Megadeth Info Forum

Forum poświęcone amerykańskiemu zespołowi metalowemu Megadeth
Obecny czas: Pią Cze 28, 2024 10:32

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 252 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 13  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: Pią Mar 26, 2010 20:04 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Cytuj:
Z Beatlesami sie z Toba nie zgadzam. Wg mnie A Day In The Life czy Tomorrow Never Knows to jest prog, tyle sa to kawalki Beatlesów i w kontekście ich muzyki to zawsze bedzie psychodelia. A Day to jest czysty symfoniczny prog

A Day In The Life - tutaj jeszcze bym się zgodził, tylko widzisz - to jest już "Pieprz" ;)
Generalnie oczywiście zgadzam się z tym, że to Revolver był tym pierwszym przełomem. Tak jak piszesz: "pierwszy większy przełom", "od niego wszystko się zaczęło". Tylko właśnie - co się zaczęło? Prog rock? - moim zdaniem jednak jeszcze nie. Psychodelia zdecydowanie bardziej, dlatego jeśli ktoś napisałby kiedyś książkę pt.: "Psychodeliczny Urock", to z pewnością zacząłby swe rozważania właśnie od Revolvera. Poza tym osobiście uważam, że Revolver był wielkim przełomem ale w zdecydowanie szerszym, ogólnomuzycznym znaczeniu, a nie tylko w kontekście takiego czy innego gatunku. Dlatego w kontekście tylko i wyłącznie rocka progresywnego uważam za jak najbardziej uzasadnione rozpoczęcie jego analizy właśnie od "Pieprza". Mógł autor oczywiście zacząć od Revolvera - ale też nie musiał. Zresztą tak jak już pisałem - równie dobrze możnaby zacząć pisać poczynając od bluesa z drugiej połowy 19-ego wieku, w końcu to jest przecież początek wszystkiego ;)
Dodatkowo za "Pieprzem" i jego przełomową progresywnością przemawiają również - i tu powołam się na Edwarda Macana - świadomy eklektyzm oraz nawiązania do klasyki, jak np. baroku w "She's Leaving Home".
Co do konceptualności tej płyty, to zgodzę się że w późniejszym klasycznym rozumieniu concept albumu, to rzeczywiście niewiele miał z nim wspólnego. Mamy tu jednak budowę klamrową, jest powracający motyw w postaci repryzy, tak więc są to pierwsze małe zalążki tego, co w przyszłych latach było w progu powrzechnością.
Cytuj:
Całe 20 stron? :) Czemu nie! :D Jestem na tak :)

Ok, zrobi się :)

EDIT:
Poszło na maila :)


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Sob Mar 27, 2010 13:05 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
bialkomat napisał(a):
Cytuj:
Z Beatlesami sie z Toba nie zgadzam. Wg mnie A Day In The Life czy Tomorrow Never Knows to jest prog, tyle sa to kawalki Beatlesów i w kontekście ich muzyki to zawsze bedzie psychodelia. A Day to jest czysty symfoniczny prog

A Day In The Life - tutaj jeszcze bym się zgodził, tylko widzisz - to jest już "Pieprz" ;)
Generalnie oczywiście zgadzam się z tym, że to Revolver był tym pierwszym przełomem. Tak jak piszesz: "pierwszy większy przełom", "od niego wszystko się zaczęło". Tylko właśnie - co się zaczęło? Prog rock? - moim zdaniem jednak jeszcze nie. Psychodelia zdecydowanie bardziej, dlatego jeśli ktoś napisałby kiedyś książkę pt.: "Psychodeliczny Urock", to z pewnością zacząłby swe rozważania właśnie od Revolvera. Poza tym osobiście uważam, że Revolver był wielkim przełomem ale w zdecydowanie szerszym, ogólnomuzycznym znaczeniu, a nie tylko w kontekście takiego czy innego gatunku. Dlatego w kontekście tylko i wyłącznie rocka progresywnego uważam za jak najbardziej uzasadnione rozpoczęcie jego analizy właśnie od "Pieprza". Mógł autor oczywiście zacząć od Revolvera - ale też nie musiał. Zresztą tak jak już pisałem - równie dobrze możnaby zacząć pisać poczynając od bluesa z drugiej połowy 19-ego wieku, w końcu to jest przecież początek wszystkiego ;)
Dodatkowo za "Pieprzem" i jego przełomową progresywnością przemawiają również - i tu powołam się na Edwarda Macana - świadomy eklektyzm oraz nawiązania do klasyki, jak np. baroku w "She's Leaving Home".
Co do konceptualności tej płyty, to zgodzę się że w późniejszym klasycznym rozumieniu concept albumu, to rzeczywiście niewiele miał z nim wspólnego. Mamy tu jednak budowę klamrową, jest powracający motyw w postaci repryzy, tak więc są to pierwsze małe zalążki tego, co w przyszłych latach było w progu powrzechnością.


Spinajaca całość klamra to dla mnie jeden z niewielu czynników, dzieki któremu daje pierwszeństwo Pieprzowi, bo jest to niesamowicie wazny patent, który może sprawić wrazenie muzycznej suity, tak samo jak połączenie 3 ostatnich utworów. Tak wiec po dłuższym zastanowieniu moge zroumiec, że Sgt. Pepper to jednak pewien krok do przodu wzgledem Revolvera, krok w strone progresu.
Natomaist same utwory na Revolverze maja już wyraźne cychy pomieszania styli, bo przeciez tym pomieszaniem własnie jest progres.
Love You To - muzyka hinduska, For No One - folk, Eleanor Rigby - klasyka, Tomorow Never Knows - trans muzyczny itd...i tutaj musze przyznac, że She's Leaving Home wypada dosć słodko i konwencjonalnie przy Eleanor Rigby, w którym ściana smyków pełni głowna role i cały klimat. Ale z drugiej strony wtracenia klasyki w A Day In The Life przebijaja Eleanor Rigby, dla mnie ten utwor mógłby być na Selling England By The Pound...i byłby jednym z bardziej nowatorskich i wazniejszych tam nagrań. W moim pojęciu proga ten utwor w 100% nalezy do tego stylu, i cieszy mnie, że ze sie ze mna tutaj zgadzasz.

Z Tomorow Never Knows jest troche inaczej. To jest czysty trans, tyle, że zamkniety w ramy 3 minut, ale umówmy sie jego konstrukcja jest otwarta, a utwor jest nieskonczonoscia, mozna go zapetlić do 20 minut. I to tez jest prog, tyle, że w zupełnie innej formie co A day In The Life - bardziej eksperymetalnej, wypisz, wymaluj Can. To nie jest już ta piosenkowa psychodelia z lat 60-tych (zwrotka - refren i ciekawy aranż), to jest kompletnie inny wymiar, moim skromnym zdaniem to najbardziej nowatorkie nagranie Beatli, które do dziś brzmi świeżo i cały czas futurystycznie, toż to brzmi jak techno-rock. Uwazam, że tym nagraniem Beatle wyprzedzili muzyczne trendy o kilka (-dziesiat?) lat. Pamietam jeden numer Chemical Brothers z lat 90-tych, z goscinnym udziałem Noela z Oasis na wokalu - brzmiał własnie jak to nagranie Beatlesów (miał podobnie zapetlony rytm), a świat sie nim zachwycał i tą niby "nowatorskocia" Chemical Brothers i całym tym techno stylem w muzyce rockowej.
Dla mnie Tomorrow Never Knows to rock progresywny. Kropka. Proga nie ograniczam do suit, czerpania z klasyki i wieląwątkowej konstrukcji ze zmiennym metrum, prog jest przekroczeniem barier, pomieszaniem styli, nawet w obrebie 3 minut mozna grac "progresywnie".



bialkomat napisał(a):
Cytuj:
Całe 20 stron? :) Czemu nie! :D Jestem na tak :)

Ok, zrobi się :)

EDIT:
Poszło na maila :)


Dzieki, zaczytam sie na weekend :)
Juz na wstepie miło mnie zaskoczył Jackson z VDGG, w zamieszczonym cytacie.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Sob Mar 27, 2010 13:49 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Yer Blue napisał(a):
Z Tomorow Never Knows jest troche inaczej. To jest czysty trans, tyle, że zamkniety w ramy 3 minut, ale umówmy sie jego konstrukcja jest otwarta, a utwor jest nieskonczonoscia, mozna go zapetlić do 20 minut.

