Megadeth Info Forum

Forum poświęcone amerykańskiemu zespołowi metalowemu Megadeth
Obecny czas: Sob Lis 23, 2024 04:51

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 35 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Pią Lut 27, 2009 11:13 
szukam ekipy spod barierek która była w Berlinie i pstrykała foty :) Dwóch/trzech chłopaków i jedna dziewczyna, są tutaj? Jeśli tak to czekamy na foty. ;D
Pozdrawiam


Góra
  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Pią Lut 27, 2009 11:43 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Sawyer napisał(a):
i jedna dziewczyna

Możliwe, że z piekła rodem Marta ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Pią Lut 27, 2009 11:49 
Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia jak się nazywali ;] Nie dopytywałem o szczegóły, tylko uzyskałem wiadomość że na jakimś forum Megadeth będą foty :)


Góra
  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Pią Lut 27, 2009 11:55 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Zdawaj relacje lepiej ;) Liczymy na Ciebie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Pią Lut 27, 2009 12:18 
Offline
Angry Again

Rejestracja: Sob Sty 03, 2009 09:57
Posty: 444
Może to był ktoś z oficjalnego polskiego forum?


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Pią Lut 27, 2009 12:58 
Było zaje-ku**a-biście ;]Krótko opiszę, bo czasu nie mam, ni weny, ni umiejętności do długiego pisania, może ktoś rozpisze się bardziej. Tu tylko mój punkt widzenia:) Niby koncert w Berlinie, a pod scena polski język królował, Niemców jak na lekarstwo. Były też dwie upierdliwe Czeszki, które chyba myślały że barierki wykupiły(ale nie dziwię się ich zachowaniu, bo na każdym koncercie w Czechach na którym byłem ludzie stali i się patrzyli spokojnie na wykonawców. Zero klimatu :p ) Na 15 minut przed Testamentem pod sceną było nie więcej jak 100 ludzi, dopiero jak Chuck i spółka zaczeli łoić to się zapełniło. Testament pięknie rozruszał publikę, nie słucham go, więc tytułów piosenek nie podam, ale było godnie, szkoda że trochę krótko. No, a później wszedł Rudy. No i chyba więcej pisać nie muszę ;] Setliste znacie, a forma w jakiej jest to mistrzostwo(jak dla mnie) - czyli mieszanka niszcząca. Doskonała zaprawa, szkoda że też zegar mu tykał i nie mógł nawiązać lepszego kontaktu z publiką. Ale to też można traktować in plus. Grał nie pitolił :) Złość mnie tylko bierze że kostki nie złapałem :P Ale koleżanka z Polski dostała frotkę a kolega kostkę(chyba). Ogólnie 100% siarki i ognia. No, to została jeszcze gwiazda wieczoru. (tak piszę ten tekst i zadaję sobie pytanie po co? Przecież tego nie da się opisać. Testament, Megadeth, Judas Priest - do tego można dodać datę koncertu i to cała relacja dla prawdziwego fana, przecież wiecie jak oni potrafią dorzucić do pieca ;P ) Chłopaki z Judas Priest to też klasa sama w sobie, a móc być tak blisko nich(Glenn nawet mi diabełka pokazał :P ) to orgazm był prawie :D Jak ktoś ma foty to niech wrzuci :) bo naprawdę kto nie był niech żałuje :)
Pozdrawiam


Góra
  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 09:26 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pon Sty 26, 2009 18:41
Posty: 1152
Miejscowość: Kapitol Siti/Wojenna Piła
KURWA!!
ja mam foty i ja mialam ta jebana frotke lomenzo i ja KURWA ZGUBILAM!!
moj chlopak(kolega z polski, tak, zlapal kostke:) jeden i drugi)ty z judasem oprocz halforda bo sie schowal do autokaru na dave jestem obrazona bo odwrocil sie dupa i nas olal(och, wybacz ze tylko kupuje twoje plyty a nie place 5O EUro rocznie za fanclub xD) no i z alexem z testamentu:) no i autografy na bilecie!! wiec co do tych czeszek to to byla czeszka(mamy zdjecie jak kolega z polski dyma ja w dupe xD) i slowaczka-podrapala mi chlopaka i kumpla xD mnie walila z lokcia wiec ja niechcacy skopalam i wsadzilismy jej gume we wlosy xD-generalnie przez 4,5h bylam przy barierkach i mam focie!
obok mnie byl mexykanin:) pierdolony zlapal 4 kostki, paleczke travisa i rozpiske koncertu mega xD!!
Testament gral zajebiscie, bardzo zywe chlopki, alex nas poznal i sie szczerzyl;:) to samo Chris!! boze nawet nie weiecie jaka jestem szczesliwa za dwa razy moglam go przytulic:)przed i po xD niestety to sie tyczy tylko koncertu xD
ale bardzo spoko facet, jedynuy z Mega.
a no i co do koncertu to Chuck dawal z chlopakami zajebiscie czadu, bardzo nas rozruszali:) mieli najlepsza scenerie do robienia zdjec:)
Mega byl choreograficznie troche sztywny i jestem na davea obrazona, mial slabe naglosnienie w mikrofonie ale:) i tak stalam w pierwszym rzedzie !!
no i zagrali perfekcyjnie, Chris jest bogiem!
nawet szczerzył ząbki, i nas poznal rownieZ:)
WRACAJAC DO TESTAMNentu to moj facet po hunter fescie obalał z nimi whisky zwłaszcza z Gregiem(jaki zajbisty koles!!) to jak nas zobaczyl to sie zaczal smiac i puscil mu oczko i potem dawal czadu, jest zajebisty!!!
No i jak przyszla kolej na Gwiazde wieczoru....
To musialam nakrzyczec na ta bura suke ze slowacji bo zaczela sie panoszyc to byla zdziwiona i zamknela ryj i sie przesunela xD
Kurwa, dziadki z Judasa sa niesmiertelni!!
Dali naprawde zajebisty show, pod koniec Halford z nami spiewal xD
byl z nas zadowolony, ach ta polska publicznosc xD
no i po koncercie na nich czatowalismy i mamy zdobycze :)
rany jestem taka podekscytowana zaraz wstawie co smaczniejsze zdjecia ;)

