wiesz mysiu pysiu odpisze ci aby ci smutno nie było
Marko napisał(a):
R.I.P., no i co tu dużo pisać... Klasa i magia, wymiatanie Tommy'ego zawsze sprawia, że mam ochotę wyrzucić swojego elektryka przez okno - nie ma sensu grać, bo i tak nic lepszego się nie wymyśli
Dynamika, wirtuozeria i pomysłowość... Kilka bezwzględnych klasyków i do tego te bardzo przyjemne miniaturki instrumentalne. Jeśli chodzi o ten zespół to jestem maksymalnie bezkrytyczny i ten album oceniam już jako rewelacyjny, więc u mnie ma 9/10. Bardzo soczysty debiut, dobitnie pokazujący, jak wielki potencjał miało te trio fantastycznych muzyków już na samym początku swojej artystycznej drogi.
dla mnie to jednak najgorszy Coroner
takie 7,5 bym dał
te wszystkie miniaturki troche mi wadzą (juz tak z nimi mam) ale generalnie płyta bardzo udana chociaż nie słucham jej zbyt czesto
Cytuj:
Punishment of Decadence, czyli ciąg dalszy muzycznego krwotoku. Atmosfera stała się jakby odrobinę gęstsza, być może za sprawą trochę bardziej "suchej" produkcji. Muzycznie to w dalszym ciągu wirtuozerski thrash metal, pełen zmian tempa, niesamowitych riffów i wyrywających z kapci solówek. Tutaj znowu masa klasyków typu "Masked Jackal", "Shadow Of A Lost Dream", czy też "Voyage To Eternity". Oczywiście nie wolno również zapominać o świetnym coverze Hendrixa "Purple Haze", jednak wydaje mi się, że ludziska za często podniecają się właśnie tym kawałkiem, chyba za bardzo zapominając, jakie numery stanowią o sile tego wydawnictwa. Według mnie jest to chyba najbardziej niedoceniany krążek Szwajcarów (najbardziej, ponieważ "Grin" jednak wielu ludzi szanuje za wizjonerstwo i te odważne wyjście poza thrash). Cenię ten album wyżej niż debiut, ale nie wiem, czy aż na 9.5/10... Jakoś na 9.2/10, ale trzymając się skali serwisowej wystawiam 9/10
chyba jednak Grin jest bardziej niedoceniany
albo powiem inaczej, jego recenzje są mocno skrajne, jedno twierdzą ze gówno a inni że mistrz
no ale mówimy oi POD a nie o Grin
tutaj dużo lepiej niz na debiucie, takie 8,5/10
rozumiem podniete Purple Haze ponieważ najbardziej wpada w ucho co jest troszke jednak wadą tej płyty
kiedys ją sobie upoluje na cd
Cytuj:
No More Color - pierwsza z trójcy moich ulubionych płyt tego bandu. Atmosfera krążka znowu minimalnie gęściejsza, czasami wręcz ściskająca za gardło... Niepokojąca, ale zarazem wciągająca i hipnotyzująca - te cechy wspaniale uwidaczniają się w zamykającym całość, półinstrumentalnym "Last Entertainment". Muzycy/magicy na "No More Color" wprowadzili do swojego thrashu trochę więcej psychodelii, która to w pełni rozwinęła się na kolejnych dwóch albumach. Momentami lekko pokombinowali również z aranżacjami, co stanowiło niejako zapowiedź ich eksperymentów na kolejnych płytach, czego wspaniałym przykładem jest kapitalny (!) "Mistress of Deception". Takie kawałki jak "Tunnel of Pain", "No Need to Be Human", czy wspomniany wyżej "Mistress of Deception" zostają w pamięci na zawsze. O astronomicznym poziomie instrumentalnym chyba wspominać nie muszę? To jest właśnie mój thrash, to są (razem z Megadeth i Believer) moi mistrzowie. 9.5/10.