No więc trochę jednak nie będziemy się tutaj zgadzać ;)
Wszystko to co piszesz o TNN, to dla mnie jest właśnie psychodelia - totalny odlot na kwasie :) Ale ok, myślę, że nie ma tu już o co kruszyć kopii :)
Yer Blue napisał(a):
moim skromnym zdaniem to najbardziej nowatorkie nagranie Beatli, które do dziś brzmi świeżo i cały czas futurystycznie, toż to brzmi jak techno-rock. Uwazam, że tym nagraniem Beatle wyprzedzili muzyczne trendy o kilka (-dziesiat?) lat.

Ok, zgoda, tylko ja cały czas chcę żebyśmy rozmawiali o tym w kontekście narodzin prog rocka, natomiast widzę, że cały czas stawiasz znak równości pomiędzy tym co nowatorskie, przełomowe itp. a progiem. Jeśli tak, to faktycznie masz rację, tyle że dla mnie to nie jest tożsame.
Cytuj:
nawet w obrebie 3 minut mozna grac "progresywnie".

Oczywiście!
Cytuj:
prog jest przekroczeniem barier

Ładnie powiedziane. Wręcz poetycko ;) Tylko czy właśnie nie jest to zbyt szeroka i nazbyt poetycka definicja, którą można by zastosować właściwie wszędzie i do wszystkiego?
W takiej sytuacji faktycznie Tomorrow Never Knows i Revolver będzie dla Ciebie zawsze czystym progiem, bo był to niewątpliwie przełom.

Cytuj:
Dzieki, zaczytam sie na weekend :)

Czekam zatem :)
Mam nadzieję, że będzie to przyczynek do dalszych debat.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Sob Mar 27, 2010 14:18 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
bialkomat napisał(a):
Yer Blue napisał(a):
moim skromnym zdaniem to najbardziej nowatorkie nagranie Beatli, które do dziś brzmi świeżo i cały czas futurystycznie, toż to brzmi jak techno-rock. Uwazam, że tym nagraniem Beatle wyprzedzili muzyczne trendy o kilka (-dziesiat?) lat.

Ok, zgoda, tylko ja cały czas chcę żebyśmy rozmawiali o tym w kontekście narodzin prog rocka, natomiast widzę, że cały czas stawiasz znak równości pomiędzy tym co nowatorskie, przełomowe itp. a progiem. Jeśli tak, to faktycznie masz rację, tyle że dla mnie to nie jest tożsame.


bialkomat napisał(a):
Cytuj:
prog jest przekroczeniem barier

Ładnie powiedziane. Wręcz poetycko ;) Tylko czy właśnie nie jest to zbyt szeroka i nazbyt poetycka definicja, którą można by zastosować właściwie wszędzie i do wszystkiego?
W takiej sytuacji faktycznie Tomorrow Never Knows i Revolver będzie dla Ciebie zawsze czystym progiem.


Żadna tam poetycka, tylko ta najbardziej dosłowna, progres to wszak postep :) I w tym sensie Revolver jest bardzo progresywny.
W sesie czysto muzycznym już mniej, tak naprawde tylko 3 utwory sa takie, ale Eleanor i Love You To moge odjać bo to jednak piosenki. W sensie całości za to czuc niesamowita róznorodność, co tez podchodzi pod prog.
Ale upieram sie tylko co do Tomorrow Never Know, gdyż odrózniam piosekowa psychodelie od tej transowej i konstrukcyjnie otwartej. Przykłdaowo Can, który gra tez niby psychodelie jakby tak dosłownie to nazwac, lecz dla mnie to jest juz szeroko rozumiany progres (kraurock nazywajac podręcznikowo).
Albo przykład Pink Floyd. Oni praktycznie na płytach do 71 roku graja psychodelie, transowa, rozbudowana, ale psychodelie jednak dosłownie rzecz ujmujac - tyle, że ten rodzaj eksperymentów jednak bardziej wchodzi pod estetyke proga (wyłączajac debiut), przynajmniej moim zdaniem.
I tak sobie myśle, że nie musisz sie wcale ze mna zgadzać - każdy te definicje sam sobie rozgranicza, to jest dosć luźne nazywanie pojęć, w których jest tysiac możliwosci.

Tylko jedna uwaga jeszcze. TNK jest z 66 roku, a muzyke z tego okresu trudno dosłownie nazwac progiem, bo wówczas ten styl jeszcze nie miał nazwy, wszystko eksperymentalne z tamtego okresu to psychodelia - tak sie ogolnie uważa. Wszystko wrzuca sie do jednego worka, podpiera pod ówczesne trendy muzyczne. Nie patrzy sie, że niektóre utwory maja znamiona czegos ambitniejszego, wyprzedzajacego epoke - jak obydwa nagrania Beatlesów, o których dyskutujemy. Tak wiec tutaj o nazewnictwie zadecydował czas i kontekst i czysto teoretycznie masz absolutna racje.


bialkomat napisał(a):
Cytuj:
Dzieki, zaczytam sie na weekend :)

Czekam zatem :)
Mam nadzieję, że będzie to przyczynek do dalszych debat.


Juz sie o to boje ;) Ale postanawiam być już wyrozumiały dla wszelkich terminów.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Sob Mar 27, 2010 21:10 
Offline
Black Swan
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Maj 24, 2009 09:30
Posty: 73
Miejscowość: Wawa
Miałem to zrobić jakiś czas temu, ale zrobie to teraz. Sformułowałem swój obecny ranking top 20 płyt NKRowych:

1. 2066 and then - Reflections
2. Maxophone - Maxophone
3. Osanna - Palepoli
4. Bubu - Anabelas
5. Arti E Mestieri - Tilt
6. Ange - Caricatures
7. Arachnoid - Arachnoid
8. Affinity - Affinity
9. Renaissance - Prologue
10. Museo Rosenbach - Zarathustra
11. Picchio Dal Pozzo - Picchio Dal Pozzo
12. Cervello - Melos
13. The Trip - Caronte
14. Indian Summer - Indian Summer
15. Carol of Harvest - Carol of Harvest
16. Il Balette Di Bronzo - Ys
17. Premiata Forneria Marconi - Per Uno Amico
18. Mess - Kusi Eneselt
19. Earth and Fire - Earth and Fire
20. Arcadium - Breathe Awhile

Zagłębiam się coraz bardziej, głownie w sceny włoskie i brytyjskie, no i niestety coraz trudniej jest znaleźć ciekawe i wartościowe płyty. Z drugiej strony zajalem sie szukaniem wykonawców z krajów, których wogóle nie podejzewałbym o to ze na ich terenie miało miejsce coś takiego jak rock progresywny :P. Znacie może kapitalne zespoły takie jak Czeskie Flamengo, Peruwiańska Laghonia, Austriacki Klockwerk Orange ?