mateusz napisał(a):
Sawyer napisał(a):
i jedna dziewczyna

Możliwe, że z piekła rodem Marta ;)

nie marta!@ o nie, tylko Martyna jak juz xD
no wiec to Ty kolega zza jebanej czeszki panie SAWYER!! yeah a na tym forum jerstem tylko ja i bylo nas w sumie troje:) juz juz wrzucam:)
samobojstwa nie popelnilam, bo mialam Chrisa<3
a washington mi sie srednio podoba no ale był czad:)
hm tylk ojak sie wsadza zdjeciA? A, WIDZE :)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 11:28 
no to czekam na foty :D
Mi się udało tylko Timptona złapać i autograf dostać. Nikogo więcej :/


Góra
  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 13:08 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pon Sty 26, 2009 18:41
Posty: 1152
Miejscowość: Kapitol Siti/Wojenna Piła
a no właśnie xD
juz wam daje koty xD
http://www.mojalbum.com.pl/Album=6PWRQFIJ czesc trzecia xD
http://www.mojalbum.com.pl/Album=LBYIQNUU a tu cz 2-zaczyna sie od dupy czeszki i kawalka kurtki naszego kolegi , mojego towarzysza z berlina;)
http://www.mojalbum.com.pl/Album=IAWGCHTB a tu czesc pierwsza:)
Smacznego:*


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 13:17 
Offline
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 15:11
Posty: 4504
Fota z próbą anala mnie rozwaliła :lol: ;)
Image

Dzięki za zdjęcia Martyna, niezła robota. Dobrze, ze nie skupiłaś się na samym Brodericku ;)


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 13:33 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pon Sty 26, 2009 18:41
Posty: 1152
Miejscowość: Kapitol Siti/Wojenna Piła
no wiem wiem xD
jest to zdjecie czeszki:) ktora uparcie walczyla o barierke xD
a ze mi sie nie udalo wstawic, czemu

było wspaniale. jakby moj budzet nie byl ograniczony xD to bym pojechala za nimi po calych niemcach. ale bym schudla xD tylko ze poki co nie moge ruszac głowa xD
Chłopaki, zazdrosccie mi xD:*!!
przytulałam Chrisa boga Brodericka


Ostatnio edytowany przez MartiFromHell, Sob Lut 28, 2009 13:36, edytowano w sumie 1 raz

Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 14:20 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
MartiFromHell napisał(a):
Chłopaki, zazdrosccie mi xD:*!!


Wow, zazdrościmy jak jasna cholera :)
Super fotki, tylko ja już nie nadażam który to Broderick, anyway ;)
Ale wrażnia muszą byc niesamowite, troche mi sie Twoj entuzjazm udzielił.

W ogóle mój brat, który był w Dublinie na koncercie nagrał kilka filmików, same fragmenty ale powaliło mnie wykonanie Sleepwalker. Poczatkowy riff grany jest ze 2 razy szybciej niż na płycie...coś niesamowitego. Może graja teraz ostrzej bo krótki set, nie wiem w każdym razie mi sie podobało.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 15:20 
już sie bałem że mi twarz uchwyciło i będę na połowie forum w polsce :P

http://www.youtube.com/watch?v=JSBGFsSlgiA


Góra
  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 16:09 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pon Sty 26, 2009 18:41
Posty: 1152
Miejscowość: Kapitol Siti/Wojenna Piła
widzialam to :) ja mam filmik more than meets the eye
a Chris<3
ma długie włosy xD
brązowe
jest stosunkowo młody i ma zajebiste miesnie i gra w Mega xD
i jest moim Ajdolem xD:*


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 16:30 
od której czatowaliście na nich? Ja z kumplami byliśmy koło 12.30 ale na miasto poszliśmy, ale wtedy koło hali było puściutko(byliśmy pierwsi ;) )


Góra
  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 19:35 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Sty 13, 2009 14:32
Posty: 1239
Miejscowość: Baniocha
dzięki Marti za foty, dzięki nim czuję się jakbym tam był... :mrgreen:


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Sob Lut 28, 2009 21:07 
Offline
Addicted To Chaos
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pon Sty 26, 2009 18:41
Posty: 1152
Miejscowość: Kapitol Siti/Wojenna Piła
Sawyer napisał(a):
od której czatowaliście na nich? Ja z kumplami byliśmy koło 12.30 ale na miasto poszliśmy, ale wtedy koło hali było puściutko(byliśmy pierwsi ;) )

wiesz my przyjechalismy po 14
alexa zlapalismy jakos kolo 15, mojego Boga Chrisa kolo 16, reszte od razu po koncercie w okolicach polnocy:)
Dave jak mowilam nas olal a reszta mega poszla szybciusio pierwsi no ale spoko na Chrisie mi zalezalo najbardziej. a dave wyglada jakbybyl z wosku xD


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: Priest Feast
PostWysłany: Śro Mar 04, 2009 18:06 
Tak wiec wczoraj przedwczoraj podbiliśmy Berlin. Jechaliśmy z shortcutem, o 4 mielismy wyjazd z wawy. Lekko w podrozy nie bylo, bo od samego początku nadupiał jakiś koncert jedynie jak judas polecial z glosnikow to mozna bylo odsapnac.

