Żeby nie było, że gadam tylko Beatlesach
:
Pamiętam, że ukazanie sie The World Needs A Hero było sporym zaskoczeniem, bo płyta wyszła ledwie 1,5 roku po poprzedniej Risk i jak zapowiadano wyznaczy zupełnie inny kierunek - miała być powrotem do źródeł.
Najbardziej niepokoił brak Friedmana, ale pierwszy wydany utwór w nowym składzie Kill The King zdecydowanie napawał optymizmem - przy czym nie chodziło mi o to, że słysze w tym stare Megadeth (bo tak nie było), tylko o dobrą kondycje nowego gitarzysty (chyba, że to Mustanie tam grał). W ogóle podobało mi sie brzmienie tego kawałka.
O nowej płycie dowiedziałem sie z Tylko Rocka - na 2 miesiace przed premierą już ja reklamowano - szok był tym większy, że po ukazaniu sie składanki, raptem pół roku temu dałem spokój na wyczekwinie na nowe dzieło Megi na jakiś rok. A tu raptem w maju nowa płyta! I jak pisałem wcześniej odległosc czasowa od pełnowymiarowej poprzedniniczki tez nie zwiastowała szybkiego powstania następcy...tak wiec zaskoczenie było ogromne.
Płyta w dużej mierze spełniła moje oczekiwania, ale też po części zawiodła. Była to pierwsza płyta zespołu, której materiał wydawał mi sie bardzo nie równy, początek płyty jest zaskakujaco nie udany. Nawet Disconnect, który czaruje maestrią gitarową zupełnie nie pasuje na otwieracza - jest zbyt wolny, mało melodyjny i porywajacy. Brak w nim zapamiętywalnych wątków, np. początkowy riff jest kompletnie nijaki. Nie tak wyobrażam sobie wejście nowego składu Megadeth, który dodatkowo ma byc powrotem do thrashu...Disconnect uważam za najgorszy wstep w historii kapeli. Myśle, że kawałek ten spawdził by sie bardziej w środku płyty, bo jednak bym go nie usuwał za wyjątkowo piękne sola.
Niestety 2 kolejne nagrania mocno mnie podłamały. Utwór tytułowy jest moim zdaniem zwiastunem czegoś co bardzo mnie drażni w Megadeth AD lata 2000-e. Chodzi mi o misiowaty refren, w którym pada tytuł utworu. Niestety na następnej płycie ten wirus sie jeszcze bardziej rozszerzył, takie same skomlenie jest np. A Mice And Man. Same The World Needs A Hero jest całkiem ciekawym, wolnym wałkiem ale refren w moich oczach dyskwalifikuje go z miana słuchalnego utworu...sorry.
Do Moto Psycho mam identyczny zarzut. Tu z kolei jest całkiem żywiołowo, porywająco - nieźle, ale jak tylko pojawia sie refren to jestem gotów wyskoczyć przez okno
Obydwu nagran nie słuchałem może z 5 lat...obiecuje, że narzekania więcej nie bedzie
Praktycznie zawsze te płytę zaczynam słuchać od 4 utworu, który jest wszystkim czego oczekiwałem po Megadeth. 1000 Times Goodbye jest idelanym kawałkiem na rozpoczęcie plyty, mamy mroczne, arcyciekawe intro, które z miejsca zwiastuje coś wielkiego, i tak tez sie dzieje. Pewne zwrotki, mocny, bardzo melodyjny refren, przekonywujacy Mustaine (żadnego skomlenia!
), wspaniałe narastające solo - przypominające natabene te z Tornado Of Souls - oczywiście zaleta! To jest dopiero wejście, NIGDY nie zrozumiem czemu Rudy nie rozpoczął nim płyty. Utwór wydaje sie być tysiac razy bardziej wyrazistym numerem od Disconnect...
I temperatura ani troche nie opada, bo następny Burning Bridges znowu zwala z nóg! Pojęcia nie mam dlaczego niektórzy nie są do niego przekonani. Genailna cieżarówka, z cudownym, arcychwitliwym refrenem, poparta dość prosta solówka, jednak o wielkiej sile wyrazu. I chciaż mi tez bardziej podoba sie wersja z Rude Awekning (jest mocniejsza), to sam utwór w mojej opinii jest wybitny. Kropka.
Promises wydaje sie być rażacą niekonsekwencją tego krażka. Jeśli wracac do thrash metalu to z ballad powinno sie zrezygnowac. W ogóle jakby sie tak zastanowić to jest to pierwsza 100% ballada Megadeth - bo jednak Time: The Begining należy łączyc z Time: The End i wtedy powstaje coś znacznie wiecej niz zwykła pościelówa.
Tak wiec o ironio zapowiadany wielki powrót do thrashowego wymiatania zapoczątkował pierwsze odważne podejście do ballady. To jest ta niekonsekwencja....co by jednak nie mówić, utwór jest bardzo udany, taka bardziej wygładzona wersja A Toute Le Mounde. Naprawde chwytajace za serce granie, choć do płyty nie pasuje, to bardzo sobie cenie ten piękny utwór. Na takim Risk sprawdzałby sie doskonale.