_________________
http://www.lastfm.pl/user/PublicEnemy22


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Nie Mar 28, 2010 09:06 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Heh, widzę że Twoja lista jest pod silnym wpływem rekomendacji YB. :) Ale co by nie mówić - w większości to same zacne płyty. PFM i Renaissance nie zaliczyłbym osobiście do NKR.
Co do kapel, które wymieniłeś, to ja niestety nie znam. Z Czech jedynie Blue Effect kojarzę.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Mar 29, 2010 14:58 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
Yurmaster napisał(a):
Miałem to zrobić jakiś czas temu, ale zrobie to teraz. Sformułowałem swój obecny ranking top 20 płyt NKRowych:

1. 2066 and then - Reflections
2. Maxophone - Maxophone
3. Osanna - Palepoli
4. Bubu - Anabelas
5. Arti E Mestieri - Tilt
6. Ange - Caricatures
7. Arachnoid - Arachnoid
8. Affinity - Affinity
9. Renaissance - Prologue
10. Museo Rosenbach - Zarathustra
11. Picchio Dal Pozzo - Picchio Dal Pozzo
12. Cervello - Melos
13. The Trip - Caronte
14. Indian Summer - Indian Summer
15. Carol of Harvest - Carol of Harvest
16. Il Balette Di Bronzo - Ys
17. Premiata Forneria Marconi - Per Uno Amico
18. Mess - Kusi Eneselt
19. Earth and Fire - Earth and Fire
20. Arcadium - Breathe Awhile


Dzieki za liste :)
Zgadzam sie z Bialkomatem- Reneissance oraz PFM to dośc znane kapele, a nie NKR.
Na Twojej liście jest mnostwo bardzo bliskich mi pozycji i ciesze sie, że nawet Mess i Cervello Ci podeszły, które z początku troche Cie rozczarowały. Oczywiście moje oczko w głowie to Ange - i tutja ciesze sie najbardziej :)
Nie przepadam za 2 płytami: Affinity i Carol Of Harvest, a Picchio Dal Pozzo musiałbym sobie odświezyć, ale tez nie nalezy do mojej czołowki.
A najwieksze zaskoczenie to debiut Earth And Fire. Niesamowicie piekna muzyka, ale druga płyta Holendrów lepsza jest dla mnie pod każdym wzgledem - czy znasz "Song Of The Marching Children"?

Bialkomat, a Ty byłbyś w stanie wrzucić swoich faworytów? Nie muszisz układać kolejnosci, bow wiem, że tego nie lubisz robić, starcza same typy. Ilość nie ograniczona :)

Yurmaster napisał(a):
Zagłębiam się coraz bardziej, głownie w sceny włoskie i brytyjskie, no i niestety coraz trudniej jest znaleźć ciekawe i wartościowe płyty. Z drugiej strony zajalem sie szukaniem wykonawców z krajów, których wogóle nie podejzewałbym o to ze na ich terenie miało miejsce coś takiego jak rock progresywny :P. Znacie może kapitalne zespoły takie jak Czeskie Flamengo, Peruwiańska Laghonia, Austriacki Klockwerk Orange ?


Znam Flamengo i Laghonie i faktycznie są to absolutne perełki. W ogole zarówno Czechosłowacje, jak i Peru głębiej poznaje od kilku miesiecy i bardzo mile mnie zaskoczyły obydiwe sceny.
Z naszych południowych sasiadów chyba najwieksze wrażenie zrobiła na mnie pierwsza płyta Dezo Ursiny ze Słowacji. 20 minutowa suita "Christamass Time" to dla mnie ścisła czołowka proga EVER. Niezła jest tez druga ich płyta. Absolunie genialnym zespołem jest tez Plastic People Of The Univerce z Czech, graja bardzo w stylu wczesnego Can. Poza tym lubie Modry Effekt i Gattch, ale nie sa to juz jakieś wielkie rewelacje. Znasz coś z tych zespołow Yurmaster?

A Peru to jest szok. Własiwie dopiero w tym roku odkryłem, że tam grano proga. Moim najwiekszym odryciekm stamtad jest zespół Traffic Sound. Pierwsza płyta "Virgin" z 70 roku to jest kosmos. Polecam Ci bo wiem, że lubisz folkowo-psychodeliczne klimaty. Płyta ma nieziemski nastroj i przebija jak dla mnie wszystko co wyszło z sasiedniej, wielkiej Brazylii. Druga ich płyta z 71 roku jest bardziej progresywna, sporo saxów przywodzi na mysl VDGG. Ale jest to starsznie chwytliwa muzyka. Podobnie jak "Et Cetera" Laghonii. Jeśli lubisz Laghonie to i Traffic Sound Ci podejdzie, jestem tego pewien.

Klockwerk Orange miałem poznac ale olałem, w sumie Austria mnie rozczarowała, poza jednym wyjatkiem - Paternoster.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Mar 29, 2010 16:07 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
No i wracamy do ksiażki ;)

Fajnie sie czytało i jak wszystko co ciekawe - zbyt szybko. Mam troche mętlik w głowie, kilka ciekawych wątkow wleciało i wyleciało z głowy, ale przeczytam jeszcze raz i na bierzaco bede zapisywał do czego mam sie odnieśc.
Zaskoczyło mnie troche, że pociagnieto formowanie sie proga do połowy lat 70-tych, myślałem, że wstep bedzie dotyczył samego powstania stylu w latach 60-tych. Pierwszych kilka stron troche marudziło odniesieniami do hippsiowskich tradycji i obyczajów, ptem było znacznie lepiej. Generalnie poza niezroumiałymi dla mnie wtrąceniami o bluesie, trudno soe do czegoś przyczepić. Autor ma bardzo bogate słownictwo i wiedze, dużo ciekawych zagadnień i ciekawostek.

Najciekawsze są dla mnie poczatki proga, samo krystalizowanie sie stylu, wzmiani o Nice czy Procol Harum, o tej "pierwszej fali". O Beatlesach jednak napisali prawidłowo, wyraźnie wspominajac o okresie z lat 66-67 jako tym z elementami dla formowania sie progresu, tak wiec w domyśle zachaczyli tez o "Revolver", tylko, że bardziej skupili sie na Pieprzu i generalnie z nazwy tylko jego wspominajac. Wydaje mi sie, że w swoim "telegraficznym skrócie" troche uogolniłes ten wątek, typu ,że "wszystko zaczęło sie od Sgt. Peppera" - no wiec własnie nie :)

Ciekawym zagadnieniem jest dla mnie sprzedaz płyt, np te olbrzymie sukcesy VDGG we Włoszech i koszmarnie niskie nakłady w USA (to jest ciekawy watek na dyskusje :)).

Widać tez pewne braki autora jesli chodzi o hard/heavy, bo niby co ma oznaczać pierwszeństwo dla "Machine head" jesli chodzi o początki ostrego grania tego zespołu, wszak to "In Rock" był przełomem. W ogole ni cholery nie wiem dlaczego autor odnosi sie do takich kapel jak Cream czy Yardbirds, które rzekomo wywodza sie z psychodelii - to jest w końcu ksiazka o progu, a tego typu zespoły wywodza sie z bluesa (w 100%), a zainspirowały powstanie ciezej muzyki, zwiazku z progiem za cholere w tym nie widze.

Dobra, to na razie tyle....


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Mar 29, 2010 19:17 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Yer Blue napisał(a):
Zaskoczyło mnie troche, że pociagnieto formowanie sie proga do połowy lat 70-tych, myślałem, że wstep bedzie dotyczył samego powstania stylu w latach 60-tych.

Bo myślę, że to miał być też taki przegląd rozwoju i historii proga (niekoniecznie tylko formowanie) - od jego początków aż właściwie po jego zmierzch (czyli ok. 76 rok właśnie).
Cytuj:
Pierwszych kilka stron troche marudziło odniesieniami do hippsiowskich tradycji i obyczajów

Trochę tak, ale myślę że takie rzeczy też sa istotne i ciekawe. W ogóle w książce jest sporo o progu w kontekście socjologicznym, kulturowym itp. i uważam, że takie rzeczy też się fajnie czyta a nie tylko suche daty, płyty, wykonawcy, wydarzenia itp.
Cytuj:
O Beatlesach jednak napisali prawidłowo, wyraźnie wspominajac o okresie z lat 66-67 jako tym z elementami dla formowania sie progresu, tak wiec w domyśle zachaczyli tez o "Revolver", tylko, że bardziej skupili sie na Pieprzu i generalnie z nazwy tylko jego wspominajac. Wydaje mi sie, że w swoim "telegraficznym skrócie" troche uogolniłes ten wątek, typu ,że "wszystko zaczęło sie od Sgt. Peppera" - no wiec własnie nie

Przecież napisałem też, że jest mowa o "ruchu hippisowskim i psychodelii" czyli "w domyśle" lata 66-67 :)
Pisząc: "wszystko zaczyna się od Sierżanta Pieprza" miałem bardziej na myśli, że książka i rozważania autora zaczynają się od "Pieprza", bo faktycznie tak jest :)
"Revolver" oczywiście nie pada z imienia i nazwiska, no ale "w domyśle" to i nawet o Tomorrow Never Knows jest napisane sporo ;)
A poza tym tak jak pisałem - nie chcę się już tłumaczyć z mojego trzyzdaniowego streszczenia :) Chciałbym też podkreślić, że wszystkie wątki uogólniłem ;)
Cytuj:
W ogole ni cholery nie wiem dlaczego autor odnosi sie do takich kapel jak Cream czy Yardbirds, które rzekomo wywodza sie z psychodelii

Moim zdaniem wyrośli w pewnym, chociaż małym procencie z dziedzictwa psychodelii - chociażby skłonność do długich, wręcz rozwlekłych, niekończących się partii solowych (głównie podczas koncertów), a to była domena własnie psychodelii, cecha która zanikła podczas przeobrażania się w prog, gdzie wszystko miało być już przemyślane, nieprzypadkowe itp. O tym też jest sporo w książce w rozdziale poświęconym muzyce.
Ale generalnie nie chcę tutaj polemizować, bo faktycznie nie był to jakiś specjalnie niezbędny fragment.