W Berlinie bylismy o 14, z miejsca poszlismy na tyly poczatowac na autografy. Dlugo nie czekalismy, po jakiejs pol godziny pojawil sie Skolnick. Bardzo sympatyczny facet zrobilismy sobie z nim foty, wzielismy autograf i pogadalismy chwilke. Dowiedzielismy sie w miedzyczasie ze testament juz jest na halli, mega jest rzekomo w autokarze obok a judasi przyjezdzają o 17. Postanowilismy poczekac az pojawi sie deth. Czekalismy dobrą godzinę, niektorzy porozchodzili sie po okolicznych kawiarniach by obserwowac wejscie z nieco dalszej perspektywy. Az w koncu stało się, zajechala duza taxa z Dethem. Ale wcale nie bylo tak fajnie jak sie zapowiadalo Musze przyznac ze czuje sie teraz bardzo zniesmaczony postawą Davea. Olal nas cieplym moczem, poszedl przed siebie. Zaskoczylo mnie to, bo tyle to pieprzy o tym jak megadeth jest blisko swoich fanow, jaki ma do nich szacunek. Zdążylismy capnąc Chrisa. I przyznaje, zajebisty jest Mimo ze mial jeszcze mokre w wlosy to nie odmowil nam zdjecia. Troche to poprawilo nasz humor po zachowaniu Mustainea. Czekalismy jeszcze do 18, ale Judasa wciaz nie bylo wiec uderzylismy na hale.

okoklo 18.20 stalismy juz pod sceną. Co mnie zaskoczylo, ludzi bylo wowczas bardzo malo. Bez trudu wbilismy pod barierke kolo jakiegos meksykanina (skurczybyk zgarnął 4 kostki i palke Travisa). Dopiero 15 minut przed koncertem publika zaczęła sie schodzic. Chwilę przed 19 pojawil sie Testament. Chlopaki dali wyśmienity show. Scena była tak blisko, ze Chuck przybil piątkę mojemu sąsiadowi. Grali krótko, jeno 40 minut, kawałki w sumie mogli dobrac lepiej. Ale poraz kolejny przekonalem sie, jacy fajni z nich zarowno artysci jak i ludzie. Greg rozpoznal mnie jeszcze ze Szczytna, puscil oko i uklonil sie przez taki gest to az sie kurwa gęba cieszy Alex rowniez rozpoznał mnie, moją dziewczyne i kumpla i sie do nas szczerzyl minusem byly troche slabiej slyszalne partie gitar, nadrobila sceneria, naświetlenie, Christian szalejący na basie i ogolnie ekspresja z jaką zaprezentowal sie zespol.

Okolo 20 pojawil się Deth. Troche nas zaskoczyl fakt, ze techniczni przylepili kartki kolo statywu Dave i kolo perkusji z listą utwórów jakie ma grac zespol...
No ale zaczęło sie. Zaczęli standardowo sleepwalkerem. Zaczeło się na hali robic cisnienie, ludzie przec do przodu. Pierwszy raz widziałem Megsow na żywo no i musze przyznac, ze brak etatowego wokalisty ma spory wplyw na energie na scenie. No ale nie ma co marudzic zagrali kilka walkow naprawde porządnie, podczas holy wars mialem łzy w oczach, hangar i take no prisoners zmiotły z powierzchni ziemi. Broderick rozpoznał nas i jak zobaczył nasze kciuki podniesione do gory podniesione do gory to zaczał szalec wyglądał jak bestia. Chlopak sie rozkręcił niezle przez ten rok. Hasał po scenie, machał banią, solowki grał jakby robil to od dziecka, bajecznie. Najjaśniejszy punkt Megadethu tego wieczoru, jak dla mnie zresztą całej imprezy

Bylismy juz ostro zmęczeni, ale gwiazda wieczoru byla przed nami. Straszny sie scisk zrobil, po prostu nie szlo oddychac. Przez wiekszosc judasow musialem sie skupic nad ochroną swojej niewiasty obok nas staly jakies 2 glupie dupy z czech/slowacji ktore bronily swojej miejscowki jak niepodleglosci, zostałem przez jedną podrapany jak polozylem reke na barierce. Dzialaly wszystkim na nerwy, ostatecznie jedna z nich skonczyla z gumą we wlosach a druga z kompromitującym zdjeciem no ale w koncu wyszli judasi. Nie bardzo mieli mnie czym zaskoczyc, widzialem ich w Ostravie a show dali niemal identyczny, tym niemniej bylo ekstra. Halford w takiej formie że czapki z glow. Najlepiej oczywiscie zagrali kawalki z painkillera

