Czas dorzucić swoje 3 grosze:
Dużo wody musiało w Wiśle upłynąc zanim w pełni doceniłem Countdown To Extinction. Dopiero w ubiegłym roku mi sie to udało.
Ja zawsze lubiłem skomplikowaną muzyke, również metal, wiec jak pierwszy raz usłyszałem dajmy na to Symphony Of Destruction to złapałem sie za głowe
Poznając jednocześnie Rust In Peace i CTE - ten ostatni niestety mnie zawiódł. I do dziś nie przepadam za prostym metalem, ale Coutdown jest pozycją szczególna w swej kategorii, by to zrozumiec potrzebowałem naprawde wielu lat.
Siła tej płyty sa świetne kompozycje, absolutnie nie ma na niej jakiejś niepotrzebnej chocby nutki, w dziedzinie prostoty doszlifowano materiał w sposób fenomenalny. Bardzo sobie cenie to, że żaden kawałek nie jest w żaden sposób przedobrzony nadmiarem melodii ani wydłużeniem ich kontrukcji - wszystko ma idealne proporcje, ani przez moment nie czuć przeładowania, przedobrzenia, co tak bardzo raziło na Youthanasii.
Natomiast najwiekszym minusem tej płyty i powodem, dla którego przez tyle lat nie mogłem sie do niej przekonac jest mało zdróżnicowany materiał całości. Z pośród 10 pierwszych kawałków o żadnym nie można powiedziec, że jest szybki, bądz jakos bardziej radykalnie odrózniajacy sie od reszty, nawet w obrębie konkretnych kompozycji nie ma chocby chwilowych przyśpieszeń. Oczywiście jedynem wyłomem jest ostatni Ashes In Your Mouth, ale by poczuć odmiane trzeba przebrnąc całą plyte, co jest troche dziwne a w praktyce nieco męczące.
Myśle, że wystarczyło dodać 2-3 szybsze kawałki w srodek płyty a wtedy całość byłaby bardziej róznorodna i porywajaca (właśnie m.in. dlatego tak bardzo cenie sobie Criptic Writings
).
I łatwo sobie wymyślec jakich konkretnie utworów tu brakuje - Breakpoint i New World Order oczywiście. Pierwszy jest całkiem żywiołowy i "do przodu" jakich na CTE właściwe nie ma, drugi zaś swoją końcówka narobiłby na płycie troche pożadanego zamieszania.
Tyle marzeń...wracamy na Ziemie i bierzmy sie za to co jest:
Skin O'My Teeth - Bardzo udane wejście, chcociaż jakby sie tak dobrze zastanowić to jest to chyba najsłabszy utwór na płycie. Średnie tempo, całkiem żywiołowy numer, są ostre pazurki i kilka fajnych patentów - idealne na początek płyty, na zasadzie bawmy sie dobrze ale bez zbytnich szaleństw. Kawałek nie posiada jakos wielce zapamiętywalnych elementów - riff, solo, melodia - wszystko dość pospolite, jednak zawsze słucha sie tego dobrze. 8
Symphony of Destruction - Utwór legenda. Mam wrażenie, że wiecej w nim tej tej legendy niz geniuszu. Riff - tu nie bede oryginalny - jest moim ulubionym w całej historii Megadeth. Piekna i zaskakujaco lekka melodyka i średnie jak na mój gust solo są tylko dopełnieniem do gitarowych dwóch chwytów, które prowadza i dominują całość. Jeśli mam byc szczery to Megadeth stac na wiele wiecej (wystarczy posłuchac jak cudownie ten utwór urozmaicono przebogatym srodkiem na koncertach, chociażby na Rude Awakening - za tamtą wersje dycha jak nic!) i choć utwór bardzo sobie cenie rówież za mocno zachowawczą wersje studyjna, to z całą pewnościa jest to troche przereklamowany szlagier. 9
Architecture of Aggression - Tutaj juz na wstępie zostejemy skaksowani potęgą brzmienia gitar. Niesamowiecie masywny numer poparty nie banalna melodyka i znów śrenio rewelacyjnym solem, zawsze wywołuje we mnie pozytywne mrowienie. Zauwazcie, jak szybko sie kończy - pomysły wykorzystano i nie wydłużamy ich - cenie to bardzo. Dzieki temu pozostawia taki pozytywny samczek niezaspokojenia. 9
Foreclosure of a Dream - I zaczyna sie bolączka z brakiem wiekszych porywów...bo w tym momencie po 2 wolniejszych numerach az prosi sie przyłozyc czymś szybszym - jakże idealnie by tu pasowało Breakpoint...ech. Mamy ballade za to...Jedną z moich ulubionych: wcągającą, ujmującą, poruszająca, targającą sumienie...liryczny Mustaine zawsze wywołuje u mnie emocje. Melodia dotyka nieba...9