No to chyba nie masz teraz innego wyjścia, jak zakupić tę knigę :)
Cena z okładki to tylko 29zł i bez problemu można ją dostać w niejednej księgarni w internecie nawet za mniejsze pieniądze.
Mielibyśmy o czym dyskutować przez cały następny rock :)


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Mar 30, 2010 15:30 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
bialkomat napisał(a):
Cytuj:
W ogole ni cholery nie wiem dlaczego autor odnosi sie do takich kapel jak Cream czy Yardbirds, które rzekomo wywodza sie z psychodelii

Moim zdaniem wyrośli w pewnym, chociaż małym procencie z dziedzictwa psychodelii - chociażby skłonność do długich, wręcz rozwlekłych, niekończących się partii solowych (głównie podczas koncertów), a to była domena własnie psychodelii, cecha która zanikła podczas przeobrażania się w prog, gdzie wszystko miało być już przemyślane, nieprzypadkowe itp. O tym też jest sporo w książce w rozdziale poświęconym muzyce.
Ale generalnie nie chcę tutaj polemizować, bo faktycznie nie był to jakiś specjalnie niezbędny fragment.


Generalnie bluesidła maja to do siebie, że bywaja imrowizowane na koncertach, bluesa mozna odgrywac w niesjonczonosc.
Co do psychodelii, to blues rockowe zespoły nie wywodza sie z tego stylu, tylko w pewnym momencie zachaczały o psychodelie jako o modny i na czasie styl grania - przykladowo Cream (66 rok) - pierwsza plyta 100% blues rock, druga (67), juz lekki wplyw psychodleii, trzecia (68) - podobnie, to samo inne kapele, nawet Stonsi, bedac rytm 'n bluesowym bandem w 67 machneli sie na mocno odjechamy material - wszystko to pod wpływem mody na psychodelie.
A improwizacje gitarowe Claptona, czy tez Page'a były ich kunsztem grania, ale nie widze z tym zwiazku z progresem. Zreszta kapele progresywne nie grały długich gitarowych solowek, co najwyżej hard/heavy rockowe, że wymienie tutaj pierwsza plyte Black Sabbath.
To, że Gilmour na zywo tez sie niezle rozpedzał to tez tylko sprawa jego umiejetnosci, był wirtuozem i tyle.

OK, nie ma co juz ciagnac tego watku... ;)

bialkomat napisał(a):
chyba nie masz teraz innego wyjścia, jak zakupić tę knigę :)
Cena z okładki to tylko 29zł i bez problemu można ją dostać w niejednej księgarni w internecie nawet za mniejsze pieniądze.
Mielibyśmy o czym dyskutować przez cały następny rock :)


Jestem pewein, że tematow na dyskusje nigdy nam nie zbraknie :) I nie sa do tego potrzebne książki. A z tej mam juz sama smietanke i wiecej mi chyba nie trzeba. Te całe konteksty socjologiczno-kulturowe to dla mnie lanie wody :) Intersuje mnie fenomen muzyczny, ewentualnie popularnosć, bo dowiaduje sie czasem fascynjacych rzeczy. Poza tym zgadaka jest dla mnie USA - tutaj jest wspaniały temat na rozmowe. Jak to mozliwe, że ten wiegachny i wplywowy kraj nigdy nie czuł progresywnego grania, a jedyne progowe kaple stamtad to marne imitacje Brytyjczykow. Wiesz, że nie poznałem nigdy żadnej naprawde oryginalnej, ciekawej plyty w prog rockowym stylu z USA? A odkrywam w praktycznie każdym zakatku świata, od Peru, przez RPA, Islandie po Indonezje, kazdy z z tych regionow ciekawie aplikował ichniejszy folklor w rockowa muzyke i wychodzil ciekawy, oryginalny prog. Weikszych krajow nie bede wymeinial. Co sprawaiło, że USA ani nie czuli takiego grania, ani nawet prog nie był u nich specjalnie popularny, to jest dla mnie najwiekszy fenomen i zgadka. Nie nurtuje Cie to czasem?

Wracajac do ksiażki - ciekawi mnie jeszcze rozdzail o wplywie muzyki klasycznej, ale moge bez tego zyc. A jeśli chodzi o odniesienia do najsłynniejszych kapel i rozkwit artystyczno-komercyjny proga to jest to temat strasznie wywałkowany. Jeszcze bardziej nudzi mnie watek o neopierogu, praktycznie intersuje mnie jak hip hop :)
Generalnie intersuje sie bardziej niszowym progiem, po prostu odkrywaniem nowej muzyki, bo fenomen Floydow czy Genesis to ja znam, jak i fenomen całego proga.

Jeszcze coś musze skomentowac. Spotykam sie czesto, że za najlepsza i najbardziej stylowa plyte Gentle Giant uwaza sie Octopus - i to potwierdzila ta ksiazka, a wg mnie to do sredniawa plyta, przede wszystkim bardzo zachowawcza i piosenkowa. Co o niej sadzisz i które plyty Olbrzyma cenisz nawyżej? Ja bez watpienia Three Friends, zaraz potem debiu...i długo długo nic :)


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Mar 30, 2010 17:16 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Cytuj:
Co do psychodelii, to blues rockowe zespoły nie wywodza sie z tego stylu,

Błagam Cię, nie wkładaj mi w usta rzeczy których nigdy nie napisałem, bo powyższe stwierdzenie ociera się już o śmieszność. ;)
Cytuj:
A improwizacje gitarowe Claptona, czy tez Page'a były ich kunsztem grania, ale nie widze z tym zwiazku z progresem. Zreszta kapele progresywne nie grały długich gitarowych solowek

Tutaj tak samo - piszesz jakbyś próbował mi coś udowodnić, a ja przecież wyraźnie to samo napisałem: że solówki "to była domena własnie psychodelii, cecha która zanikła podczas przeobrażania się w prog, gdzie wszystko miało być już przemyślane, nieprzypadkowe itp."

Koniec tego wątku! ;)
Cytuj:
Poza tym zgadaka jest dla mnie USA - tutaj jest wspaniały temat na rozmowe. Jak to mozliwe, że ten wiegachny i wplywowy kraj nigdy nie czuł progresywnego grania, a jedyne progowe kaple stamtad to marne imitacje Brytyjczykow. Wiesz, że nie poznałem nigdy żadnej naprawde oryginalnej, ciekawej plyty w prog rockowym stylu z USA?