Po koncercie mielismy prikas isc do autokaru, ale olalismy sobie sprawe, poszlismy posępic po jakies podpisy wyszedl Tipton, cyknelismy sobie z nim fote. Halford pognal prosto do autokaru ale wybaczylismy mu, w koncu to wokalista i musi dbac o gardlo. Potem z calą resztą jdasow sobie pogadalismy i popstrykalismy zdjecia. Jak zwykle sami Polacy czatowali na zespol po koncercie i jakims cudem udalo mi sie wyczaic przemykającego bokiem Brodericka. Dorwalismy go, pogadalismy, mowil ze w Dethie jest zajebiscie i 'Dave is on fire' bardzo bardzo swojski czlowiek, chwala Bogu ze zastąpil grubasa glena na tym stanowisku

dodam jedno, czuje straszny glod po tym koncercie, nie moge doczekac sie ich nastepnej trasy po europie


Góra
  
 
PostWysłany: Wto Paź 06, 2009 12:55 
Offline
Sleepwalker

Rejestracja: Wto Lut 03, 2009 13:33
Posty: 572
dobra, nie wiem czy to odpowiednie miejsce, czy dobry pomysł na temat... jakby co - proszę o interwencje MODERATORA

obiecałem Piotrkowi coś... spełniam obietnicę

"Megadeth po raz drugi"

>Metal Hammer Festival<
(Katowice – Spodek: 31.10.1997, wystąpiły: Moonlight, Acid Drinkers, Kreator, Bruce Dickinson (+Adrian Smith), Megadeth)

Megadeth w Polsce! Taka wiadomość zelektryzowała mnie we wrześniu 1997 roku. Radość moja stała się jeszcze większa, gdy dowiedziałem się, że przed Amerykanami wystąpi Bruce Dickinson. Taki koncert nie mógł odbyć się beze mnie! Obsadę drugiego Metal Hammer Festiwalu miała uzupełnić nasza rodzima gwiazda – Acid Drinkers, poza tym organizatorzy zapewniali, że oprócz wymienionej trójki wykonawców pojawią się jeszcze dwie formacje. Jakie? To miała być niespodzianka. Cena biletu – „tylko 50 złotych” za 5-6 godzin muzyki. Nie zawahałem się, tym bardziej, że mile wspominałem swój „pierwszy raz” z ekipą Mustaine’a i spółki, czyli koncert sprzed dwóch lat z czeskiej Pragi, gdzie „Rudy” Dave ze swą „kamandą” dali całkiem dobry (ale tylko dobry) występ. Liczyłem tym razem na coś więcej, choć albumem „Cryptic Writings” chłopaki mnie nie zachwycili... ale też nie zawiedli. Ot solidna to płyta, melodyjna, metalowa, nie thrashowa.

Do Katowic tradycyjnie pojechałem sam. Pociąg już w Bydgoszczy był bardzo przeładowany, ale cóż... okolice 1-go listopada, podróżnych w tym terminie zawsze jest więcej. Z trudem, dopiero w Inowrocławiu znalazłem sobie miejsce siedzące. Podróż – sama w sobie dość męcząca – przedłużyła się jeszcze. Pociąg miał spóźnienie, na skutek wybryków pijanych „metali” i interweniującej policji. Na godzinę 16.30 postanowiłem dotrzeć do Spodka. I ani minutę wcześniej. O tejże porze miał się już rozpoczynać festiwal. Nauczony niezbyt miłym doświadczeniem sprzed roku, kiedy przed występem Metalliki czekałem, stałem i marzłem całe półtorej godziny przed samym wejściem do hali, nie zamierzałem tracić nerwów i zdrowia. Wówczas nie popisali się organizatorzy, którzy zamiast o 18tej (jak podano na biletach) wpuszczali dopiero o 19.30. Tym razem spotkała mnie bardzo miła niespodzianka! Fani nie czekali ani chwili. W dodatku przed wejściami panował ład i porządek, a „przepływ” ludzi z zewnątrz do hali odbywał się sprawnie i spokojnie. Obyło się bez przepychanek, wulgaryzmów i tego typu niepotrzebnych nikomu niezdrowych emocji. Przez chwilę zastanawiałem się, czy aby miał to być koncert metalowy?! Jednak można zachować kulturę? Można. Zaskoczyła mnie też bardzo profesjonalna ochrona. Panowie ochroniarze byli tego dnia niezwykle dokładni, skrupulatni i nieubłagani, do tego stopnia, że „pozwalali” fanom zająć miejsca wyłącznie takie, jakie mieli zaznaczone na biletach! I żadnych innych! A ponieważ sama scena oddalona była dość znacznie od trybun, wiadomym było, że szczęśliwymi do końca będą tylko Ci, którzy wypełnią płytę hali Spodka. Pozostali, mający bilety na trybuny musieli przełknąć gorzką pigułkę. Do tej drugiej grupy niestety zaliczona była moja skromna osoba. „No trudno” przeszło mi przez myśl, „ostatni raz zakupiłem bilet w Bydgoszczy”. Tych co mieli mniej szczęścia wściekłość ogarnęła jeszcze niejeden raz, gdy okazało się, że na płycie jest sporo luzu i wolnego miejsca, niestety – ochrona była szczelna. Tyle tytułem wstępu, tyle dygresji o samej otoczce festiwalu, czas na muzykę!

