Cytuj:
póki co Let There Be Blood z nim rządzi
nieeeeeeee
Exodus - Let There Be Blood
Moda, a może raczej tylko trend na ponowne nagrywanie swojego starego materiału wciąż trwa. Zapoczątkowana bodajże przez Testament w 2001 roku zakreśla coraz większy krąg. Trzeba jednak od razu dopowiedzieć, że poszczególnym wykonawcom, decydującym się na taki właśnie (niecny?) zabieg przyświecają bardzo różne, mniej lub bardziej uzasadnione motywy. Na wstępie postanowiłem przytoczyć kilka przykładów z ostatnich lat, próbując dociec przyczyn takiej postawy.
Powracający po latach niebytu Helstar zadebiutował w barwach nowej wytwórni składanką starych hitów, nagranych na nowo, z nowym, współczesnym brzmieniem. W ten sposób grupa chciała na siebie zwrócić uwagę głównie młodych fanów, którzy nie znali ich dokonań z lat 80tych i przygotowała sobie grunt pod premierowy materiał. Poza tym to niezły sposób na rozpoznanie bojem aktualnych możliwości muzyków, którzy byli nieobecni na scenie kilkanaście lat. Podobny zabieg wykonali panowie z Destruction, nagrywając całkiem od nowa, z zastosowaniem nowoczesnego i agresywnego brzmienia kawałki z lat 80tych. Doboru tychże dokonali sami fani i w ten sposób niemieckie trio doczekało się pierwszej kompilacji. W niemal identyczny sposób postąpili muzycy Tankard, a powstała składanka uświetniła obchody 25lecia zespołu. Sodom z kolei nie nagrał kompilacji swoich najlepszych utworów, lecz wydał materiał, który pierwotnie, w całości miał ukazać się w 1984 roku. Wówczas spośród 12tu utworów wytwórnia wypuściła jednak tylko 5, pozostałe dopiero w 2007 roku mogły oficjalnie ujrzeć światło dzienne. Co więcej – płyta została nagrana w oryginalnym, dawno nieistniejącym składzie. Zgoła inaczej przedstawiała się kwestia ponownego nagrania materiału z pierwszych dwóch płyt i dema Jag Panzer. Zawiłości prawne (utrudniające wznowienie albumów), wynikające z braku wyłączności do wspomnianych dzieł i kłopoty sprawiane przez ex-muzyka zmusiły zespół do poszukania nowego rozwiązania. Stare kawałki otrzymały nowoczesne, potężne brzmienie, fani zaś w końcu mogli nabyć oficjalne wydawnictwo z pierwszymi kompozycjami swych ulubieńców. Niecnym wydaje przy tym wszystkim postawa ‘Rudego’ Dave’a z Megadeth, który zaczął grzebać przy swoich dawnych płytach i wypuszczać jedną po drugiej z wypolerowanym brzmieniem, niczym ciepłe bułeczki.
Jaki cel, poza zarobkowym rzecz jasna, przyświecał Holtowi by raz jeszcze sięgnąć po kawałki z ‘Bonded By Blood’ i nagrać je na nowo? Czy usprawiedliwieniem takiej postawy jest fakt, że obecnie w Exodus śpiewa Rob Dukes? Czyżby Amerykanie chcieli przypodobać się li tylko młodszym fanom metalu, wychowanym na superprodukcjach, na współczesnym, potężnym brzmieniu, młodzieży, którą zniechęca i odstrasza dawne, fakt - nienajlepsze, brzmienie lat 80tych? Czy to ma być sposób na dotarcie do tych wszystkich, którzy nie chcą kupować łatwo dostępnych reedycji pierwotnej wersji? Jakoś mnie to wszystko nie przekonuje, a brak szacunku do swych wczesnych dokonań, do własnej twórczości i do nieżyjącego Paula Baloffa wręcz zniesmacza. Faktem jest, że Kalifornijczykom tak przypasowały obecne możliwości techniczne, że nie zawahali się przyozdobić w nowszą szatę swój legendarny, pierwszy album. Zresztą panowie sami napisali, że nagrali ponownie swoją debiutancką płytę, ponieważ chcieli w ten sposób wyrazić jak wiele te kawałki wciąż dla nich znaczą, jak są im bliskie i jak po tylu latach kochają je grać. Większej ściemy nie czytałem!!!