Zgadzam się.
Tzn nie do końca ;)
A konkretnie nie do końca z tym, że prog w Stanach nie był popularny. OK, na pewno nie aż tak, jak na starym kontynencie, ale jednak największe kapele grały tam całe trasy a ich płyty lądowały czasem na listach Billboardu. Zresztą dobrze wiesz jak było też z Beatlesami (tak wiem, to co innego...)
I właśnie to mnie w tym wszystkim najbardziej zadziwia - że w kraju w którym prog jako taką popularność miał, to jednak nie potrafili spłodzić prakrycznie nic swojego.
Generalnie ja w ogóle uważam, że w tamtych czasach Stany nie miały zbyt wiele ciekawego do zaoferowania. Nie tylko w progu, ale ogólnie w myzyce rockowej. Właściwie nie potrafię wymienić zbyt wiele interesujących mnie stamtąd kapel. Grand Funk Railroad to chyba mój ulubiony zespół rockowy z USA z przełomu lat 60. i 70.
A dlaczego taki stan rzeczy miał miejsce? - sam sie zastanawiam ;)
Może dlatego, że w Stanach bardziej niż na sztukę kładło się nacisk na sprzedaż, na zysk itp., chociaż zdaję sobie sprawę, że to trochę sztampowe tłumaczenie.
A może dlatego, że w USA większe było przywiązanie do ichniej rodzimej bluesowej tradycji, z której wyłonił się kiedyś country, rhythm'n'blues, rock'n'roll, blues rock, później southern rock i generalnie proste granie? Amerykanie nie mają w końcu jakiejś klasycznej spuścizny.
Zresztą cholera wie! :) W tym temacie znawca jest ze mnie jak z koziej dupy trąba ;)
Cytuj:
Jeszcze coś musze skomentowac. Spotykam sie czesto, że za najlepsza i najbardziej stylowa plyte Gentle Giant uwaza sie Octopus - i to potwierdzila ta ksiazka, a wg mnie to do sredniawa plyta, przede wszystkim bardzo zachowawcza i piosenkowa. Co o niej sadzisz i które plyty Olbrzyma cenisz nawyżej? Ja bez watpienia Three Friends, zaraz potem debiu...i długo długo nic

Zgadzam się. Też zauważyłem, że Octopus jest bardzo często najwyżej ceniony i też nie mogę tego do końca zrozumieć. Ja z tej płyty najbardziej uwielbiam instrumentalny "The Boys In The Band" (dla mnie ścisła czołówka tego zespołu), ale reszta jest dla mnie trochę za bardzo odjechana (nawet jak na GG).
Co do innych płyt, to już kiedyś chyba pisałem, że ogólnie uważam, że GG przez większość swojej kariery trzymał cały czas równy poziom - od debiutu po Free Hand (no, może po Interview). Na pewno nie mam czegoś takiego, że jakieś płyty lubię najbardziej a potem długo długo nic.
Three Friend również uwielbiam - pamiętam, że bardzo szybko mi weszła, a "Mister Class And Quality" jest genialny, chociaż cała płyta jest równa.
Spory sentyment mam do In A Glass House, bo to moja pierwsza ich płyta.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Kwi 01, 2010 16:38 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
bialkomat napisał(a):
Cytuj:
......blues rockowe zespoły nie wywodza sie z tego stylu.......


Koniec tego wątku! ;)


Zdecydowanie! :)


bialkomat napisał(a):
Generalnie ja w ogóle uważam, że w tamtych czasach Stany nie miały zbyt wiele ciekawego do zaoferowania. Nie tylko w progu, ale ogólnie w myzyce rockowej. Właściwie nie potrafię wymienić zbyt wiele interesujących mnie stamtąd kapel. Grand Funk Railroad to chyba mój ulubiony zespół rockowy z USA z przełomu lat 60. i 70.
A dlaczego taki stan rzeczy miał miejsce? - sam sie zastanawiam ;)


Kurde, mamy tutaj identycznie, także nie jestem w stanie wymienić nic wielce specjalnego ze Stanow z przełomu 60/70. No chyba, że tylko Iron Butterfly z tym dziwacznym tytułem płyty z 68 roku - dla mnie rewelacja. Tez bym wyróznił Grand Funk, ale równiez i Aerosmith, chyba 2 kapele, które lubie. Za Doorsami, Herndrixem, Dylanem - nigdy nie przepadałem.
W ogole nie tylko progres ale i psychodelie mieli marna w USA.


bialkomat napisał(a):
Cytuj:
Jeszcze coś musze skomentowac. Spotykam sie czesto, że za najlepsza i najbardziej stylowa plyte Gentle Giant uwaza sie Octopus - i to potwierdzila ta ksiazka, a wg mnie to do sredniawa plyta, przede wszystkim bardzo zachowawcza i piosenkowa. Co o niej sadzisz i które plyty Olbrzyma cenisz nawyżej? Ja bez watpienia Three Friends, zaraz potem debiu...i długo długo nic

Zgadzam się. Też zauważyłem, że Octopus jest bardzo często najwyżej ceniony i też nie mogę tego do końca zrozumieć. Ja z tej płyty najbardziej uwielbiam instrumentalny "The Boys In The Band" (dla mnie ścisła czołówka tego zespołu), ale reszta jest dla mnie trochę za bardzo odjechana (nawet jak na GG).
Co do innych płyt, to już kiedyś chyba pisałem, że ogólnie uważam, że GG przez większość swojej kariery trzymał cały czas równy poziom - od debiutu po Free Hand (no, może po Interview). Na pewno nie mam czegoś takiego, że jakieś płyty lubię najbardziej a potem długo długo nic.
Three Friend również uwielbiam - pamiętam, że bardzo szybko mi weszła, a "Mister Class And Quality" jest genialny, chociaż cała płyta jest równa.
Spory sentyment mam do In A Glass House, bo to moja pierwsza ich płyta.



A tutaj mamy inaczej, gdyz to "Szklarnia" wydaje mi sie zbyt odjechania i prawie niesłuchalna, podczas gdy Osmiornica jawi sie w moich uszach jako..zbior piosenek :) Kurde, co tam odjechanego, proste, krótkie pioesnki...dla porownania Three Friends ma dłuzsze, bardziej rozbudowane, o wielu twarzach i to jest moj ideal Olbrzyma.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Kwi 01, 2010 19:29 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Yer Blue napisał(a):
No chyba, że tylko Iron Butterfly z tym dziwacznym tytułem płyty z 68 roku - dla mnie rewelacja.

Masz na myśli oczywiście "In-a-gadda-da-vida"? :)
Tiaa, płyta w porzo. W końcu to absolutna klasyka psychodelii, no i właściwie rocka w ogóle.
Cytuj:
Za Doorsami, Herndrixem, Dylanem - nigdy nie przepadałem.

Doorsi i Hendrix - a fe!
Dylan to trochę co innego - w końcu to bardziej poezja niz muzyka. W każdym razie też nie dla mnie.
Cytuj:
Tez bym wyróznił Grand Funk, ale równiez i Aerosmith, chyba 2 kapele, które lubie.

To ja bym wyróżnił jeszcze Journey (głównie pierwsze płyty) oraz Kansas - czyli chyba najbardziej znany (i pewnie jeden z niewielu) zespół progresywny ze Stanów, chociaż jak znam Ciebie, to już wiem co powiesz: że był wtórny :) Zgadza się? :) W końcu to była już właściwie połowa lat 70.
Fakt - oczywiście że zespół ten nawiązywał do tych największych z Wielkiej Brytanii, głównie symfoników w rodzaju Yes czy Genesis, ale jednak poczynili również i to, co napisałeś w jednym z Twoich poprzednich postów - czyli "aplikowali ichniejszy folklor w rockową muzykę". W końcu mnóstwo jest tutaj nawiązań do country i południowoamerykańskich tradycji. Jeszcze dalej w tym temacie posunęli się zresztą Dixie Dregs.
Oczywiście można ich lubić albo nie (ja lubię, chociaż nie na zabój), ale moim zdaniem na Starym Kontynencie nie znajdziesz jednak muzy w podobnym do nich stylu i klimacie.
Cytuj:
A tutaj mamy inaczej, gdyz to "Szklarnia" wydaje mi sie zbyt odjechania i prawie niesłuchalna, podczas gdy Osmiornica jawi sie w moich uszach jako..zbior piosenek Kurde, co tam odjechanego, proste, krótkie pioesnki...dla porownania Three Friends ma dłuzsze, bardziej rozbudowane, o wielu twarzach i to jest moj ideal Olbrzyma.

