Bardzo ich lubię - to od nich zacząłem słuchać metalu i do dziś mi się nie znudzili. Uwielbiam śpiew Dickinsona, charakterystyczną grę McBraina, wręcz mistrzowskie popisy gitarowe Murraya, Smitha i Gersa, oraz równie genialny bas Harrisa. Szkoda tylko, że niektóre ich albumy są aż za bardzo do siebie podobne (chociażby debiut i Killers). No i ich wczesnej twórczości jak dla mnie nie można nazwać heavy metalem - bardziej hard rock
Oceny płyt:
Iron Maiden - okładka i produkcja słabawa, tylko co z tego skoro muzycznie ten album jest świetny? Uwielbiam Remember Tommorow, Prowler, Sanctuary, Phantom of the Opera i Transylvanię, pozostałe kawałki na płycie również są bardzo w porządku. 8/10
Killers - niby lepsza produkcja niż wcześniej a i kompozycyjnie podobny poziom, ale jakoś nie za bardzo lubię tę płytę. Poza Wratchild i Purgatory nie słucham już tej płyty, najgorsze jest to, że sam nie wiem dlaczego. 6+/10
666 - wokalny debiut Dickinsona i album uznawany przez wielu za najlepsze wydawnictwo formacji, moim zdaniem niesłusznie, aczkolwiek płycie niewiele brakuje do miana najlepszej. Kocham całą płytę poza Gangland, który uznaję za zupełnie niepotrzebny wypełniacz. 9/10
Piece of Mind - wraz z Seventh Sonem moja ulubiona płyta zespołu. Co się będę rozpisywał - oba albumy są genialne i posiadają w sobie wszystko, co potrzebne w dobrym heavy metalu, czyli bardzo dobre i zróżnicowane kompozycje, świetny klimat i odpowiednia produkcja. 10/10
Powerslave - niezbyt często słucham ale w gruncie rzeczy bardzo fajna rzecz, właściwie jedyny numer który mi średnio pasuje to The Duellists, zaś kawałek tytułowy to pierwszy i jeden z najlepszych kawałków Żelaznych jaki słyszałem. 8/10
Somewhere in Time - w zasadzie mogę napisać to samo co wyżej + syntezatory, z tym że kawałek przy którego słuchaniu nie dostaję ataku ekscytacji to Sea of Madness
, a utwór prawie-tytułowy to również jeden z żelaznych klasyków
8/10
Seventh Sona opisałem wcześniej więc tu podam tylko ocenę, która jest równa 10/10
No Prayer for the Dying - w sumie ani mnie nie grzeje ani nie ziębi, 5/10
Fear of the Dark - przebojowy album, kolejna świetna rzecz, szkoda tylko że obok wielkich hiciorów są na tej płycie także totalne sraki pokroju Weekend Warrior, tym niemniej 8/10 się należy
The X Factor i Virtual XI - nudne sraczki, niedawno nawet lubiłem te albumy ale obecnie strasznie mnie męczą, przede wszystkim nie odpowiada mi wokal, który może nie jest tragiczny, ale do IM kompletnie nie pasuje (nie mogli na nowego wokalistę wziąć kogoś z wysokim głosem?), a większość utworów to powolne i męczące granie bez absolutnie żadnej pary. Owszem, na tych płytach jest kilka zajebistych kawałków (choćby The Clansman i Sign of the Cross), ale prawdziwego powera zyskują dopiero na żywo i z Dickinsonem na wokalu. 3/10
Brave New World - powrót Dickinsona do kapeli i zarazem powrót do korzeni. Świetne granie po prostu, jest tu wszystko, za co lubię ten zespół, no i przede wszystkim nie ma tu rzygów jak na The X Factor
Cały albumik łykam bez popitki, choć nie uznaję go za największe dzieło bandu. 9/10
Dance of Death - często zjeżdżana płyta, osobiście nie mogę zrozumieć jej krytyki - w sumie mogę ją uznać za kontynuację Brave New World na równie wysokim poziomie. 8+/10
AMOLAD - jest tu progresywność jak na albumach z Bayleyem, i jednocześnie nie ma tu tego nudnego gówna jak na tamtych płytach
Całość jakiejś euforii może u mnie nie wywołuje, ale zła rzecz to na pewno nie jest. 7+/10
The Final Frontier - nie słuchałem i jak na razie nie mam zamiaru, aczkolwiek na pewno w końcu kiedyś przesłucham, gdyż słyszałem skrajne opinie na temat tego albumu, więc i ja - jak na fana przystało - będę musiał się do tej płyty ustosunkować.