no tutaj w sumie pełna zgoda poza tym że zapomniałeś wspomnieć o genialnym Die By My Hand oraz że końcówka Last Entertainment to czysty Megadeth z SF
zresztą brzmienie tej płyty nawet specjalnie nie odbiega dalego od tego na SF
Cytuj:
No i jest. Muzyczny szczyt. Mental Vortex. Album, do którego nie sposób podejść bez emocji i z dystansem, przynajmniej ja tak nie potrafię. Od pierwszego przesłuchania krążek ten całkowicie mną zawładnął i mnie zaczarował. Słuchając go nawet w tej chwili mam po prostu ciary... Natchnione Trio dodało więcej przestrzeni do swojej muzyki, wyeksponowało psychodeliczne zagrywki, kapitalnie zaaranżowało wszystkie kawałki, tworząc jedne z najlepszych kompozycji w thrashu, a być może i w całej muzyce metalowej. Riff za riffem, jeden genialniejszy od drugiego, każdy następny cudownie wypływający z poprzedniego tworzą idealną, magiczną całość. Solówki i riffy Tommy'ego to bezsprzecznie najwyższa gitarowa klasa, bez podziału na gatunki - przychylam się do zdania Anubisa, że obok Friedmana był to najlepszy solówkarz w thrashu. Dla mnie chyba nawet numer 1. Nie zapominam oczywiście o pozostałej dwójce - zarówno partie perkusji Marky'ego, jak i bas Royce'a doskonale uzupełniają gitarowe fajerwerki Vetterli'ego, ale to właśnie JEGO gra (no i wokal Rona) stanowi dla mnie istotę muzyki tego bandu i tworzy tę niesamowitą atmosferę epatującą z nagrań Szwajcarów. A atmosfera tych nagrań, w tym tego krążka, jest po prostu unikalna i niepodrabialna. Faworytów tutaj nie mam, Mental Vortex to absolutny muzyczny krwotok wobec którego nie można przejść obojętnie. Mój ulubiony Coroner i jedna z ulubionych płyt w ogóle. Kto nie zna, ten nie wie, do jakiej perfekcji można doprowadzić thrash metal. Prawdziwa MAGIA, MOC i SZTUKA. 10/10.
też sie zgadzam tylko Mental Vortex zmień na Grin i bedzie dobrze
a mówiac już serio, uważam ze to lekki spadek formy jednak, oczywiście znajdują się genialne kawałki jak Semtex Revolution, cover Beatlesów czy Divine Step ale jako całość jednak to jeszcze nie to
Cytuj:
Grin. Uff... Co tu napisać, jak ubrać w słowa emocje, które towarzyszą człowiekowi podczas przesłuchiwania tej płyty? Nie będę się silił na jakieś skomplikowane wyznania i napiszę prostacko, że jest to po prostu kolejne WIELKIE DZIEŁO w dorobku Coronera. W muzyce grupy pojawiło się trochę zmian: kompozycje uległy uproszczeniu, wprowadzono jeszcze więcej elementów psychodelicznych, więcej przestrzeni w partiach gitarowych, Ron momentami oprócz swojego zwykłego wokalu zaczął również "porykiwać" nieco bardziej brutalnie (czyżby wpływy święcącego wtedy triumfy death metalu?)... Nie chciałbym, ażeby to co przed chwilą napisałem zabrzmiało jakoś negatywnie, więc rozwieję wszelkie wątpliwości - Grin to dzieło wyjątkowe i ponadczasowe. Obranie nieco innego kierunku i uproszczenie kompozycji pod względem artystycznym wyszło zespołowi na dobre. Kto wie, czy kolejny album w klimacie No More Color lub Mental Vortex byłby równie dobry i nie ukazywał pewnego zmęczenia materiału? Zresztą czasy były już inne, płyta pojawiła się na rynku w 1993 roku, kiedy to niemal wszyscy poszukujący metalowi artyści, którzy pozostali przy prawdziwie mocnych, nieskażonych komercją dźwiękach, eksperymentowali i nagrywali albumy ciężkie do jednoznacznego sklasyfikowania (Sepultura, Death, Pestilence, Cynic, Believer, Atheist, itd...). Mimo wspomnianych zmian nie sposób pomylić Grin z wydawnictwem jakiegokolwiek innego zespołu. Niesamowite riffy i kosmiczne, podkreślam KOSMICZNE (niebotyczny poziom z MV utrzymany) solówki Vetterli'ego ciągle przecież stanowiły o potędze grupy. Całościowo jest to chyba najtrudniejszy do przetrawienia album tego zespołu, jeśli jednak człowiek chce poobcować z prawdziwą sztuką, to chyba nie ma lepszego wyboru niż Coroner. Jeden z najlepszych krążków wywodzących się z technicznego/progresywnego thrashu. Muzyczny absolut - 10/10.
porykiwanie ?
jesli jakoś to nazywać to prędzej warczenie
dla mnie tutaj jest geniusz i mistrz, klimat, klimat i klimat, 10/10
chociaż ostatnie 2 kawałki bym lekko skrócił
zwłaszcza tytułowy