Zaraz po wejściu do Spodka (a udało mi się na krótko przed planowanym rozpoczęciem imprezy) skierowałem swe kroki na płytę pod sceną, gdyż tam już coś się działo. Spojrzałem na zegarek i oczom nie dowierzałem! Zaczęli przed czasem! Oczywiście nie wpuszczono mnie. Zdołałem chwilę postać w wejściu i wsłuchiwałem się w zupełnie przyzwoity głos wokalistki Moonlight, pierwszej grupy jaka tego dnia wystąpiła w ramach festiwalu. Nie znałem ich twórczości, a jedynie orientowałem się w tym co grają (klimatyczny metal) i wiedziałem, że dla wytwórni Dziubińskiego zrealizowali już dwa pełne albumy. Chłopaki nieźle radzili sobie przy „wiosłach”, brzmienie było zadowalające, dlatego nie dziwiło mnie całkiem miłe i pozytywne przyjęcie. No cóż, musiałem udać się do „swojego sektora G”. Po drodze zatrzymałem się przy stoisku z gadżetami i płytami. Bez rewelacji. Więc wygodnie zająłem swoje (siedzące) miejsce.

Po krótkim secie Moonlight nastała dość długa przerwa, po której na scenę wkroczyli „kolesie” z Acid Drinkers. Zostali wręcz owacyjnie przyjęci przez coraz liczniejszą widownię. Pojawiły się nawet transparenty z nazwą grupy! Nie byłem specjalnie zainteresowany ich występem, jakoś nie polubiłem ich płyt, choć o takich pozycjach, jak „Are You A Rebel?”, „Infernal Connection” czy „The State of Mind Report” złego zdania powiedzieć nie mogę, ba mam je wszystkie na kasetach. Panowie przez 40 minut dali niezłego czadu, wykonując dość przekrojowy materiał, publika bawiła się znakomicie. Kiedy koncert nabierał rumieńców stała się rzecz... przynajmniej dziwna i dla mnie zupełnie niezrozumiała. Otóż nagle zapalono światła, co zupełnie zdezorientowało muzyków i fanów. Kwasożłopy jednak niezrażeni niespodzianką postanowili grać dalej... ale już niedługo, parę minut raptem, gdyż zostali – delikatnie mówiąc – wyproszeni i zmuszeni do opuszczenia sceny! Zupełnie nic z tego nie rozumiałem. Nie ja jeden. Potem nastąpiła ponad dwudziestominutowa przerwa. Techniczni wynieśli sprzęt (perkusję) Acidów i wnieśli bębny następnej kapeli.

W końcu przyszła kolej na niespodziankę. Okazał się nią Kreator! Tu jeszcze dorzucę małą dygresję. Będąc jeszcze w barze dworcowym, przed koncertem, spotkałem kolegę z Bydgoszczy, ba z jednego osiedla, który zdradził mi, że na festiwalu ma pojawić się właśnie Kreator. Nie za bardzo mu dowierzałem, ale nie miałem nic przeciw. Okazało się, że kumpel miał rację. Skąd miał dobre info, skąd ten przeciek? Podłączanie sprzętu Niemców przeciągało się. Wreszcie Mille i spółka wyszli na scenę, owacyjnie witani przez sympatyków thrashu. Jednak już podczas wykonywania pierwszego numeru wiadomym było, że Kreator nie zaliczy tego gigu do udanych. Dziwne trzaski przy solówkach, rzężące gitary, prawie niesłyszalny wokal nie rokowały najlepiej. Co jest!? Zadawała sobie pytanie publika. Muzycy też byli podenerwowani. Na płycie fani coś tam jednak słyszeli, stąd poza gwizdami także gdzieniegdzie pojawiają się oklaski!?! A może to ironiczny tylko znak dezaprobaty dla pracy technicznych... sam już nie wiedziałem. Coś niedobrego działo się ze sprzętem. I tak było niemal przez dwadzieścia minut. Widownia z trybun przeraźliwymi gwizdami dała wyraz całej sytuacji. Po czwartym kawałku coś na chwilkę się poprawiło, ale na krótko, bowiem na krótko techniczni/akustyk (cholera wie kto tu zawinił) opanowali sytuację. Niemcy zagrali kilka starszych numerów i coś z nowego materiału, czyli z bardzo klimatycznego „Outcast”. Muszę przyznać, że Kreator zaprezentował się bardzo thrashowo i brutalnie, zarówno od strony wizualnej, jak i muzycznej. Nijak się to niestety nie przełożyło na sam odbiór ich dokonań. Minęło niewiele ponad pół godziny uporczywej walki o brzmienie i występ legendy thrashu z Niemiec zakończył się. Niespodziewanie i nagle. Wkurzony Mille przeprosił... nie wychwyciłem dokładnie co powiedział i panowie zeszli ze sceny. Nie wiem czy muzycy sami zorientowali się, że na takim sprzęcie nie da się pociągnąć normalnego gigu, czy też do akcji wkroczył pan Dziubiński i zdecydował, że chłopaki już się... wystarczająco „nagrali”. Nic z tego nie zrozumiałem, pewnie nie tylko ja. Być może takie były wcześniejsze ustalenia i uzgodnienia, że ekipa Mille’go ma do dyspozycji ledwie nieco ponad pół godziny, ale za bardzo nie chciało mi się w to wierzyć, wszak mieli oni być jedną z głównych atrakcji, niespodzianką i gościem specjalnym. Trudno mi było uwierzyć także i w to, że takie „jaja” ze sprzętem mogą mieć miejsce na tej rangi festiwalu. Wstyd po prostu!

