostsze kawałki, przywodzące na myśl „ritualową” stylistykę. Do tej drugiej grupy zaliczyć z całą pewnością należy utrzymany w średnim tempie, masywny „Killing Season” i chwytliwy „Afterlife” ze znakomitym głównym riffem. O znacznej różnorodności materiału świadczą utwory o progresywnej konstrukcji, że nadmienię tu tylko „Leave Me Forever”, albo dłuższy „Dangers of the Faithless”, zaskakujący od strony wokalnej oraz niezwykle urozmaicony, złożony (ach te zmiany tempa, mostki!) „The Persecuted Won’t Forget”. W tym ostatnim z wymienionych kawałków muzycy zaproponowali niesamowite połączenie „ritualowej” przebojowości z „gatheringowym” czadem. Co więcej – jeden, powtarzający się motyw tego nagrania przywodzi mi skojarzenia z jednym z najlepszych utworów Testament z pierwszego okresu twórczości grupy, mianowicie z „Practice What You Preach”. Poza tym te niesamowite doładowania w zwrotkach, palce lizać! Jest jeszcze nieprzyzwoicie klasyczny, szybki, zabójczy wręcz „Henchman Ride” z megadethowym przyspieszeniem i metallikowym (krótkim) wtrąceniem, a także wściekły numer tytułowy. Broni się także dość szybki „F.E.A.R.” z klimatycznym wręcz refrenem lub jak kto woli – „ritualowym” zwolnieniem. Dzieło wieńczy tajemniczy „Leave Me Forever”.

Album sprawia wrażenie dobrze ułożonego, wyważonego, kolejność kompozycji też nie jest dziełem przypadku. Całość podano w bardzo przystępnej formie. Poza znakomitymi wokalami na pierwszy plan wysuwają się mięsiste, ale też przebojowe riffy, poszczególne utwory charakteryzują się świetną dynamiką, wiele się w nich dzieje, zaskakują naprawdę mnogością zmian tempa, zaś swoiste w nich doładowanie zawdzięczamy pewnej, równej grze Paula Bostapha, który jednak nie wychodzi przed szereg. Okrasę stanowią fajne dialogi gitarowe Alexa Skolnicka i Erica Petersona. Cieszy zwłaszcza fakt, że po latach flirtu z death metalem („Demonic”, „The Gathering”) do łask powróciły normalnej długości, a wysokiej klasy sola.

Powstała z całą pewnością bardzo dobra płyta, jedna z najlepszych w dorobku Testament. Wsłuchujcie się w nią uważnie, gdyż zawiera naprawdę sporej ilości ozdobników, czy ukrytych smaczków, których z „empetrójek” nie wychwycicie. Mięcho w tym materiale jest, rewelacyjnych riffów nie brakuje, świetnych melodii również. Reasumując: do sięgnięcia, koniecznie po płytę CD! z zawartością „The Formation Of Damnation” nie muszę chyba już nikogo więcej przekonywać. Fani thrashu z Bay Area, którzy jeszcze nie nabyli omawianego dzieła pewnie szybko to nadrobią. Nikt nie powinien czuć się zawiedzony.

8/10


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 11:36 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
Tomku, ja jestem bardzo wybrendy jeśli chodzi o metal. W Testamencie brakuje mi bardziej wyrazistych riffów/motywów, równiez melodii (dla mnie to absolutna podstawa w muzyce, nawet Slayer potrafił te składniki bardziej wyraziscie wyekponowac), a przede wszystkim zróznocowania kompozycji, które bardzo mi sie zlewaja w jedno (i tutaj dla przykładu Slayer tez czasem podpada), bo umowmy sie dobre, zapamietywalne kompozycje to 90% sukcesu (a w Testamencie nigdy nie było tak zacnych kompozytorów jak Hannemann). Brak dobrego wokalisty/frontmana - takim, z którym by sie od razu Teste kojarzyło - tez zawsze był minusem.
Pozostaje świetny warsztat, znakomite solowki itd. Troche mało.
Dla mnie Testament to 3 liga thrashu, razem Keatorem i tego typu kapelami, robiacymi świetny hałas ale bez boskiego talentu.
Anthrax to dla mnie 2 liga, a w pierwszej sa tylko 3 kapele.

Ale trzeba pamietac, że metal to może 5% muzyki, ktorej słucham, wiec sie nie znam ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 11:43 
Offline
Head Crusher
Awatar użytkownika

Rejestracja: Sob Sty 03, 2009 16:51
Posty: 1397
Miejscowość: Gdynia
A pierwsza liga to Megadeth Slayer i metallica wg Ciebie??

_________________
"Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa."


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: TestAmenT
PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 11:49 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
Of kors.

W drugiej jest Pantera, Sepultura i Anthrax. Sepa przez moment była w pierwszej ;)


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 238 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 12  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 14 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group