Tak, "Octopus" to zdecydowanie zbiór któtkich piosenek, ale moim zdaniem odjechanych - w sensie dość dziwacznych ;), jest tu trochę taki stylistyczny misz masz (jakieś takie wrażenie pozostawiła ta płyta w mojej świadomości od czasu pierwszego przesłuchania wiele lat temu i nic na to nie poradzę ;)). Mam tu też na myśli m.in. ich zamiłowanie do madrygałów, które wyraźnie zostało uwypuklone na tej płycie.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Kwi 02, 2010 12:21 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
bialkomat napisał(a):
Yer Blue napisał(a):
No chyba, że tylko Iron Butterfly z tym dziwacznym tytułem płyty z 68 roku - dla mnie rewelacja.

Masz na myśli oczywiście "In-a-gadda-da-vida"? :)
Tiaa, płyta w porzo. W końcu to absolutna klasyka psychodelii, no i właściwie rocka w ogóle.


Dokladnie. A tytułu nie spamietam nigdy :)
To jest moja ulubiona płyta z USA z przłomu lat 60/70 z USA i chyba jedyna naprawde rewelacyjna. Tytułowa suita to rzecz niemal pionierska jak na 68 rok, tym bardziej zaskakujaca, że powstała z kraju, w którm psychodelia to głownie pop rock.
Ciekawy jest tez debiut Vanilla Funge z 67 roku, tez bardzo dojrzała muzyka jak na USA i lata 60-te. Bardzo śmiałe interpretacje np. 10 minutowe Eleanor Rigby.

bialkomat napisał(a):
Cytuj:
Za Doorsami, Herndrixem, Dylanem - nigdy nie przepadałem.

Doorsi i Hendrix - a fe!
Dylan to trochę co innego - w końcu to bardziej poezja niz muzyka. W każdym razie też nie dla mnie.


Ale fajnie! Rzadko, wrecz nigdy nie spotykam sie z brakiem namaszczenia do Doorsów i Henia. Zdecydowanie uważam, że to co nagrali nie byłó jakich wstrzasajacych lotów. Hendrix - wiadomo gitarowy bog, ale same kompozycje i ten styl blues rockowo funkowy to czasem nudy, z kolei Doorsi to genialny wokal i mrocza osobowosć Morrisona, ale muzycznie - marniutko. Ok, debiut Doorsów jeszcze jakoś lubie.

Za to Dylan mnie odstrasza na kilometr, szokujace, że ktoś z tak tragicznym wokalem zwojował świat. No i zgadzam sie - Dylan to bardziej poezja, zreszta na wysokim poziomie - niż muzyka (niesłuchalna).

bialkomat napisał(a):
Cytuj:
Tez bym wyróznił Grand Funk, ale równiez i Aerosmith, chyba 2 kapele, które lubie.

To ja bym wyróżnił jeszcze Journey (głównie pierwsze płyty) oraz Kansas - czyli chyba najbardziej znany (i pewnie jeden z niewielu) zespół progresywny ze Stanów, chociaż jak znam Ciebie, to już wiem co powiesz: że był wtórny :) Zgadza się? :) W końcu to była już właściwie połowa lat 70.


A wiesz co - niekoniecznie wtórny, gdyż Kansas grali coś troche inego niż wyspiarski prog, no i ciekawie włączyli skrzypce to ostrego grania. Tyle, że dla mnie Kansas to bardziej zepół hard rockowy z dodatkami niz klasyczny prog, toż oni trzepali głownie ostre i krótkie kawałki z dużym wpływem bluesa. Te dłuższe tez trąciły hard rockiem, uważma, że Amerykanie nie czuli proga ni cholery.
A nie lubie Kansas głownie ze wzgledu na wielogłosowe wokale, które brzmia potwornie tandetnie. Zreszta oni graja zbyt po amerykańsku - zupełnie nie moje klimaty.
Journey prawie nie znam, ale to co znam to jakis pop rock - nie dla mnie.
Ale trzeba przyznać, że w drugiej połowie lat 70- tych w USA troche rozkwitł prog i to ten w symfonicznej formie, w stylu Yes i Genesis. Totalnie wtórna muzyka to była ale jest kilka ciekawych kapel jak Lift, Yezda Urfa, Hand, The Load - ale jak sie można domysleć totalnie przepadły na rynku gdyż grały zbyt brytyjsko, np Hand nagrali płyte chyba w 78, której nie mogli nawet wydac (brak zainteresowania)- wyszła dopiero w latach 90-tych. Yezda Urfa wydała polepszona wersje w 89 dopiero...

bialkomat napisał(a):
Fakt - oczywiście że zespół ten nawiązywał do tych największych z Wielkiej Brytanii, głównie symfoników w rodzaju Yes czy Genesis, ale jednak poczynili również i to, co napisałeś w jednym z Twoich poprzednich postów - czyli "aplikowali ichniejszy folklor w rockową muzykę". W końcu mnóstwo jest tutaj nawiązań do country i południowoamerykańskich tradycji. Jeszcze dalej w tym temacie posunęli się zresztą Dixie Dregs.



Ale z tym folklorem to było róznie, znam tylko jeden zespół, który dodał pieriwastewk country do proga - The Load. Poza tym symfonicy z USA to mega wtórny prog z syntezatorami na pierwszym planie. Ale Dixie Dregs nie znam.

bialkomat napisał(a):
Oczywiście można ich lubić albo nie (ja lubię, chociaż nie na zabój), ale moim zdaniem na Starym Kontynencie nie znajdziesz jednak muzy w podobnym do nich stylu i klimacie.


W stylu Dixie Dregs? To oni grali tak oryginalnie?


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Kwi 02, 2010 16:42 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Yer Blue napisał(a):
Ale fajnie! Rzadko, wrecz nigdy nie spotykam sie z brakiem namaszczenia do Doorsów i Henia. Zdecydowanie uważam, że to co nagrali nie byłó jakich wstrzasajacych lotów. Hendrix - wiadomo gitarowy bog, ale same kompozycje i ten styl blues rockowo funkowy to czasem nudy, z kolei Doorsi to genialny wokal i mrocza osobowosć Morrisona, ale muzycznie - marniutko.

Ja tam ich wręcz nie znoszę. I Hendrixa i chyba jeszcze bardziej Doorsów. Dla mnie to są trochę takie symbole i ikony amerykańskiego ruchu hippisowskiego, którego nie cierpię i pewnie po części stąd moje uprzedzenia. A że muzycznie faktycznie nic ciekawego nie reprezentują, to moja niechęć tym większa.
I też mnie zawsze wkurzało to wręcz bałwochwalcze czczenie tych wykonawców :evil:
Cytuj:
Tyle, że dla mnie Kansas to bardziej zepół hard rockowy z dodatkami niz klasyczny prog, toż oni trzepali głownie ostre i krótkie kawałki z dużym wpływem bluesa.

Zgadza się - sporo w ich muzyce typowego prostego hard rocka, ale moim zdaniem jednak potrafili (głównie w długich i rozbudowacych kawałkach, których mieli niemało) nieźle komplikować formę, mieszać ze strukturami rytmicznymi i ogólnie grać niesamowicie kunsztownie. Weźmy chociażby taką mini-suitę Magnum Opus - nie powiedziałbym że to "hard rock z dodatkiami". Jestem przekonany, że tego typu granie zainspirowało wiele lat później popisy instrumentalne spod znaku chociażby Dream Theater. Zresztą w krótkich formach też grali czasem bardzo progresywnie - np. zaledwie dwuminutowy instrumentalny "The Spider", w którym słychać jakby echa ELP.
Cytuj:
..... wielogłosowe wokale, które brzmia potwornie tandetnie. Zreszta oni graja zbyt po amerykańsku

I mimo wszystko z tym się zgadzam ;)
Zresztą to w sumie chyba dobrze, że po amerykańsku? Gdyby grali po brytyjsku to byś narzekał, że zrzynają od anglików i są wtórni ;)
Cytuj:
Journey prawie nie znam, ale to co znam to jakis pop rock - nie dla mnie.