Po tych negatywnych emocjach nastała krótka przerwa. Nad sceną dość szybko pojawiła się olbrzymia płachta z... Edisonem na środkowym miejscu. Napis pod nim oznajmiał wszem nie mniej, nie więcej, że za moment „niejaki” pan Bruce Dickinson zaprezentuje nam, znaczy się przybyłym (w liczbie jakieś 4-5 tysięcy) muzykę z płyty „Accident of Birth”. Przyznam się bez bicia, czekałem na ten moment z dużym zniecierpliwieniem, tym bardziej, że do tej chwili nie miałem okazji uczestniczyć w koncercie frontmana Iron Maiden (jak także samej Żelaznej Dziewicy). Po raz pierwszy przyszło mi obcować z taką muzyką na żywo. I wreszcie, punktualnie o godzinie 19.00 zaczęło się. Na scenie pojawiła się trójka muzyków (wśród nich rozpoznałem Adriana Smitha), a po krótkiej chwili wbiegł mały, krótko obcięty, ubrany w skórzaną kurtkę i krótkie spodenki Dickinson. Pierwsze „wizualne spostrzeżenie” miałem mieszane, gdyż nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Smith bardzo się postarzał, w stosunku do ostatnich oficjalnych fotek Iron Maiden, z nim jeszcze w składzie. Chłopaki rozpoczęli żwawo, od tytułowego nagrania z promowanej płyty. Refren – „Welcome home...” śpiewała cała publika. Zaraz po „Accident of Birth” muzycy wykonali średniawy jak dla mnie „Starchildren”, ale zabrzmiał on bez zarzutu, naprawdę został sprawnie zagrany, zwłaszcza od strony gitar. Zastanawiałem się kiedy Dickinson zaśpiewa coś z repertuaru Ironów. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, gdyż po kolejnym, trzecim numerze z solowej płyty dostałem... wszyscy dostaliśmy „2 Minutes 2 midnight”, jeden ze szalagierów z płyty „Powerslave”! Cała sala szalała, zaś Bruce krzyczał: „Scream for me Katowice!”. I jeszcze ta noga postawiona na głośniku... i ten sposób poruszania się – wypisz, wymaluj, jak za dobrych – „maidenowych” lat (och te koncerty z lat 80tych, znane mi niestety tylko z kaset VHS). Doskonały nastrój podtrzymał bardzo dobry, energiczny „Darkside to aquarius”. Naprawdę znakomita kompozycja, która zabrzmiała na żywo bez zarzutu. Po niej Bruce zaprezentował tytułowy utwór ze swej pierwszej solowej płyty, czyli „Tattoed Millionaire”. Stanowił on takie typowe, zwolnienie, moment na złapanie oddechu dla fanów, numer wszak do ciężkich nie należy i rzeczywiście wyczuwało się duży luz, swobodę... słowem iście rockowe danie w metalowym sosie. Potrzebna była taka chwila wytchnienia, bowiem następnym w kolejności okazał się porywający „Road to hell”. To nagranie na krążku bardzo przypominało, stare dobre, najlepsze czasy Iron Maiden. Nie muszę dodawać, że w wersji „live” zabrzmiało nie mniej przekonywująco. Świetnie odegrane, z dużym pazurem, miód na uszy... i brawa dla Adriana. Nie mogło zabraknąć także świetnej ballady z płyty „Balls to Picasso”, a mowa o nieśmiertelnym „Tears of the Dragon”. W mej pamięci na długo utkwił ten właśnie kawałek z gitarą akustyczną i chwytliwym, porywająco zaśpiewanym refrenem. Zasadniczą część koncertu wieńczył nieśmiertelny „Powerslave” z dorobku Żelaznej Dziewicy. Fani przyjęli go, jak też cały koncert Bruce’a bardzo owacyjnie i żywiołowo. Szkoda, że trwał tak krótko! Ale jak na jedną z gwiazd wieczoru przystało, nie mogło zabraknąć bisów! Dickinson z kolegami zagrali jeden... za to jaki! „Run to the Hills”, po którym wokalista pożegnał już publiczność, obiecując przy tym, że za rok znów zawita do naszego kraju... promować następny swój album. Żegnany gromkimi brawami zniknął po niespełna godzinie znakomitego koncertu. Bruce udowodnił, że jest wciąż w znakomitej formie, a pamiętając bardzo przeciętne koncertówki Iron Maiden z 1993 roku (z wokalami pozostawiającymi wiele do życzenia) miałem co do tego spore wątpliwości. A w Spodku zarówno stare, jak i nowe hity zaśpiewał bez zarzutu, z dużym wigorem, dając jasno do zrozumienia, że nikt inny lepiej nie zaśpiewa „jego” kawałków z dorobku Maiden. Pokazał, że wciąż jest nie tylko znakomitym wokalistą, ale też i frontmanem. Przez cały występ dyrygował publiką, zachęcał (z powodzeniem) do tego by włączała się ona do wspólnego śpiewu... świetnie kierował nią.

Kiedy tylko Dickinson zszedł ze sceny, udałem się na krótki posiłek, ot zjadłem małą kolacyjkę, przygotowaną jeszcze w domu. Ledwie wróciłem na swoje miejsce, a pod sceną zrobił się duży ruch. To część fanów przedarła się przez ochronę... kurcze, a jednak co niektórym udało się! A może ochroniarze sami odpuścili. Jeszcze chwila i zgasły światła. Słychać śliczne intro... zerkam na zegarek, jest 20.20. Pojawiają się sylwetki muzyków. I nagle... miałem wrażenie, że to perkusista jakby pociągnął sznureczek w dół... i płatcha rozwinęła się, a oczom widzów ukazał się skromny wizerunek z okładki ostatniej płyty

MEGADETH!!!!

