Dobra czas coś szerzej o tym albumie
SFSGSW poznałem dosyć późno, jak nie najpóźniej ze wszystkich płyt 'deth. Wcześniej sporo o nim czytałem i najczęściej były to opinie zniechęcające do tego krążka, no ale w końcu nie ma to jak przekonać się o czymś na własnej skórze, w tym przypadku na własnych uszach
No i nadszedł dzień próby. Zakupiłem, rozpakowałem i w odtwarzaczu czym prędzej umieściłem...
*Into The Lungs Of Hell - zaczęło się naprawdę ostro i jak najbardziej obiecująco. Świetny instrumental, zresztą to jeden z moich ulubionych kawałków na płycie. Doskonała pogoń gitarowa, bardzo dobre solówki, kawał krwistego, soczystego mięcha na wejściu. W tym momencie przez głowę przemknęła mi myśl, że ten album zły być nie może, ale byłem jeszcze ostrożny...
9/10
*Set The World Afire - track numer 2 i dalej tylko pozytywne odczucia. Króciutkie intro i wejście gitar ostrych niczym brzytwy, które "pocharatały" moje uszy, w pozytywnym znaczeniu oczywiście. Dalej wkrada się werbel, który brzmi w stylu werblowania "amerykańskich wojsk"
Głos Dave'a brzmi tu jakby spalił przed wejściem do studia paczkę papierosów, ale to tylko dodaje uroku. Gdy wchodzi moment "Distorted figures walk the street..." zwyczajnie rozkłada mnie na łopatki. Niesamowity klimat, głos jakby z koszmaru. Trudno to wyjaśnić, ale dla mnie klimat i ciężar, które wydobywają się w tym momenci są zwyczajnie nieopisywalne.
Kolejnym momentem, który "niszczy" jest przedostatni raz wypowiedziany tekst "set the world afire". Gdy Mustaine ciągnie to "afire" wkrada się tam taka drobna solóweczka. Brzmienie tej gitary jest niesamowite, jest "doskonale surowe".
Chłopaki postawili świat w ogniu
10/10
*Anarchy In The U. K. - uwielbiam gdy ktoś wykonuje utwór lepiej niż grupa, która jest jego twórcą. W tym przypadku ewidentnie tak jest. Zespół spisał się na medal.
Za wykonanie 10/10, za sam utwór 8/10.
*Mary Jane - tutaj już odleciałem i stwierdziłem, że ten album absolutnie nie może być zły. Brzmienie co prawda trochę kulało, ale kompletnie mi to nie przeskadzało.
Doskonały wstęp, wręcz taki "baśniowy" na swój sposób, trochę uspokajający, by jednak około 3 minuty utwór przerodził się w muzykę z elementami złości i agresji. Baśniowy, ale w stylu Grimmów (kto ma wiedzieć wie
). Riff po prostu ścina z nóg. Dave sprawia wrażenie kogoś, kto jest okropnie zezłoszczony i ma ochotę się powyżywać. Czasem wrzeszczy już tak wysoko, że łamie mu się głos, ale to wyłącznie na plus.
Jest w tym utworze taki moment, po tekście "No, theres no escape", w którym myślałem, że spadne z krzesła, bo Dave wypowiada tam, bodajże "Im going crazy" przed właściwą linijką kolejnego wersu i brzmi to tak, jakby ktoś mówił to z zewnątrz, jakby tego tekstu nie było w piosence. Będąc sam w pokoju i słuchając tego głośno odniosłem wrażenie, że ktoś stoi za moimi plecami. Serce podskoczyło mi niemalże do gardła...całe szczęście, to tylko utwór
Podsumowując - jak dla mnie kompozycja genialna.
10/10
*502 - widzę, że większość wskazuje, ze to ten utwór jest jednym z najsłabszych na płycie. Coś w tym jest. Ja również nie widzę w nim czegoś szczególnego i wyróżniającego się.
EDIT: Jednak jakoś ostatnio doceniłem go bardziej i odnalazłem w nim kilka zalet, szczególnie refren jest "porywający". Coraz przyjemniej mi się go słucha, dlatego też podwyższam ocenę
7.5/10
*In My Darkest Hour - zaznaczyłem w ankiecie ten właśnie wspaniały numer. Równie dobrze mogłem wskazać na Mary Jane czy STWA, jednak kieruje się tym, że IMDH zrobił na mnie natychmiastowo wrażenie, którego nie jestem w stanie ubrać w słowa. Poza tym, mam z nim mnóstwo skojarzeń i chwil, które coś znaczą. Co prawda przejadł mi się nieco, ale jednak oddaję mu największy szacunek.
Pięknie został wykonany podczas koncertu na Wembley, który dołączyli do Warchesta. Niesamowite, przyspieszone granie i te zadziorne "fuckin" wplecione przed "think you are".
10/10
*Liar - no ja również za nim jakoś nie przepadam. Sposób śpiewania czasem zalatuje mi nawet rapowaniem, ale to akurat bardzo fajnie się wpasowuje.
6/10
*Hook In Mouth - bardzo klimatyczny numer, doskonały śpiew Dave'a. Wszystko w tym utworze ocieraja się o pewną "paranoję", tak mi się kojarzy. Słuchając go mam przed oczyma szpital psychiatryczny i naszego ukochanego lidera w pokoju z miękkimi ścianami oraz kaftaniku, krzyczącego, spowiadającego się, bezsilnego, wkurzonego...
8/10
...już koniec? Szkoda...
No właśnie, było już wspominane, o tym, że album jednak ciut przykrótki, chociaż z drugiej strony to może i jego zaleta.
Przekonałem się więc, że "nie taki diabeł straszny jak go malują".
Propos remasteru, to ja jestem zwolennikiem takiego wydania. Płyta jeszcze więcej zyskała dla mnie. Jedynie bębny brzmią dalej tak sobie, ale wpisałem to już jako taką zaletę i "magiczność".
Natomiast brzmienie gitar jest powalające, są nadzwyczaj surowe i dzięki nim SFSGSW dużo zyskuje. Głos Dave'a trochę "przepalony", ale przez to brzmi wyjątkowo.
Okładkę uwielbiam, tylko czcionka tytułu płyty takak jakaś zwykła.
W moim prywatnym rankingu SFSGSW lądowała różnie, ale obecnie stawiam ją za RIP, CTE i Y...no i może na równi z TSHF
Ocena końcowa 8.5/10