No to mamy najgorszą płytę Slayera w całej ich działalności. Myślę że chcieli po prostu skończyć płytę nad którą zaczęli pracować i wyciągnąć trochę pieniędzy z tego. Ale hajsu z tego to dużo nie będzie... Nawet Atrocity Vendor jakoś tak gorzej na tej płycie brzmi niż 5 lat temu na singlu. Aż sobie za chwilę porównam. Edit: Już porównałem. Zmienili partie perkusji, w efekcie na "Repentless" mamy do czynienia ze słabym numerem, któremu brakuje ognia. Bardzo lubię partie Bostapha z czasów "Diabolus in Musica", ale największym minusem w takich numerach jak Repentless, Implode i Atrocity Vendor jest właśnie on. Strasznie słabe partie nagrał. Po prostu "brawo" za zepsucie dobrego kawałka sprzed 5 lat. Powiem tak: albo przywrócą Lombardo za gary, albo lepiej już nie nagrywają kolejnych płyt.
Edit 2:
Sytuacje za perkusją jeszcze lepiej ilustruje porównanie "Repentless" z "World Painted Blood". Ta druga płyta ma naprawdę dużo mocy dzięki Lombardo. Dzięki temu można zapomnieć, że solówki były nijakie (jak to zawsze w Slayerze), że bywały też nietrafione numery takie jak Beauty Through Order czy Human Strain. Teraz wychodzi na jaw, że Hanneman i Lombardo dawali na "Christ Illusion" i "World Painted Blood" najwięcej "mięcha" do muzyki w tamtym czasie , ale to wyrzucenie Lombardo najbardziej zepsuło moim zdaniem nową płytę. Szkoda mi Bostapha, bo w latach 90-tych w Slayerze dawał sobie świetnie radę, ale nie wytrzymał próby czasu. Przede wszystkim mnie zaskoczyło to, że brakuje w jego grze na "Repentless" mocnego uderzenia w gary, co było jego znakiem firmowym. Zawsze był nieco wolniejszy od Lombardo, ale nadrabiał to mocnym uderzeniem i większą ilością rytmów ("walców") do pomachania głową aniżeli do rzezi pod sceną (co o wiele częściej preferuje na koncertach, ale kiedyś trzeba odsapnąć). Z kilka przykładów się znajdzie : 213, Perversions in Pain, wolniejsze momenty Point, Death's Head a zwłaszcza Wicked . Podsumowując, nowa płyta Slayera pokazuje, że można nawet przeżyć średnie riffy (zdarzyło się to nawet na South of Heaven, gdzie dwa kawałki są tak nieciekawe, że nigdy nie pamiętam ich tytułów, nawet teraz) , nijakie solówki, ale beznadziejnej perkusji już nie, zwłaszcza gdy połowę numerów stanowią teoretycznie killery, w których nie da się nic nowego wynaleźć, więc tym bardziej perkusja się przydaje.
_________________ "I am the table!"
|