Jeeeest... gromkie okrzyki powitały zespół. Zaczęli od „Holy Wars”z nieśmiertelnego „Rust in Peace”. Sala oszalała, nic dziwnego, wszak to żelazny punkt każdego koncertu Amerykanów, w dodatku bezbłędnie i z wigorem odegrany. Kawałek zabrzmiał dobrze, wyraziście, nic dziwnego, że został przyjęty owacyjnie. Jeszcze większy czad i moc udzielała się przy następnej kompozycji, którą okazał się „Wake up Dead” z „dwójeczki”. Totalne zniszczenie! Miazga, jest wręcz rewelacyjnie. Przypomniał mi się koncert z Pragi, sprzed dwóch lat, kiedy podczas tego nagrania zespół miał kłopoty z brzmieniem. W Spodku wszystko zagrało jak należy, perfekcyjnie wręcz. Po dwóch starszych utworach i powitaniu zespół serwuje fanom pierwszy numer z nowej płyty „Cryptic Writings”. Na dzień dobry poleciał „Sin”. Na albumie brzmi on tylko metalowo, na koncercie wyszedł znacznie ciężej, niczym kawał nowoczesnego thrashu. Jak dla mnie bomba! „Reckoning Day” i „Hangar 18” z super solówkami rozgrzewają publiczność do białości. Na scenie ciągły ruch, nie to co w Pradze! Już wiedziałem, że ten występ Megaśmierci będzie znacznie lepszy i po prostu taki jak należy. Od strony technicznej – bez zarzutu, dobre światła, zaangażowanie muzyków i świetne przyjęcie fanów. Zdziwiły mnie trochę zmiany w wyglądzie chłopaków. David Ellefson ściął zupełnie włosy, Marty Friedman chyba o połowę skrócił „loczki”... no, poszli za „przykładem” Metalliki... Tylko po co? Bo wygodniej, czy czas na zmiany, a może już co niektórzy wyrośli z długich włosów? No, ale koniec czepialstwa, ha,ha. Wszak przedstawienie trwa dalej...

Pora na „Angry Again”! jeden z mych ulubionych numerów. Odegrany nieco inaczej niż się do tego (znaczy z wersji studyjnej) przyzwyczaiłem. Inaczej i chyba trochę bez werwy. Na moje, był to jedyny słabszy punkt programu, a szkoda bo bardzo mi zależało na dobrym odbiorze tej jakże chwytliwej kompozycji. Ale dalej już było wszystko znakomicie i zaskakująco, gdyż formacja zaprezentowała nam całego nieco dłuższego seta z promowanej płyty. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie „A Secret place”... zwiewnej, aczkolwiek ciekawej kompozycji. A jednak ją zagrali! I to jak zagrali, znacznie soczyściej i ostrzej niż na płycie. Miły grubasek z gęstą czupryną, siedzący obok mnie aż cmoknął i wycedził „dobry ten Megadeth, cholernie dobry!”. Później przyszła pora na już znacznie szybszy i żwawszy „She Wolf”, przy którym wielu fanów ostro „miotało” czuprynami. Skoro czad, to czad! Na całego. „Use the Man” z pewnością nie jest tak mocne jak poprzednie numery, ale nie popsuło ogólnie korzystnego wrażenia. Mocno wybrzmiał także „Almost Honest”, po którym Friedman popisywał się wspaniałymi solówkami, stojąc sam na scenie, dając chwilę wytchnienia swoim kolegom. Gdy zespół ponownie w komplecie pojawił się na scenie otrzymałem cios prosto w oczy/uszy. Otóż przyszła pora na mój zdecydowany faworyt z całego dorobku Megadeth, czyli nieśmiertelny „In My Darkest Hour”. Zagrali bardzo dobrze, kawałek zabrzmiał tak, jak „tygryski” lubią najbardziej, czyli drapieżnie. Palce lizać. Następujące potem solo basowe Ellefsona stanowiło tylko przygrywkę do nostalgicznego, pięknego „A Tout Le Monde”. Jedyna prawdziwa ballada Megadeth spodobała się wszystkim. Zresztą nie mogło być inaczej. Niecierpliwie sprawdziłem czas... grali już godzinę, znaczy się pewnie lada moment zakończą występ, w Pradze tak było, kiedy po godzinnym secie dorzucili pół godziny bisów! Tym razem jednak tak nie było. Panowie bez wytchnienia łoili dalej... „Trust” z nowej płyty... i co to? Nagle Mustaine wdaje się w dialog z publicznością... otóż proponuje fanom, by ci powtarzali po nim: „We go... home!”. Przeraźliwe NIEEEEE (jakby Rudy miał zrozumieć:)))) stanowi odpowiedź widowni. Pewnie, że jeszcze nie czas kończyć. Najwyższa pora na coś z „Countdown to Extinction”, więc pobrzmiewa masywny, mocny „Sweeting Bullets”, za nim zaraz Menza raczy nas popisami na garach, po czym fani mogą się wyszaleć przy czadowym „Symphony of Dectruction”. W tym ostatnim znakomitą solówkę „strzela” sam Mustaine. Wystrugał wyrąbiste solo... „aż mózg” staje – jak wysapał zmęczony, ale szczęśliwy grubasek szalejący obok mnie. Super muzyka, świetne światła, znamienity koncert. Ale najlepszy moment jeszcze przed nami! Bo oto kapela serwuje „Peace Sells”, w którym połowę refrenu śpiewał Dave, a połowę fani. Kawałek ten jednak nie przebrnął dalej niż do połowy... gdyż nagle... a co to? Tytułowy szlagier z „dwójeczki” w jednym mgnieniu oka zmienił się w huraganowy atak... w postaci „FFF” z promowanej płyty! Wow... jak to fantastycznie wymyślili! Po prostu wpletli w środek sztandarowego nagrania najbardziej punkowy, zadziorny numer z „Cryptic Writings”. No niezły numer, chłopaki włączyli doładowanie, drugi bieg. Gwałcący umysł „FFF” kończy się bardzo szybko... znaczy się zgodnie z przewidywaniami, wszak to bardzo zwarty, krótki numer... a panowie bez przerwy dalej ciągną „Peace sells”. I słusznie... Tyle, że zaraz potem Mustaine oznajmia fanom, że to już koniec koncertu... „dobranoc!”. Publiczność rzecz jasna nie daje za wygraną i „wyje” – znaczy się skanduje: Megadeth! Megadeth! Przecież wszyscy liczą jeszcze na bisy! Po kliku minutach na scenę powraca... sam Mustaine, już bez czarnej koszuli. W milczeniu stoi z gitarą i patrzy jak tłum faluje i wiwatuje na jego cześć. Ja już wiem, że za chwilę będzie coś na co chyba wszyscy czekali – „Anarchy in the UK”. I rzeczywiście, tak jak w Pradze, lider Megadeth rozpoczyna ten kawałek. Po chwili dołączają się do niego pozostali muzycy Megadeth... oraz koledzy z Kreatora. Tego akurat już nie widziałem, gdyż w połowie numeru wybiegłem z hali, kierując się w stronę dworca PKP, by zdążyć na pociąg do Bydgoszczy. Doczytałem później, że „Anarchy in the UK” było ostatnim kawałkiem jaki zabrzmiał w Spodku... czyli nic prawie nie straciłem. Koncert zakończył się tuż przed 22.00. Na pociąg zdążyłem!