No to w takim razie miałeś styczność z ich późniejszą twórczością, która faktycznie była pop rockowa i niekiedy trochę tandenta. A nawet jak czasem trochę przyczadowali, to było to coś skocznego w stylu Boston.
Ale pierwsza płyta to było właściwie jazz/fusion i prog. Dwie kolejne też łączyły w sobie elementy rocka, proga i fusion. I właśnie te pierwsze trzy płyty mógłbym Ci polecić (przede wszystkim jednak pierwszą). Wraz z czwartą płytą "Infinity" przyszedł nowy wokalista Steve Perry no i styl radykalnie się odmienił.
Jako ciekawostkę mógę dodać, że na drugiej płycie Look Into The Future jest kawałek "I'm Gonna Leave You" którego riff na żywca zerżnął wspomniany wcześniej Kansas w swoim wielkim przeboju "Carry On My Wayward Son". Z kolei w "Xanadu" Rush'a jest idenyczny motyw jak w "Nickel And Dime" z trzeciej płyty Journey :) (swoją drogą fajny instrumentaly kawałek). I nie są to wcale tylko jakieś moje "widzimisia", bo spotkałem się już gdzieś z debatami ta temat owych plagiatów...
Na drugiej płycie jest też przeróbka "It's All Too Much" ;)
bialkomat napisał(a):
Oczywiście można ich lubić albo nie (ja lubię, chociaż nie na zabój), ale moim zdaniem na Starym Kontynencie nie znajdziesz jednak muzy w podobnym do nich stylu i klimacie.
Yer Blue napisał(a):
W stylu Dixie Dregs? To oni grali tak oryginalnie?

Miałem na myśli i Kansas i Dixie Dregs.
A co do Dixie Dregs, to czy grali aż tak oryginalnie - trudno powiedzieć. Dla Ciebie pewnie nie ;)
Jest to przede wszystkim bardziej fusion (chociaż zupełnie inny niż ten z Wysp) niż prog, są też nawiązania do southern rocka i trochę do klasyki. Muza w całości instrumentlana, bardzo kunsztowna i wirtuozerska (która jednak czasem może trochę męczyć).
Jest to w końcu macierzysta kapela Steve'a Morse'a zapewne Ci nie obcego oraz perkusisty Roda Morgensteina. Zresztą wszyscy członkowie to wytrawni muzycy. Jest tu bardzo dużo skrzypiec, dużo więcej niż w Kansas - skrzypek jest tutaj normalnym pierwszoplanowym intrumentalistą, tak jak gitarzysta czy klawiszowiec.
A co do folkloru, to mają m.in. na koncie kilka pastiszy muzyki westernowej jak "Gina Lola Breakdown" albo "Moe Down", ale ja je traktuję bardziej jako ciekawostkę.
Jeśli miałbym coś polecić, to przede wszystkim drugą płytę "What if", a potem debiut "Free Fall".


A na koniec poproszę jeszcze o wypowiedzenie się o kilku następujących zespołach ;)
Tym razem z UK:
- Marsupilami (wiem, że lubisz);
- Fruupp (tą kapelę akurat znam, ale tak trochę po łebkach - właściwie tylko pierwszą płytę);
- Traffic


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Kwi 06, 2010 15:05 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
bialkomat napisał(a):
Cytuj:
Journey prawie nie znam, ale to co znam to jakis pop rock - nie dla mnie.

No to w takim razie miałeś styczność z ich późniejszą twórczością, która faktycznie była pop rockowa i niekiedy trochę tandenta. A nawet jak czasem trochę przyczadowali, to było to coś skocznego w stylu Boston.
Ale pierwsza płyta to było właściwie jazz/fusion i prog. Dwie kolejne też łączyły w sobie elementy rocka, proga i fusion. I właśnie te pierwsze trzy płyty mógłbym Ci polecić (przede wszystkim jednak pierwszą). Wraz z czwartą płytą "Infinity" przyszedł nowy wokalista Steve Perry no i styl radykalnie się odmienił.
Jako ciekawostkę mógę dodać, że na drugiej płycie Look Into The Future jest kawałek "I'm Gonna Leave You" którego riff na żywca zerżnął wspomniany wcześniej Kansas w swoim wielkim przeboju "Carry On My Wayward Son". Z kolei w "Xanadu" Rush'a jest idenyczny motyw jak w "Nickel And Dime" z trzeciej płyty Journey :) (swoją drogą fajny instrumentaly kawałek). I nie są to wcale tylko jakieś moje "widzimisia", bo spotkałem się już gdzieś z debatami ta temat owych plagiatów...
Na drugiej płycie jest też przeróbka "It's All Too Much" ;)


Wiesz, mimo wszystko boje sie poznawać to wczesne Journey, gdyż jestem uprzedzony do amerykańskiego grania tamtych lat. Może to jest fusion zmieszane z progiem ale pewnie w koszmarnym stylu. Powiedz mi tylko czy tam tez sa te koszmarne wielogłosowe partie wokalne? (jesli tak to nie tkne tego nawet kijem :twisted: )


bialkomat napisał(a):
Oczywiście można ich lubić albo nie (ja lubię, chociaż nie na zabój), ale moim zdaniem na Starym Kontynencie nie znajdziesz jednak muzy w podobnym do nich stylu i klimacie.
Yer Blue napisał(a):
W stylu Dixie Dregs? To oni grali tak oryginalnie?

Miałem na myśli i Kansas i Dixie Dregs.
A co do Dixie Dregs, to czy grali aż tak oryginalnie - trudno powiedzieć. Dla Ciebie pewnie nie ;)
Jest to przede wszystkim bardziej fusion (chociaż zupełnie inny niż ten z Wysp) niż prog, są też nawiązania do southern rocka i trochę do klasyki. Muza w całości instrumentlana, bardzo kunsztowna i wirtuozerska (która jednak czasem może trochę męczyć).
Jest to w końcu macierzysta kapela Steve'a Morse'a zapewne Ci nie obcego oraz perkusisty Roda Morgensteina. Zresztą wszyscy członkowie to wytrawni muzycy. Jest tu bardzo dużo skrzypiec, dużo więcej niż w Kansas - skrzypek jest tutaj normalnym pierwszoplanowym intrumentalistą, tak jak gitarzysta czy klawiszowiec.
A co do folkloru, to mają m.in. na koncie kilka pastiszy muzyki westernowej jak "Gina Lola Breakdown" albo "Moe Down", ale ja je traktuję bardziej jako ciekawostkę.
Jeśli miałbym coś polecić, to przede wszystkim drugą płytę "What if", a potem debiut "Free Fall".


Odkuzyłem sobie liste płyt z USA, które mi kiedyś ktoś polecił i znalazłem tam Dixie Dregs. Pamietam, że słuchałem płyty "What If" i do dziś mam głęboki niesmak - nakierowałes mnie z tymi skrzypcami. Pamietam, że tak mnie ta muzyka zabolała, że od razu skasowałem ściagniete mp3 (a zwykle tego nie robie, nawet średniawe płyty zostawiam na pamiatke, jednak tym razem to był po prostu koszmar).
I to był jeden z impulsów przez które oddaliłem sie od proga z USA i odkrywam niechetnie.

bialkomat napisał(a):
A na koniec poproszę jeszcze o wypowiedzenie się o kilku następujących zespołach ;)
Tym razem z UK:
- Marsupilami (wiem, że lubisz);
- Fruupp (tą kapelę akurat znam, ale tak trochę po łebkach - właściwie tylko pierwszą płytę);
- Traffic


W jednym przypadku Cie zawiode - nie znam Traffic. Chyba coś kiedyś słyszałem i zupełnie mi sie to nie spodobało, a z opisow wynika, że w tej muzyce jest duży wpływ folku, wiec nigdy nie paliłem sie ich poznwac. Ale chyba teraz sie przemoge, ponoć płyta z 70 roku jest najlepsza.

Marsupilami.
Tak sobie myślałem kilka dni jak Ci to zareklamowac ;) I doszedłem do wniosku, że Marsupilami to jest kwintesencja proga, tam jest poplatane wszystko ze wszystkim. Pierwsze co sie rzuca to skojarzenia z Jethro Tull (dużo partii fletu), ale z drugiej strony mnostwo klawiszy, psychodelii, jazzujacych kilkamtów, ale tez mocnej gitary. Czasem sa niezwykle melodyczne watki co może przypominac Camela. Takie są obie płyty.
Wyżej ceniony jest debiut, znam osobe, dla której jest to ulubiona płyta z kregu NKRa. Polecma Ci ja w ciemno, to jedna z tych płyt, która kompletnie wszyscy, których znam sie szczerze zachwycaja.

