Pora na mnie
Troche historii:
Jak każda kolejna płyta Megadeth, również Risk była zapowiadana przez Mustaina za wielkie dzieło; przed sama premiera płyty powiedział nawet, że to najlepszy materiał jaki stworzył i że jego słowa potwierdzają wszyscy co juz ją słyszeli płyte. Cały Mustaine.
Była to pierwsza płyta Megadeth, która miała sie ukazac w srodku mojej fascynacji zespołem, wiec mocno jej wyczekiwałem. Pierwszy kawałek "Crush 'Em" wyszedł jeszcze w wakacje, troche nie podobny do Megadeth, ale byl wystarczająco dobry bym do premiery słuchał go dziesiatki razy.
Wreszcie premiera i zakup na kasecie - do dziś w takiej formie mam to dzieło, niestety nie mam juz na czym jej słuchać
Rzut okiem na okładke - skąpa jakaś, a gdzie logo zespołu?
Dobra, czas na głowne danie...
Muzyka:
Nie zawiodła mnie ani troche! Z poczatku nie było słychac by zespół jakoś specjalnie złagodnial, wciąż sporo agresji, riffów, solówek...tylko zupełnie inne brzmienie - i jako, że nie byłem jeszcze zbyt mocno zakorzeniony w thrashowych klimatach lat 80-tych, to nowe brzmienie dośc łatwo i bezboleśnie zaakceptowałem. Na plus wypadało użycie skrzypiec, które osobiście uwielbiam, oraz troche klimatów hard rocka lat 70-tych - w ogóle muzyka wydawała sie być momentami ambitniejsza, troche wymykająca sie sztywnym ramom thrashu, chociaz dla tego zespołu było to spore ryzyko, co mogło budzic kontrowersje wśród ortodoksyjnych fanów. Moim zdaniem było to bardzo ciekawe ryzyko.
Refleksja o zlgodzeniu charakteru muzyki przyszła troche później, chociaż i to dość łatwo zaakceptowałem. Ale bede bronił tej płyty przed zarzutami totalnej komercji o jaką jest posądzana, moim zdaniem tylko 1/3 płyty jest lekka, piosenkowa i nadaje sie do radia. Przeważa wciąż ostre granie, bądz utwory bardziej złozone, zdecydowanie mniej komercyjne o dośc mrocznym klimacie.
Insomnia - na pierwszy ogień mamy sprore zaskoczenie. To w sumie najabardziej ryzykowne nagranie w całym zestawie, brzmieniowo może powodowac szok. Niesamowicie orientalny wstep wprawia w osłupienie, użycie skrzypiec w dalszej części oraz bardzo mechaniczne pogrywanie perkusji i inne dziwne brzmienia też w niczym nie przypominają Megadeth. Na szczęcie jest to wszystko podane w metalowym sosie - wystarczyło kilka przesłuchań by utwór stał sie jednym z moich faworytów, uważam, że połączenie skrzypiec z muzyka metalową jest strzałem w dziesiątke. Oczywiście thrash to już nie jest, tylko metal nowych czasów, wazne jednak, że jest w pełni przekonywujacy. Mustaine wciąż kipi jadem, riff przygniata wszystko, Friedman wyciał super solo - jedno z ostatnich w swej karierze - nic tylko sie cieszyć. Brzmieniowa rewolucja z agresywną konsekwencją, ryzyko opłaciło sie. 9
Prince of Darkness - Przez te 6 i pół minuty Megadeth wg mnie wspina sie na szczyt swoich artystycznych możliwosci. W tamtym czasie było to moje ulubione nagranie Megadeth i nie widziałem mu równych w całym metalu. Słuchałem tego ze sto tysiecy razy. Dziś troche ochłonąłem ale jest to zdecydowanie moje top 5 zespołu i jestem opinii, że od czasów "Rust In peace" i "Arise" Sepultury w metalu nie przedyżało nic równie spektakularnego. Nagranie jest tak fenomenalne, że cieżko o nim cokolwiek pisac nie popadając w banał.
Intro jest wspaniałym wprowadzeniem do prawdziwej muzycznej uczyty, mowy nie ma, że jest przydługie; piekne mroczne klimaty i Mustaine rozprawiajcy sie ze swoim tekstem to już samo w sobie arcydzieło.