To był naprawdę udany wieczór. Warto było tłuc się pół Polski do Katowic, gdyż zarówno Bruce Dickinson i szczególnie Megadeth dali naprawdę świetne występy. Megadeth wypadł przy tym znacznie lepiej niż dwa lata temu w Pradze. Tu był ciągły ruch (może nie tak duży jak w przypadku ekipy Dickinsona), była siła, czad, ekspresja. Wypada dodać, że panowie zaprezentowali aż siedem nowych kawałków, które zabrzmiały ostrzej i lepiej niż na płycie. Śmiało zaryzykuje stwierdzenie, że gig Megadeth dorównał występowi Metalliki z 1996 roku, też ze Spodka, może nie przebił tamtego (jakże wypieszczonego, wypasionego) wydarzenia, ale nie był słabszy. Megadeth z całą pewnością nie zaprezentował takiego show, jak Ulrich ze swą drużyną, ale liczy się sama muzyka, a ta po prostu wciągała i porywała. Na uwagę zasługuje też fakt, że obyło się bez większych „zadym” na widowni, która w całkiem sporej ilości zawitała do Spodka. A trzeba dodać, że coraz więcej w naszym kraju dobrych koncertów, więcej niż w latach 80tych i niektórzy fani muszą wybierać, wszak nie każdy może być na wszystkich możliwych imprezach. A dzień wcześniej w Spodku koncertowało Whitesnake, zaś dwa dni później w Poznaniu gościliśmy Paradise Lost. Osobną kwestią pozostają niezrozumiałe „ekscesy” organizacyjno-techniczne na występach Acid Drinkers i Kreatora. Ale o tym już było wyżej. Uf wystarczy!

(Bydgoszcz, listopad 1997)


Ostatnio edytowany przez Anka, Śro Paź 07, 2009 12:37, edytowano w sumie 1 raz

Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Re: koncerty Megadeth
PostWysłany: Wto Paź 06, 2009 16:06 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
Strasznie Ci dziekuje Pisarzu - Tomku !!!
Relacja jest perwesyjnie drobiazgowa, uchwyciłes za pomoca swych wspomnień kawał ducha tamtego festwalu, można prawie poczuc jakbyśmy tam razem z Toba byli :) Duże łał i brawa za barwna opowieśc.

Anka napisał(a):
Wkurzony Mille przeprosił... nie wychwyciłem dokładnie co powiedział


Podobno wspomniał coś o "fucking Stage" - pamietam to z relacji z Tylko Rocka, można sie domyślec jak badzo był wkurzony :)

Anka napisał(a):
otóż proponuje fanom, by ci powtarzali po nim: „We go... home!”. Przeraźliwe NIEEEEE (jakby Rudy miał zrozumieć:)))) stanowi odpowiedź widowni.


A to ciekawe, prawdopodobnie miał na myśli, że zaraz po tym koncercie wracaja domu, bowiem koncert w Spodku był ostatnim na trasie.

A takie drobiazgowe wspomnienia są bezcenne:

Anka napisał(a):
Miły grubasek z gęstą czupryną, siedzący obok mnie aż cmoknął i wycedził „dobry ten Megadeth, cholernie dobry!”.


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 35 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Google [Bot] oraz 5 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group