Sweating Bullets - Jest w miare żwywiołowo, chociaż nie dostatecznie by oderwać sie od momotonii, tempo śrenie. Kawałek, który nie potrzebuje specjalnego komentarza...słychac, że Rudzielec słuchał często sabbatowego "War Pigs". Chyba nikt nie jest zawiedziony. Środek bardzo sie udał: torpedujace motywy, solo ponad standard na płycie i te ocieżałe, przytłaczające riffy...9
This Was My Life - ten utwór odkryłem sobie jakby na nowo; przez lata nie zauważałem go zbytnio, troche ginał w cieniu pzebojów z tej płyty, aż wreszcie coś mnie poruszło jak usłyszałem wersje live. MELODIA. Boszzzz, po prostu sie rozpływam, refren jest zwyczajnie boski, chwyta za serce i nie ma to tamto
A wokół konsekwentnie ostre riffy, które przytłaczają maksymalna prostota i walą prosto między oczy. Odkryłem to "COŚ" i niekomu nie oddam
9
Countdown to Extinction - i jest jeszcze lepiej. Dla mnie ten utwór posiada najpiękniejszą melodie w historii Megadeth. Bezsprzecznie. Refren po prostu zabija, a gra basu w momencie żeńskiego wokalu jest po prostu nie do wymazania. Moge tylko dodac epitety, które napisałem przy Foreclosure of a Dream, brak mi słow do opisania TAKIEGO rodzaju piękna...10
High Speed Dirt - odrobinke szybsze tempo, wielki plus za malutka, ale zawsze odmiane. Co prawda od zawsze wydawał mi sie najsłbaszym kawałkiem na płycie, ale bez niego Countdown zginąłby kompletnie w monotonii. Sam w sobie bardzo luzacki, prosty i pięknie bluesowy w pewnym momencie. Dostajemy tez sporo solówek chociaż bez emocjonalnych zrywów. Dobry odpoczynek od tych wszystkich toczących sie jak magma wałków. 8
Psychotron - a tutaj zabserwowałem tendencje spadkowa. Kiedys ubóstwiałem, dziś nic poza zwykłym uwielbieniem. Konstrukcja podobna do This was My Life ale oddzaiływanie melodii juz nie te. Nie wiem ale obecnie refren ciutke mnie drażni, jest tak prosty, że az banalny (a w końcówke te "Part bionic and organic" odrobinke juz przedobrzono), zdecydowanie wole zwrotki, w których Mustaine jest niesamwoicie jadowity. Riffy zabijają prawidłowo (ach te brzmienie!), a najbardziej cenie sobie końcowy motyw. Solo pozostawia wiele do życzenia...8
Captive Honour - I znów serce zaczyna mocniej bic. Prawie każda kompozycja Rudego zaczynająca sie od delikatnego wstępu jest przdsmakiem do bardziej ambitnej całości - nie inaczej jest i tym razem. W powodzi utworów o konstrukcji zwrotka-refren na tej płycie to cudowne urozmaicenie. Z początku niby sielanka, ale dośc szybko wyłaniają sie z tego bardziej niepokojące elementy; równo z początkiem mocniejszych wejsc i deklamacji jakiegoś obcego głosu (któz to? Może Nick Menza?) Rudy wspaniale zawodzi przestrzenia swojego pięknego wokalu - cudowny moment!! Troche przejść i potężnych riffów i dostajemy czesć właściwą, która mnie rozwala bez reszty zarówno niezwyle chwytliwym refrenem jak i zwrotkami, w których Dave bardzo przekonująco uzycza swych strun głosowych - jest wściekły jak nigdy. A całości tego genialnego kawałka dopełniają najlepsze jak dotąd solówki - musze przyznać, ze na CTE Friedman na wspólke z liderem są wyjątkowo zachowawczy solówkarstwo, graja zazwyczaj krótko, prosto i bez popisów - a tu w nagrode mamy prawdziwy w ogień w łapach tych panów, którzy przed finałem postanowili sie opamiętać - przed ostatnim refrenem po prostu wymiatają! A w finale dla zmyłki przyłożą jeszcze mocniej... 10
Ashes in Your Mouth - Jakże inne jest to nagranie od całej reszty, mam podejrzenia, że to jakas pozostałość z poprzedniej sesji, bo kawałek jest niesamowicie w duchu Rust In Peace, tak jakby brakujaca jego część.
