Dzieki Fixxx i Mateo za zdjecia!
2 słowa ode mnie:
Na wstępie wielkie podzieki dla Szczapana za ugoszczenie mnie jak VIPa w swojej rezydencji
Po całodniowym łazeniu po Łodzi zregenerowałem siły na dzien koncertu bezbłednie.
Jeszcze przed południem spotkalismy sie z Fixxxerem i Mateuszem z dziewczyna (wkrotce nowa uzytkowniczka forum
) w pubie obok Lizard Kinga - od tego momentu zlot trwał z lekka zmiana składu niemal całą dobę
Spotkanie z Ellesonem okazało sie owocne w pamiatki - co widac w załączonych fotkach Fixxxera
Junior zagrał nam 2 utwory, które zdobyły najwieksze uznanie na naszym forum, chyba nieprzypadkowo
Bardzo wyluzowana atmosfera.
W miedzyczasie dotarł Białko i jego nowy zarost
Podczas obiadu w jakiejs knajpce nie wiedziec czemu nie mozna było sie opedzic od tematu wokół Dream Theatre. Probowałem temu zapobiec jak tylko mogłem
Z pełnymi brzuchami zatrzymalismy sie gdzies w parku na przedkoncertowego browarka. W roli przerywnika telefony od Mroziaka
Oj bardzo brakowało nam Ciebie Mroziu. Pogoda była bardzo kiepska w drodze na mecz dnia, ale gdy w końcu wpadlismy na Mrozia i Macieja nie było juz na co narzekac - wreszcie komplet
Chociaz niejednemu brakowało Marti.
Dobra, narzekac mozna było na jedno - brak alkoholu na miejscu koncertu. Cud, że jedno browara udało mi sie przemycic.
Vader.
Mnie sie podobało
Grali krotko a ja miałem zapas sił, no i te spragnienie koncertu zadziałało mobilizujaco.
Megadeth.
Dla mnie absolutny punkt wieczoru. Gdy uszłyszelismy wstep do Trust nikt chyba juz nie marzył o jakichkolwiek zmianach w secie, ale jako, że była to pierwsza gwiazda, publika reagowała niezwykle spontanicznie, nikt sie tutaj nie oszczedzał i nie marudzil.
Jak dla mnie początek był średni - Trust faktycznie na nadaje sie na wejscie, Darkest Hour nigdy nie lubiłem a w Hangar 18 niestety nie dało sie słyszec solowek. Nagłosnienie wg mnie słabsze od Soni - tam słyszałem kazdy dzwiek maestrii Hangara. Ale wraz z Wake Up Dead było coraz lepiej. Szał totalny przy Poison i 1,320 - ten ostatni koncertowo miażdzy. Head Crusher był przyzdobiony wstepem, bardzo mocno wypadł She-Wolf i jak zwykle Sweating Bullets. I tutaj rozwiewaja podejrzenia o forme wokalna Rudego - sprawa jest prosta - jego głos nie przebija sie przez sciane dzwieku, ale po raz kolejny (tak jak na Soni) przekonałem sie, że w momentach wyciszenia muzyki słychac doskonale, że wciaż spiewa dobrze - zwrotki SB oddaja to idealnie. Niestety jego barwa jest zbyt miekka by sie przebic przez ściane gitar, dlatego tak normalnie trzeba sie wysilac by usłyszec jego specyficzny pisk.
Słabo tez nistety było słychac solowki, szczegolnie Brodericka, ale naprawde wrazenie ogolne było bardzo dobre. Wisienka na torcie było zagranie Machanixa, po prostu magicznie wplecionego w Holy Warsa.
Dave jak zwykle poza powitaniem i pozegnaniem niewiele nam powiedział
Slayer.
Ze Slayerem mam taki problem, że po prostu zwyczajnie nie miałem juz sił. Pewnie, że sa lepsi technicznie od Mega: Araya w porownaniu z Mustainem po prostu rozniosł hale swym demonicznym wokalem, zaś świdrujace sola gitarzystow i szalejacego Lombardo słychac było namacalnie. Ale nie miałem juz tchu by to należycie przezywac. Wielkim plusem było te, że były bardzo krotkie przerwy miedzy utworami jak na Slayera, nawet nie wyszli za scene na bis, tylko z marszu zagrali koncowe Angel Of Death - wszystko niemal jednym tchem, czyli niemal odrwotnie jak z przerywanym non stop wystepem na Soni. I set był zabojczy, z tym, że ja osobiscie przy kilku utworach ziewałem - Temtation, Payback czy Hate Worlwide to zwyczajnie kiepskie kawałki jak dla mnie i nie godne tego zespołu. Za to przy Snuff, South Of Heaven, Raining Blood czy Black Magic na pewno bym poszalał gdybym nie oddał całej energii na Mega. Dawno nie byłem tak wycienczony na koncercie
Do tego stopnia, że po wszystkim zdazyło mi sie powiedziec, że własciwie najmilej wspominam spotkanie z Ellefsonem
Super wypadł Americon! W ogole ciesze ze sporej rerezentacji ostatniej płyty. A solowki w Angel Of Death zabiły wszystkich, zastpeca Jeffa nie obijał sie
Po zlocie jak juz przedmowcy nadmienili - gadalismy o wszystkim i o niczym. Gdzies przy ławeczce w parku pod osłona nocy. Ale przynajmniej cały czas bylismy w kupie, a nie jak na nieprzewidywalnym Soni.
Przemiło było znow Was spotkac, nie ma siły bysmy tego nie powtorzyli. Dzieki wszystkim, Mroziakowi dodatkowo za przewoz a Szczepanowi za wszystko. Super, że była z nami Agnieszka. Do nastepnego razu!
no i co z tego, że Łódz jest tak brzydka