Recipe For Hate...Warhose już samym tytulem nawiazuje do największych klasyków z płyty Rust In peace. Najważniejsze, że również i muzycznie. Mocne wejście i raptowne uspokojenie z uzwypuklonym basem i pięknymi potywami od razu nasuwa skojarzenie z początkiem Five Magics. Hiszpańsko brzmiąca wstawka oraz zakręcona konstrukcja utworu to z kolei oczywieste nawiazanie do Holy wars. Solówki moga przywoływac ducha Hangar 18, a samo zakończenie to jawny patent z Ashes In Your Mouth. Te 5 minut to jest po prostu klasyczny Megadeth w najlepszym stylu, jakby oderwana częsć Rust In peace. RE-WE-LA-CJA! Nawiasem mówiac najbardziej lubie początkowe spokojne fragmenty (świetny deklamujacy Mustaine!), które burzy nagłe wejcie potęznych riffów i wyklutą z tego środkową czesć zakończona równiez świetna gitarowa konstrukcja. Na kolana!
Brak konsekwencji część druga (i ostatnia). Losing My Senses to taka sama sytuacja jak przy Promises. Zdecydowanie za dużo melodii i spokoju jak na tę płyte, chociaż znowu kompozycja bardzo udana. Mam nieodparte wrażnie, że to jakaś pozostałośc z plyty Risk. Kawałek bardzo mi przypomina Breadline. I tutaj trzeba sobie powiedzeic jasno: The World Needs A Hero wcale nie jest taką 100% odtrutką na "Ryzykowną" płyte. Kilka rzeczy je łączy wyraźnie; aż tak bardzo mi to nie preszkadza, bo bardzo lubie Risk ale Rudy powinien ograniczyc swoje częste ściemnianie
Dread And The Fugitive Mind mocno nawiazuje do Sweeting Bullets konstrukcja zwrotek (nawiasem obydwa są absolutną inspiracją dziełem Black Sabbath "War Pigs") i tutaj równiez mamy bardzo nośny refrem. Druga część utworu to lekkie zwolnienie i przejście na solówki co juz każe zapominac o podobieństwach. Idealny numer na koncerty - nigdy nie zapomne dość długiego i niecierpliwego oczekiwania na koncert Megadeth w Stodole, które gwałtownie przerwał właśnie ten utwór, fantastycznie wykonany i jeszcze lepiej przyjęty przez publicznosć.
Silent Scorn ciekawie spełnia role wstepu do kolejnego killera płyty. Bardzo ciekawie zaarażnowana rzecz o pięknej melodii, kojarzy mi sie troche z Metallika.
Natomiast Return To Hangar mówi już wszystko po samym tytule. Genialne nawiazanie do słynnego kawałka, lepiej juz nie mogli tego zrobić. Wszystko mnie tu przekonuje w sposób maksymalny - częśc woklana, delikatnijszy środek i rozwieniecie akcji w końcówce - to samo mistrzostwo gitarowej pirotechniki co w Hangar 18. I równiez nalezy sie pomnik.
Wreszcie wielki finał. Słowo wielki jest u bardzo adekwatne. Takich monumentów Mustaine nam jeszcze nie serwował. I chociaż należą sie brawa za odwage i świetny pomysł to całość w mojej skromnej opinii jest troche za bardzo wydłuzona. Niektóre momenty sie troche rozłażą, jakby je troche potraktować nozycami to kolejne tematy płynniej by sie ze soba łączyły, a całość nabrałaby wiekszej energii i mocy, a tak Rudzielec stworzył nam progresywnego potwora, co troche gryzie sie ze stylem grupy, jak i z kliamtem tej pieknie thrashowej płyty. Ale miałem już nie narzekac, to są tylko takie moje małe uwagi, bo jednak trzeba przyznać takie zakończenie robi cholerne wrażenie, niemal jak The Call Of Ktulu Metalliki, w którym natabene Mustaine tez maczał palce, wiec ostatcznie When mozna nazwać po części nawiazaniem do tamtego słynnego kawałka z Ride The Lighting.
Podumowanko: Świetny materiał w wiekszosci świezutki i natchniony duchem starego Megadeth. Al Pitrelli bezbolesnie zastąpil Marty'ego, ale dobór kompozycji jest troche kontrowersyjny - 2 utwory (Psycho i Hero) bym wyrzucił bez żalu (płyta i tak trwałaby ponad 50 minut wiec wielce by nie zubożała) oraz juz z żalem Promises; Losing My Senses ostatecznie nie psuje klimatu. No i przede wszystkim Disconnect nie powinno rozpoczynac plyty - z powodzeniem mogłoby znależć sie na miejscu Promises.
Takie sa moje uwagi.
Plyty słuchałem dziś (oczywiście ignorując 3 pierwsze utwory
) po jakiejś rocznej rozłące i przyprawiła mi sporo pozytywnych emocji. Troszke zmarnowano jej potencjał, ale jakby ocenic to co w niej najwartościowsze to The World Needs A Hero możnaby wywindowac na jedną z lepszych płyt Megadeth. Tuż za Rust In peace, Peace sells i So Far So Good...
Ocena w kształcie jaki wszyscy znamy: 8/10
Ocena bez 3 wymienionych przez mnie utworów: 9/10