Ach, co za thrashowy wykop - tnące jak brzytwa riffy, cudowne przyspieszenia i troche połamany rytm w środkowej części, rozbudowane solówki jakości Hangar 18 niemalże (a w pewnym momencie delikatne granie na 2 gitary, które sprowadza mnie na kolana), niewiarygodnie piękne motywy, super oryginalne zakończenie - tu az kipi od pomysłow i rozwiazań - Nobla mu!
A w tym wszystkim nie zabrakło niesamowicie pięknej melodii na właściwie obu refrenach - ten drugi został powtórzony w końcówce już bez wokalu - coż za prześliczny motyw!!!
Ten obłędny numer można zachwalać w nieskończoność, jest po prostu kwintesencją tego co w thrash metalu najlepsze - w sposób niezwykły i pionierski kończy tę bardzo udaną, lecz ciut monotonna płyte, dając jej solidnego kopniaka na do widzenia. Lepiej byc juz nie mogło (w przypływie emocji mógłbym wręcz napisac, że wole jedno tylko Ashes In Your Mouth od całej Youthnasii razem wziętej, ale chyba ugryze sie z w język
). 20
W ubiegłym roku była to jedyna plyta Megadeth, której słuchałem nałogowo, teraz moge śmiało powiedzieć: nareszcie doceniłem jej wielkosć. Ona ma w sobie taka kliniczną prostote, ale wymowną w sposób maksymalny, rzadko tak prosta muzyka mnie porusza, jeśli tak sie dzieje, to musi być to coś natchnionego duchem istoty wyższej. Mustaine mówił, że podczas tworzenia i nagrywania materiału na CTE coś mu odbiło by dopieścić, dopełnić, doszlifować każdy najdrobniejszy szczegół - i to właśnie słychać, tutaj praktycznie nie ma zbednych momentów, wszystko jest takie na swój sposób absolutne, idealnie skończone. A gdyby jeszcze wpuszcono ze 2 szybsze kawałki, to Rust In Peace mógłby mieć wtedy poważnego rywala...
Countdown To Extinction można oceniac w dwojaki sposób: po pierwsze za same utwory, po drugie za całosć. W tym pierwszym przypadku ocena byłaby wręcz najwyższa, bo kawałki absolutnie wszystkie są bardzo udane - od bardzo dobrych, przez genialne po pomnikowe arcydzieła. I w tym wypadku CTE może równac sie z Rust In Peace. Ale...jest jedno ale. Całosć robi już zdecydowanie mniejsze wrażenie, jak już wyżej pisałem: na płycie wyraźnie brakuje urozmaicenia. To najwieksza i chyba właściwie jedyna wada tego dzieła (no i te średnie solówki możnaby wytknać, aczkolwiek ta płyta nie jest juz thrashowym wyścigiem i pirotechniką - Friedman trafił - poza kilkoma chlubnymi wyjątkami - w lżejszą nute). Dlatego ocena całości w moich oczach ostatecznie troche sie zaniża. Chociaz do ideału zabrakowło bardzo nie wiele...
Ocena ogolna 9/10