Gdy pojawia sie mocno przycinany, supermocarny riff jestem już zupełnie w amoku. Niby taki Risk a ma momentami wiecej ognia niz cała Youthanasia razem wzięta. Riffowanie na chwile ustepuje bardziej melodyjnym fragmentom - i tutaj trzeba przyznać, że Rudy jest w absolunie szczytowej formie woklanej; swoją drogą świetna zwrotka i cholernie chwtliwy refren miażdzą, mało co z tym sie może równać. W srodku pojawia sie jeszcze jeden riff i troche jakby growlujący (!) Dave - zupełnie nie poznaje tego gościa; po czym następuje powtórka schematów, które nieoczekiwanie ustepują zupełnie zaskakujacej partii skrzypiec co moim zdaniem tylko potęguje niezwykle mroczny klimat tego obłednego nagrania. I to właśnie końcówka najbardziej mnie tutaj powala, bo lżejsza częśc jest tylko pretekstem do jeszcze wiekszych muzycznych wyładowań! Tym razem riff jest takiej kategorii, że wymiata dosłownie wszystko, Mustaine juz tylko ryczy a w tle pojawiają sie długo oczekiwane solówki, ostatnie pół minuty to juz zupełna miazga.
Utwór jest tak przesiakniety pomysłami, zaskakujacymi zwrotami akcji, a przy tym jest tak niemiłosiernie czadowy i na swój sposób chwytliwy, że przysłania zupełnie wszystko na tej płycie. Dla mnie jest na tyle wartościowy, że już tylko dzięki niemu nie nalezy ignorowac tej płyty a każdy zarzut komercji i lekkości stawiany płycie Risk staje sie nie do końca trafny. Zresztą jakby nie patrzeć jak dotąd mamy ponad 10 minut ostrego, metalowego grania...10
Enter the Arena/Crush 'Em -...i w dalszym ciągu jest gorąco. Z tym, że tutaj intro jest zupełnie nie potrzebne. Sam kawałek również trudno posądzić o złagodzenie, tym razem jest to całkiem rasowy hard rock. Ale jakość zupełnie nie ta, jedynym ekscytujacym fragmentem sa dla mnie zwrtotki, w których cieszy uszy bardzo efektowna prawie hendrixowska zagrywka - brzmi to jak powrót do lat 70-tych na tle nowoczesnych podkładów. Middle Eight jest też całkiem znośny, niewątpliwie chwtliwy, natomiast zupełnie nie mam serca do refrenu, który jest niestety tandetny i sztampowy. Fragment z przetworzonym wokalem tez wydaje sie być średnim pomysłem. Tak jak przy Insomnii bardzo unowocześnione brzmienie, tyle, że troche zabrakło dobrych pomysłow i jest jednak o klase lżej. Ogólnie średnio. 6
Breadline - niestety pierwsza poważna wpadka. Pierwszy przykład totalnego złagodzenia i schlebianiu masom. Tym razem niby ryzyko mniejsze bo brzmienie nie jest udziwnione, ale muzycznie zalatuje tu maksymalna tandetą. I nie chodzi tylko o to, że jest lekko (tak naprawde na 3 poprzednich płytach były spore przymiarki do takich lekkich piosenek, wiec nie jest to az takim zaskoczeniem) ale po prostu bez wyrazu, charakteru, klimatu - zwykła piosenka z bezbarwna zwrotką, miałkim refrenem i pseudosolówka. W głowie pozostaje sama melodia - to zdecydowanie za mało, jednak na Youthanasii melodie zawsze równoważył jakiś fajny riff, ogólny cieżar i solowka a tu NIC. Najsłabszy fragment Risk i właściwe jedyny, bez którego płyta mogłaby sie obejść bez żalu. Na szczęscie reszta wcale nie jest tak bezpłciowa...4
The Doctor Is Calling - I mamy powrót do zdecydowanie rockowej muzyki, z jednej strony naprawde mocne riffy nadające cieżar, z drugiej pozostaje melodia, czyli jest tak pół na pół, troche tradycji, troche ryzyka. Nie przeszkadza mi tu lekki refren, myśle, że wspaniale równowazy mocniejsze zwrotki. Ten numer ma w ogóle niesamowity, mroczny klimat, dośc nietypowy dla Megadeth. Jeden z moich faworyów na plycie i kolejny utwór, któremu ciężko zarzucić komercje, dla mnie jest ambitneijszy od wiekszości nagrań z Youthanasii i Criptic Writings. Dojrzałe, super granie, Mustaine był w świetnej formie na Risk. 9
I'll Be There - Schemat podobny do Breadline - gładko i bezpiecznie, z tym, że treść nie jest tak pozbawiona wyrazu jak poprzednio. Całkiem dobry numer o pieknej melodii, tylko że juz bardziej pop niż rock. Ciezko w takich kategoriach oceniać Megadeth bo jest to troche zgrzyt, takie lekkie granie po prostu nie pasuje do tego zespołu. Niby na tej płycie zaskoczeniem to nie jest, ale jest mocno poniżej średniej cieżkości wagowej "Risk", wiec za sama melodyczną atrakcyjność rozgrzeszenia nie bedzie