Cóż można powiedzieć o tym wydawnictwie? Nie brzmi ono tak dobrze, jak chociażby ‘Exhabit A’! Zwróćcie uwagę na partie perkusji... To ma być w końcu nowocześnie czy oldschoolowo? Jeśli to drugie, to zabierać mi to z oczu i rodzi się pytanie: po cholerę tego dotykano? Bo jak mi się zdaje mamy tu brzmienie lekko stylizowane na oldschoolowe, przy jednoczesnym obniżonym strojeniu. O co tu chodzi? Wątpliwości, co do samego brzmienia mam tylko przy wsłuchiwaniu się w pracę garów Toma Huntinga. Same kompozycje zostały chyba ciut wolniej zagrane (a może mi się tylko tak wydaje?) i niektóre trochę zatraciły pierwotny swój charakter. Solówki są za to bardziej dopracowane. Płyta otrzymała inny tytuł oraz nową, znakomitą okładkę. I oczywiście najbardziej rzucająca się w uszy różnica: inny wokal. Nie będę ściemniał, że mi nie pasi... Dukes dał radę, zaśpiewał znakomicie, choć trochę siłowo, ale wpasował się w stary materiał idealnie! Poza tym warto zaznaczyć, że Rob więcej śpiewa niż krzyczy! Stary materiał z nowym, agresywnym wokalem nabrał jeszcze więcej mocy... hmm ale nie ma tego dawnego uroku, to taki Exodus na sterydach. Ortodoksi zapewne zaraz zakrzykną: ‘nowym wersjom brak dynamiki oryginału, brak siarki i diabła’. Coś w tym jest, choć tak nie do końca mogę się z tym zgodzić.
Gdyby był to premierowy materiał, nie zawahałbym się postawić wysokiej noty (przynajmniej 8/10). Ale sprawa wygląda inaczej. Biorąc pod uwagę wszystkie aspekty: charakter wydawnictwa, zasadność jego wydania, stronę wykonawczą postanowiłem potraktować niniejszy krążek bardzo surowo. Dlaczego? Dlatego, że Exodus dał zły przykład innym. Nie wiem ilu sympatyków muzyki metalowej chciałoby usłyszeć ponownie nagrane debiuty Slayera czy Metalliki, albo Metal Church. A może nie tylko debiuty, a na przykład ‘Reign In Blood’ lub ‘Master Of Puppets’? Bo dlaczego raz jeszcze nie zarobić na czymś, czego nie trzeba od zera komponować? Historii NIE NALEŻY poprawiać, to raz, a dwa... przecież nikt nie wycofał ‘Bonded By Blood’ ze sprzedaży, jest ona ogólnie dostępna w bardzo przystępnej cenie (w naszym kraju można ją nabyć za mniej niż 30 zł).
Paradoksalnie nowych wersji słucha się znakomicie. Cóż, współczesne brzmienie plus znacznie lepszy niż 23-4 lata temu warsztat wykonawczy muzyków zrobiły swoje. I bądź tu człowieku mądry. Z jednej strony należą się kapeli baty za podniesienie ręki na historię, z drugiej zaś dopiero teraz widać jak na dłoni, jaki to kawał pysznego metalu był i nadal jest, ile znaczy dobre brzmienie. Holt i spółka nie spartolili roboty, bo najzwyczajniej w świecie spartolić nie mogli, zbyt doświadczeni to muzycy... dobrze, że chociaż nie poszli śladem niesfornego Dave’a.
Pewnie muzycy liczyli, że część starych fanów też potrafi pójść z duchem czasu i doceni współczesne, potężne brzmienie, a słuchanie starych kawałków w nowej szacie także i dla nich może okazać się interesujące. Odwracając kota ogonem, ciekaw jestem ilu młodych po zapoznaniu się z ‘Let There Be Blood’ sięgnie po wcześniejsze krążki grupy, a może też zapozna się z pierwszą wersją płyty. Oczywiście album ten niczego nie wnosi, nowoczesne brzmienie było już na poprzednich wydawnictwach grupy.
Należy jeszcze zaznaczyć jedną istotną kwestię, otóż niniejsza płyta jest hołdem dla zmarłego 2 lutego 2002 roku pierwszego wokalisty, Paula Baloffa. Album wyprodukowany przez Gary’ego Holta, a zmiksowany w BackStage Studios (Derbyshire, Wielka Brytania) przez Andy’ego Sneap’a ukazał się nakładem Zaentz Records. Cóż, wypada mi jeszcze dopowiedzieć, że do dziewięciu kompozycji z debiutu dodano jeszcze jeden kawałek – ‘Hell’s Breath’, pochodzący z 1983 roku, z demówki, na której był między innymi ‘Die By His Hand’ (pierwowzór pewnej metallikowej kompozycji). Reasumując – fajne cacko z jednej strony... odcinanie kuponów pod mało wiarygodnymi pretekstami z drugiej. Szczerze podchodząc do tego całego wydawnictwa - stwierdzam, że jest ono - w takiej formie - NIEPOTRZEBNE. Nota będzie surowa.
6/10