Fruupp.
To jeden z pierwszych moich odkryć - płyte "Seven Secrets" sciagnełem na kesete z Nocy Muzycznych Pejzazy. I do dziś uważam, że jest to ich absolutnie najlepszy materiał.
Muzyka przypomina mi gabrielowskie Genesis, z odniesieniami do muzyki dawnej. Pierwszy utwór z tej płyty dorównuje najlepszym dziełom Genesis. Plyte ta wyrózniłem zreszta w moim ostatnim rankingu ;)
Pamietam jak dziś jak bardzo zawiodłem sie pierwsza ich płyta - wg mnie jest nieudana, z tego co pamietam jest tam jeden przyjemny utwor. Za to bardzo spodobała mi sie trzecia płyta "Price Of Heavens Eyes", to już prawie kopia Genesis, ale utwory sa niesamowicie udane, natchnione niesamowita atmosfera. Jak na 75 rok I Wyspy to jest to kompletna rewelacja. Z tego co kojarze fani najwyzej ja cenia. Czwrata i ostatnia płyte znam pobierzenie, jakoś nie przypadła mi do gustu.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Kwi 06, 2010 17:11 
Offline
Rattlehead

Rejestracja: Pią Sty 02, 2009 15:20
Posty: 2404
Miejscowość: Gdynia/Pogórze
Yer Blue napisał(a):
Wiesz, mimo wszystko boje sie poznawać to wczesne Journey, gdyż jestem uprzedzony do amerykańskiego grania tamtych lat. Może to jest fusion zmieszane z progiem ale pewnie w koszmarnym stylu.

Wiesz, nic na siłę. Nie sądzę zresztą, żeby było to coś, co Cię zwali z nóg. Co najwyżej sięgnij po to przy okazji i z ciekawości, żeby zatrzeć złe wrażenie po późniejszym Journey.
Cytuj:
Powiedz mi tylko czy tam tez sa te koszmarne wielogłosowe partie wokalne?

Nie, nie ma. :) Nie jest to muza w stylu Kansas.
Muszę przyznać, że jak na Amerykanów to na pierwszych nagraniach brzmią nawet całkiem "nieamerykańsko". Co najwyżej w bardziej jazzowych momentach, jak np. "Kohoutek" mogą się kojarzyć co najwyżej z Chick'em Coreą, czyli jak najbardziej amerykaninem ;)
Cytuj:
Odkuzyłem sobie liste płyt z USA, które mi kiedyś ktoś polecił i znalazłem tam Dixie Dregs. Pamietam, że słuchałem płyty "What If" i do dziś mam głęboki niesmak - nakierowałes mnie z tymi skrzypcami. Pamietam, że tak mnie ta muzyka zabolała, że od razu skasowałem ściagniete mp3 (a zwykle tego nie robie, nawet średniawe płyty zostawiam na pamiatke, jednak tym razem to był po prostu koszmar).

Haha! czułem że, Dixie Dregs to muza nie dla Ciebie. :) Dla mnie to w sumie też nie jest nic specjalnie rewelacyjnego, chociaż nie jestem aż tak radykalny, jak Ty :) Posłuchać zawsze można.
Zreszta muszę przyznać, że też mam coś takiego jak niechęć do "amrykańskiego grania", które od razu da się wyczuć na kilometr. Nawet jak czasem trafia się całkiem fajna muza i ogólnie porządne granie (jak np. Kansas), to dochodzi do tego ten element "amerykańskości", który wszystko psuje.. :|
Cytuj:
To jeden z pierwszych moich odkryć - płyte "Seven Secrets" sciagnełem na kesete z Nocy Muzycznych Pejzazy. I do dziś uważam, że jest to ich absolutnie najlepszy materiał.
Muzyka przypomina mi gabrielowskie Genesis, z odniesieniami do muzyki dawnej. Pierwszy utwór z tej płyty dorównuje najlepszym dziełom Genesis. Plyte ta wyrózniłem zreszta w moim ostatnim rankingu
Pamietam jak dziś jak bardzo zawiodłem sie pierwsza ich płyta - wg mnie jest nieudana, z tego co pamietam jest tam jeden przyjemny utwor. Za to bardzo spodobała mi sie trzecia płyta "Price Of Heavens Eyes", to już prawie kopia Genesis, ale utwory sa niesamowicie udane, natchnione niesamowita atmosfera. Jak na 75 rok I Wyspy to jest to kompletna rewelacja.

To fajnie to słyszeć, bo ja właśnie znam pierwszą płytę, tak więc mam przed sobą jeszcze co odkrywać :)


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Kwi 08, 2010 14:57 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
bialkomat napisał(a):
Cytuj:
To jeden z pierwszych moich odkryć - płyte "Seven Secrets" sciagnełem na kesete z Nocy Muzycznych Pejzazy. I do dziś uważam, że jest to ich absolutnie najlepszy materiał.
Muzyka przypomina mi gabrielowskie Genesis, z odniesieniami do muzyki dawnej. Pierwszy utwór z tej płyty dorównuje najlepszym dziełom Genesis. Plyte ta wyrózniłem zreszta w moim ostatnim rankingu
Pamietam jak dziś jak bardzo zawiodłem sie pierwsza ich płyta - wg mnie jest nieudana, z tego co pamietam jest tam jeden przyjemny utwor. Za to bardzo spodobała mi sie trzecia płyta "Price Of Heavens Eyes", to już prawie kopia Genesis, ale utwory sa niesamowicie udane, natchnione niesamowita atmosfera. Jak na 75 rok I Wyspy to jest to kompletna rewelacja.

To fajnie to słyszeć, bo ja właśnie znam pierwszą płytę, tak więc mam przed sobą jeszcze co odkrywać :)


Ale gusta rózne sa i musze przyznać, że wg Lesniewskiego i jego ksiażki Brytyjski Rocka to pierwsza plyta Fruupp jest najlepsza - wycenił ja na 9/10, dla Seven Secrets dał 8, dwom ostatnim po 7.
Ja jednak w tej kwestii mam dimatralnie inne zdanie i uważam, że jedynka ma słabe kompozycje, zreszta przewaznie dośc krótkie, bez tego nieziemskiego klimatu drugiej plyty. Ciekawe jakie Ty bedziesz miał zdanie.

Na koniec zapodam Wam bardzo burzliwa dyskusje na temat Bubu z forum Dinozaurów. To był najwiekszy offtop z jakim sie w zyciu spotkałem, zajmował chyba z 5 bitych stron dyskusji, ostatecznie dyskus wycieto i wklejono we włacsiwy temat. Ten zespół wywołał skrajne opinie po tym jak "Anabelas" zajeło wysokie 12 miejsce w rankingu na najlepsza plyte 78 roku. Jest co poczytac.
http://www.rockjazz.pl/viewtopic.php?t=783


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Kwi 19, 2010 15:36 
Offline
Prince Of Darkness
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Gru 24, 2008 12:41
Posty: 5418
Miejscowość: from hell
troche chyba przeginacie z Doorsami ;)

co prawda sam za nimi nie przepadam ale to uwielbiam:

Break On Through (To the Other Side)
http://www.youtube.com/watch?v=CbiPDSxFgd8

Riders On The Storm
http://www.youtube.com/watch?v=5qRJIBtbc2c

The End
http://www.youtube.com/watch?v=tIMCC_ziZ_o

i nikt mi nie wmówi że to jest "a fe" ;)

_________________
Image
Mocarne knury w butach biegają po lesie z połówkami melona na głowach wykrzykując pod adresem maciory jestem chomikiem z azbestu.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Kwi 19, 2010 15:46 
Offline
Head Crusher

Rejestracja: Czw Sty 15, 2009 16:08
Posty: 1357
2 pierwsze są genialne, The End jest już niestety dosć nudne, ja rozumiem, że tekst jest tutaj wazny i to doceniam ale muzycznie można przysnac.

PS. WOW, to jednak ktoś nas czyta :)


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 252 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 ... 13  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group