Dobra, coś skrobnę na szybko.
Z Jeleniej wyjechaliśmy o 9 rano, autokarem o wdzięcznej nazwie Zwiedzaczek
Byłem wtedy "wczorajszy", ale na podróż ubezpieczyłem się w napoje wyskokowe
Po wielu, wielu postojach dotarliśmy w końcu do naszych sąsiadów. Muszę przyznać, że nasz pojazd był wyjątkowo wesoły - w końcu wszyscy uczestnicy za kołnierz nie wylewali
Dotarliśmy na parking i stamtąd udaliśmy się skosztować czeskiego piwka. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, wypiliśmy.
Następnym punktem było (w końcu) wejście na teren, gdzie odbywał się koncert. Dosyć klimatyczne miejsce. Sporo stoisk z jedzeniem i piwem. W kolejkach stało się wyjątkowo krótko, a browarki po 35kc
Często braliśmy z Agą po 4, by się nie wracać
Pochodziliśmy, pozwiedzaliśmy, więc trzeba było udać się w końcu w kierunku sceny, gdzie do wyjścia przygotowywał się Kreator. W końcu impreza rozpoczęła się dla nas. Nie chcę mi się opisywać wykonania poszczególnych utworów. Mogę tylko napisać, że zagrali niesamowicie. Petrozza dał z siebie wokalnie chyba wszystko. Można jedynie żałować, że występ nie trwał dłużej.
Po Kreatorze był czas na odpoczynek, jedzenie (bleee!) itd. Po ogarnięciu się, ruszyliśmy by zobaczyć jak poradzi sobie In Flames. Przyznam, że zrobili na mnie spore wrażenie. Nigdy nie słuchałem tej kapeli. Miałem w pamięci jakieś kawałki - nic szczególnego. Dlatego też na początku miałem dosyć negatywne nastawienie i średnio chciało mi się ich oglądać. Nie żałuję jednak, bo spisali się świetnie, do tego mieli zajebiste brzmienie! Duże brawa należą się wokaliście, który przechodził czasem samego siebie (szacunek). W końcu pożegnaliśmy zespół dużymi brawami i udaliśmy się w kierunku "rozlewni"
Zostało już tylko Iron Maiden...
Mógłbym pisać sporo o ich występie, ale szczerze nie mam teraz głowy na to, co przeżyłem. Zostawię cząstkę tego dla siebie
W każdym razie, kiedy zobaczyłem ich na scenie i usłyszałem pierwsze dźwięki, to wiedziałem, że to będzie idealny koncert. Taki właśnie był. Jedyne do czego mogę się przyczepić jest granie When the Wild Wind Blows. Utwór długi (ponad 11 minut) i piekielnie nudny. Strasznie się wtedy poirytowałem, ale przebolałem ostatecznie i dostałem antidotum w postaci The Evil That Men Do.
Wszystkie kawałki były wykonanie perfekcyjne. Nie dosłyszałem się żadnego fałszu. Oczywistym jest, że ludzie szaleli najbardziej na standardach. Usłyszeć utworu swojego dzieciństwa i młodości na żywo - bezcenne doświadczenie. Towarzyszyły mi emocje, których nie jestem w stanie wyrazić. Do tego ta charakterystyczna "zabawa" z publicznością w trakcie zamykającego Running Free - coś pięknego, zwłaszcza, że natychmiast przypominają się czasy Live After Death. Kolejnym smaczkiem jest niewątpliwie usłyszenie słynnego już SCREAM FOR ME...!
Dobra, koniec tych zachwytów. Było genialnie i nie mogę żałować ani grosza. Zobaczyłem jeden z najważniejszych dla mnie zespołów i samo to może stanowić dla mnie o wyjątkowości tego dnia.
Propo spraw technicznych i organizacyjnych - wszystko tip top. Nagłośnienie jak najbardziej na wysokim poziomie. Rozmieszczenie punktów z jedzeniem i browarkami było idealne, do tego nie zamykali ludzi spożywających alko w "klatkach", jak miało to miejsce w Warszawie. Każdy swobodnie sobie chodził i nikomu nie wadził.
Tyle