6
Wanderlust - Przy tym nagraniu zupełnie znika piosenkowy schemat i melodyczny banał, chociaż w niczym nie przypomina klasycznego Megadeth. Dosć zaskakujace, z pozoru niby przyczajone, posępne, ale pysznie wybucha bardziej żywym refrenem; w końcówce wspaniale wzrasta napięcie, całość ma zamysł czegoś bardziej ambitnego, z naciskiem na klimat - nawiazanie do The Doctor Is Calling, tyle, że bez ostrzejszych elementów. Bardzo oryginalna muzyka, która też troche kłóci sie ze stylem Megadeth, stąd wywołuje niezbyt pozytywne emocje. Ja jednak doceniam jego oryginalność, i jak dla mnie ten utwór cudowie wpasowuje sie w klimat płyt. Mimo tego, że brak mu typowego dla zespołu pazura to nie wydaje mi sie komercyjnym, błachym tworem jak Breadline czy I'll be There, czyli tym razem jest na plus. 7
Ecstasy - I znów lekko, sentymentalnie, z troche bardziej motorycznym refren, prawie balladowy klimat...ale ten numer zaliczam do najpiekniejszych rzeczy w karierze Megadeth, jeśli utwór tytułowy na Countdown To Extinction nikomu nie zgrzytał to tym bardziej tutaj mozna darować. Melodia jest nieziemska, chwyta za serce, gdyby dodac jeszcze piekne solo, którego tu bardzo brakuje, to byłby to z pewnoścą klasyk zespołu w tej delikatniejszej formie typu CTE czy A Tout Le Mounde...8
Seven - Dla równowagi, całkiem zgrabny rock%roll, bardzo w duchu Aerosmith - brzmienie, riffy, solówka, troche przymróżenia oka - moje skojarzenia zawsze ida w strone tych hard rockowych weteranów. Pytanie tylko czy to jest zaleta? Dla Megadeth - nie koniecznie, dla tej płyty - jak najbardziej tak, po kilku spokojniejszych nagraniach pasuje idelanie. 7
Time: the Beginning - czysto muzycznie niczego nie ma do zarzucenia, Mustaine pisze zazwyczaj poruszające ballady, i ta również mu sie udała. Tym razem poszedł na całosć z wygładzeniem i być może byłby to zgrzyt na płycie Megadeth, ale na szczęscie bez żadnych przerw pojawia sie kontynuacja w postaci...
Time: the End - czyli maksymalny kontrast i zaprzeczenie ostatnich 3 minut. Ja zawsze odbieram obie części Time jako jedną, nierozerwlana całość. Druga częśc przywołuje nam ducha starego Megadeth: najpierw ostry riff, ciutke przyśpieszamy i jedziemy starym dobrym metalem. Musatine przypomina nam, że jest jednak krzykaczem, za to Friedman wyciał nam kilka wprost obłednych tematów na sam koniec - płyty i swojej bytnosci w Megadeth. Jest to moje drugie ulubione nagranie z "Risk" - wszyscy znów wspieli sie na wyżyny swych możliwości i chociaz szczęście nie trwa długo to z całą pewnoscią jest jednym z lepszych zwieńczeń płyt zespołu w karierze, a całośc razem pierwsza balladową częścia urasta do rangi dzieł wybitnych. 10
Risk to bardzo różnorodna płyta, moge zrozumieć, że nie wszyskim fanom metalu może sie podobać, ale nie zgadzam sie, że jest lekka, płytka i bez charakteru. Owszem sa kawałki do radia (naliczyłem ich 3), ale dla przeciwwagi jest i troche metalu (równiez 3 sztuki), reszta to albo hard rock (2 sztuki), albo coś z pogranicza hard i heavy w nieco dojrzalszej oprawie (także 2 sztuki). Płyta bardzo bogata w nastroje, aranżacje, klimaty, atrakcyjna melodycznie - momentami ryzykowna, czasem tradycyjna, ogólnie wystarczajco rockowa i ambitna by schlebić również bardziej wybrednym gustom. Jesli oczekujemy od Megadeth wyłącznie thrashu to plyta może dla nas prawie nie istnieć (i klika poprzednich także), ale jesli lubimy mieszanke współczenego metalu i hard rocka i jeśli zaakceptujemy ryzykowne brzmienie to Risk może sie wydać bardzo solidna, ambitna płytą.
I jeszcze jeden, niezaprzeczalny plus - wokal Mustaine'a. Chyba najlepszy w karierze.
Komu nie udało sie piolubic tej płyty niech żałuje...
Ocena: 8/10